Wielkie terenowe auta sunące ulicami polskich miast to dowód na to, że Polska się zmienia. Wcale nie na lepsze. Masowe pojawienie się suvów oznacza, że coraz bardziej chcemy mieć, niż być. I chcemy to posiadanie pokazywać zza kierownicy terenowego samochodu. – SUVy nas rozjadą– pisze Daniel Passent. Trafna diagnoza czy przesada?
– Od pewnego czasu obserwuję w Polsce oznaki pewnej fali degeneracji, która przez Europę przetoczyła się jakiś czas temu – powiedział niedawno w wywiadzie dla naTemat odchodzący dyrektor Centrum Sztuki Współczesnej Fabio Cavallucci. Te oznaki narastającej powierzchowności i miałkich zainteresowań, zdaniem włoskiego krytyka, bardziej widać na ulicach niż w galeriach.
– Nagle na ulicach pojawiło się mnóstwo ogromnych samochodów, suvów, które reprezentują nadmiar pieniędzy, niedostatek kultury i chęć ukrycia się za wymówką pracy (..) Te suvy, z kierowcami przyczepionymi do telefonów komórkowych, zajmują dwa razy więcej miejsca na ulicach i parkingach – mówił Cavallucci.
Dodał, że kiedy dyktatowi suvów poddały się włoskie miasta, było to oznaką konsumpcyjnego nastawienia, rozleniwienia i braku zainteresowania sztuką. Dziś to samo dzieje się w Polsce: Polakom coraz mniej chce się sięgać głębiej, ich zainteresowania są coraz bardziej powierzchowne. Gubimy naszą tożsamość – uważa. Polska, raj dla kultury, jak mówił Cavallucci obejmując cztery lata temu funkcję dyrektora CSW, zaczyna poddawać się znudzeniu i zblazowaniu obecnym w Europie Zachodniej od wielu lat.
Kierowcy suvów mają pieniądze, ale nie wiedzą, co z nimi zrobić W swoim felietonie na ten temat o krok dalej poszedł felietonista tygodnika "Polityka" Daniel Passent.
Z danych koncernu Volvo wynika, że spada sprzedaż sedanów i kombi, rośnie zaś suvów. Jakie wnioski można z tego wysnuć?
„SUVy to nie tylko zwykłe samochody terenowe. Są to super eleganckie auta, niemalże limuzyny, które wzbudzają respekt (…). To naprawdę luksusowo wykończone samochody począwszy od bryły, a skończywszy na wykończeniu wnętrza" – czytamy na portalu poświęconym dobrom luksusowym luxlux.
Budzi respekt?
Samochód przestaje więc pełnić rolę środka transportu – staje się "niezwykły" i wzbudza "respekt", czyli poprawia uliczne emploi kierowcy takiego auta. Kupujemy więc nie tyle konkretną markę, która ma swoją własną, hipnotyzującą magię, ale rodzaj samochodu, który ma informować: mam super samochód, bo mnie na niego stać. A stać mnie na niego, bo mam super pracę. W ogóle moje życie właśnie takie jest – super. Wielki samochód, podobnie jak torba z widocznym logo, ma być dla świata sygnałem świadczącym o prestiżu i statusie społecznym, które wiążą się ze stanem posiadania.
Założyciel Ikei Ingvar Kamprad jeździł starym Volvo – bo nic nikomu udowadniać nie musi. Warren Buffet jest bardzo oszczędny – nic na pokaz. Jednak w Polsce, gdzie klasa średnia to klasa wciąż aspirująca, obowiązuje zasada: zastaw się a postaw się. Jeśli zastawiać się nie musisz – tym lepiej dla ciebie. Pokazuj status, skoro go masz. Dotyczy to i konkretnych, kojarzących się z luksusem marek, jak i fetyszyzowanych przedmiotów.
– Wiadomo, że wysoka cena jest związana z dobrą jakością, jednak kult marek już dawno przekroczył tę relację. Wokół marek powstały mity, zostały wykreowane skojarzenia z marką, mające bazować na tym, czego ludzie pożądają, a więc statusu i prestiżu, utożsamiania się ze znanymi ludźmi, którzy odnieśli sukces i noszą takie rzeczy – mówiła dr Joanna Heidtman.
Czym jeździsz, co masz na sobie, kim jesteś Z sumiennie odrabianych lekcji kapitalizmu wynika, jak przekonują autorzy książki "Potęga kultowej marki", że przedmioty konkretnych marek zupełnie zawładnęły naszym światem, stając się obiektami kultu. Oceniamy ludzi według tego, co mają na sobie i czym jeżdżą. "Za markowe produkty często przepłacamy - i to słono. Czasami sądzimy, że jesteśmy zbyt racjonalni i inteligentni, by dać się nabrać. Nic bardziej złudnego" – brzmi opis książki.
"Motoryzacja to kategoria odzwierciedlająca dwa bardzo istotne filary współczesności: fetyszyzm przedmiotów oraz ethos szybkości (...) Samochody, będące wyjściowo urządzeniami pełniącymi funkcję użytkową – pokonywanie dystansów przestrzennych – wkraczają w obszar wartości prestiżowych, stając się fetyszami z pogranicza „gadżetomanii”" – pisze w swojej pracy naukowej "Oblicza konsumpcjonizmu" Aleksandra Jankowska.
Polski projektant Janusz Kaniewski uważa, że to absurdalne, że ludzie tak kochają samochody, w których "kiedy wsiadasz za kierownicę, stajesz się bestią". Samochód uważa za atrybut – męskości, siły, statusu. – Kobiety potrzebują szpilek i torebek, żeby się dobrze czuć, a my albo Porsche, albo kufla piwa, albo paczki papierosów – mówił projektant.
Małpy kapitalizmu się ścigają Trwa więc samochodowy wyścig zbrojeń, w którym udział bierzemy i dlatego, żeby to lakier na naszym samochodzie błyszczał bardziej, i po to, żeby się uchronić przed uciążliwościami generowanym prze innych.
"W wielu częściach Ameryki Północnej liczba wielkich samochodów terenowych na drogach osiągnęła taki poziom, przy którym ludzie zmuszeni są zastanowić się dwa razy, zanim kupią mały samochód. Te wielkie suvy czynią drogi tak niebezpiecznymi dla innych kierowców, że każdy musi rozważyć kupno większego samochodu po to, by chronić siebie" – uważają autorzy artykułu "The Rebel Sell". Nieważne, dlaczego kupiłeś suva – i tak go kupiłeś, i tak utrudniłeś innym kierowców wyłączenie się z "samochodowego wyścigu zbrojeń". Kiedy chodzi o konsumpcjonizm, intencje są nieistotne. Liczą się tylko konsekwencje – konkludują autorzy.
Benjamin Barber, autor książki "Skonsumowani", uważa, że obecnie znajdujemy się na etapie kapitalizmu konsumpcyjnego, którego głównym bohaterem jest nałogowy konsument. Barber twierdzi, że rzucając się w objęcia rynku, ryzykujemy naszą obywatelskość, suwerenność, demokrację, zdolność krytycznego myślenia i dojrzałość. Obywateli konsumentów porównuje do małp, które padają ofiarą afrykańskich pułapek: w środku umieszcza się orzech, po który sięga łakoma małpa, która jednak, chwyciwszy upragniony owoc, nie może wyjąć ramienia z pułapki. Byłoby to możliwe, gdyby wypuściła orzech, woli jednak zdechnąć, niż go oddać. Jesteśmy więc kapitalistycznymi małpami, które – kupując suvy w leasingu – wpadają w pułapkę własnych zachcianek i presji otoczenia.
Kupowanie auta terenowego do poruszania się po mieście jest właśnie zachcianką, nie potrzebą – wpisuje się w nurt hiperkonsumpcji, w którym ludzie masowo kupują przedmioty niezwiązane z ich potrzebami. Z drugiej strony, gdyby posłużyć się kryterium Colina Campbella, kupowanie wielkich aut można potraktować jako manifestację własnego indywidualizmu. Dziś kupuję suva, bo takie mam widzimisię, jutro kupię samochód osobowy, a później – rower.
Suv – i co z tego? Redaktor naczelny kwartalnika "Ramp" i pierwszy naczelny polskiej edycji "Top Gear" Piotr Frankowski uważa, że diagnozowanie mentalności społeczeństwa i jego zainteresowania kulturą na podstawie coraz większej liczby suvów na polskich ulicach nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. – Nie ma znaczenia, czym człowiek jeździ, bo czy to, że ja raz jeżdżę blaszakiem, czy sportowym autem z 500 końmi, jakoś mnie definiuje? Nie! – mówi.
Zaznacza, że jest problem z definicją suva – bo czy to po prostu nieco większe auto na podwoziu samochodu osobowego, czy samochód, którym można jeździć po pustyni? – Być może moda na suvy w przypadku niektórych osób wynika z chęci poprawienia sobie wizerunku. Może wielkie auta kupują ludzie nikczemnego wzrostu, ale dla wielu to praktyczne rozwiązanie – tak jest w przypadku ludzi, którzy dojeżdżają z miejsc, w których nie ma asfaltowych dróg czy tych, którzy w tygodniu jeżdżą suvem po mieście, a w weekend robią wypady za miasto. Nie kupuję też tłumaczenia, że niby suvy zajmują więcej miejsca na parkingu, bo zajmują dokładnie jedno miejsce parkingowe. Sztuka parkowania nie zależy od wielkości auta – dodaje.
Popularność tego typu samochodów może też wynikać z faktu, że takie auta pozwalają na drodze poczuć się bezpieczniej – są wyższe, dlatego lepsza jest widoczność drogi, a poza tym tzw. "hit point" znajduje się w nich w innym miejscu.
To tylko suv! A czy większa liczba suvów na polskich ulicach oznacza, że coraz bardziej zwracamy na formę, zamiast na treść, jak uważa Fabio Cavallucci? Frankowski uważa, że nie, i że próba stawiania diagnozy społecznej na podstawie rodzaju samochodów jest chybiona. – Że głębi nie ma, że ludzie są powierzchowni? Ludzie nie czytają, nie umieją analizować, nie ma głębi i nie udawajmy, że jest. Pewnie pana Cavallucciego otaczają ludzie, którzy głębię mają, podobnie jak on sam, ale nie udawajmy, że fakt, iż pojawiło się więcej suvów, o czymś świadczy – mówi.
I dodaje: – Wisi mi, czym ludzie jeżdżą, o ile to nie są powypadkowe auta wycofane z ruchu 20 lat temu w Niemczech. Uważa, że w społeczeństwie, w którym oznakami statusu są sprowadzane zza granicy wieloletnie audi i wielkie plazmy na ścianach, nie ma co doszukiwać się głębi tam, gdzie jej nie ma. – Za Stalina stosowano urawniłowkę, czyli równanie w dół, karano kułaków, że na ich zadbanych polach pszenica dobrze rośnie, a na kołchozowych marnieje – mówi dodając, że ma wrażenie, że to tego typu dyskusja.
W filmie "American Beauty" Carolyn i Lester pokłócili się, kiedy kobieta obawiała się, że jej mąż wyleje piwo na kanapę. – To tylko kanapa!– mówił on. – To obita włoskim jedwabiem sofa za cztery tysiące dolarów. To nie jest tylko kanapa!– krzyczała ona. – To tylko kanapa!– zakończył dyskusję on. A suv to tylko suv. Czy na pewno?
Ubolewam, że suvy nas rozjadą, dosłownie i w przenośni (...) W Warszawie, która nie jest położona w dżungli ani na pustyni, jest coraz więcej ogromnych samochodów terenowo-zakupowych, które przede wszystkim świadczą o tym, że ich właściciele mają dużo pieniędzy i nie zamierzają tego ukrywać.
Na wąskich uliczkach starych dzielnic 'suvy' zajmują połowę jezdni. Ponieważ nie mieszczą się do garaży, rozpychają się na chodnikach. Palą jak smoki, więc nie są ekologiczne ani ekonomiczne, ale co tam, najważniejsze to się pokazać. Za kierownicą siedzą na ogół osoby około trzydziestki, które już mają pieniądze, ale jeszcze nie wiedzą, co z nimi zrobić.