Jeszcze do niedawna myślałem, że piłkę nożną rozumiem. Że analizując co się dzieje, jak gra który klub, można wysnuć wnioski na przyszłość. Przewidzieć, kto osiągnie sukces, a kto poniesie porażkę. Wtorkowy rewanż na Camp Nou tą moją świadomość zaburzył. Co się miało stać, to się nie działo. Myślałeś, że temu się nie uda, a on trafiał do siatki. Ktoś miał być bohaterem a dziś każdy wytyka go palcem. Od wtorku futbol jest dla mnie sportem, który wymyka się wszelkiej logice.
Początek drugiej połowy, jest 2:1, wynik premiujący Chelsea. Barca dostaje zasłużony rzut karny a do piłki podchodzi Leo Messi, najlepszy piłkarz świata. Ktoś się spodziewał, że może przestrzelić? Spalić się w takim momencie? Uderzyć na siłę zamiast precyzyjnie przymierzyć w róg bramki?
Przewidujesz jedno, dzieje się drugie
Wcześniej sędzia wyrzucił z boiska Johna Terry'ego. Też zasłużenie, zaraz po końcowym gwizdku dostałem smsa od jednego z sedziów, o treści: "Na 100 procent podjąłbym taką samą decyzję". Chelsea już wtedy przegrywała 0:1, do tego z boiska wyleciała opoka jej defensywny, przywódca, kapitan. A przecież jeszcze wcześniej zszedł z boiska z kontuzją jego partner ze środka obrony Gary Cahill. Grali o jednego mniej, do tego w obronie wszystko trzeba było poustawiać od nowa. A przeciwko nim najlepsza drużyna świata. Z genialnymi napastnikami. A oni, jak gdyby nigdy nic, ten okres gry w osłabieniu wygrali 2:1.
Trzecia sytuacja przecząca logice. Andres Iniesta strzela gola na 2:0 i wydaje się, że kolejne są już kwestią czasu. W pubie, gdzie mecz oglądałem, trwa w najlepsze dyskusja jak to się skończy. Strzelą im cztery gole? Co ty, będzie piątka, a to i tak najmniejszy wymiar kary. Nagle, tuż przed przerwą Ramires strzela bramkę godną Messiego. Kilka sekund, genialna wymiana piłek i londyńczycy się cieszą. A w pubie zapada cisza.
Wygrali słabsi
Wreszcie sama końcówka meczu. Chelsea przeprowadza zmianę. Schodzi wyczerpany Drogba, a w jego miejsce pojawia się Torres, piłkarz bez formy, w ostatnim czasie wiecznie przez angielską prasę krytykowany. Po co on im? Przecież będzie wszystko tracił, nawet nie przetrzyma piłki. Doliczony czas gry. Strzeli ta Barcelona na 3:1 czy jednak nie da rady? - zastanawiają się wszyscy. Tymczasem obrońca gości rozpaczliwie wybija piłkę. Torres wybiega z własnej połowy, spalonego nie ma i zachowuje się jak profesor. Przyjęcie, bieg z piłką, kiwnięcie bramkarza i strzał do pustej. Drogi od zera do bohatera nie można przejść w piękniejszych okolicznościach.
Po meczu częste są głosy, że nie jest lepszy ten co grał ładniej, a ten co zwyciężył. Przegrałeś? Byłeś słaby. Wygrałeś? Byłeś znakomity. Kompletnie nie rozumiem tego podejścia. Przecież urok piłki nożnej polega właśnie na tym, że słabszy może pokonać lepszego. Możesz przez 180 minut gry (2 mecze) stworzyć sobie 4 sytuacje bramkowe, twój rywal z 15, do tego on może ostrzeliwać słupek i poprzeczkę twojej bramki, a jednak ostatecznie to ty będziesz w piłkarskim niebie a rywal znajdzie się w piekle.
Właśnie tak jak było w dwumeczu Barcelony z Chelsea. Przecież skuteczniejszy nie oznacza silniejszy, potrafiący więcej. Mający większe umiejętności. Nie, nie krytykuję teraz Chelsea. Wręcz przeciwnie, za to co osiągnęła należy jej się wielki szacunek.
Spryciarze nie mieli wsparcia
Barcelona nie zagrała we wtorek słabego meczu. Były przyspieszenia, szybkie wymiany piłki, piękne kombinacje. Jak choćby ta Messiego z Fabregasem w pierwszej połowie. Krzysztof Stanowski napisał na Weszło, że jest dużo za wcześnie by mówić o początku jej końca. Że spokojnie, to tylko awaria. Hmmm, chciałbym tak myśleć.
Proroctwem na swoim blogu w naTemat wykazał się za to Jarosław Kołakowski. Napisał, że Barcelona będzie mieć coraz trudniej. Że, cytuję, "mali spryciarze potrzebują wzmocnień z zewnątrz". I nie chodzi tu wcale o wychowanków, których Guardiola notorycznie do zespołu wprowadza, a raczej o topowych piłkarzy z innych silnych klubów. Nic dodać, nic ująć. Christian Tello i Isaac Cuenca, choć w klubie są od małego, nie są jeszcze gotowi, by podołać w najważniejszych momentach.
Inaczej grać nie potrafią
Obawiam się, że ostatni tydzień, czyli najpierw przegranie mistrzostwa Hiszpanii a potem brak awansu do finału Ligi Mistrzów, może być dla Barcelony początkiem końca pewnej epoki. Że pewna formuła, która zachwycała nas w ostatnich latach, jest już na wyczerpaniu.Tyle tylko, że pewne oznaki tego procesu od pewnego czasu dało się zauważyć. W ostatnich minutach rewanżu z Chelsea piłkarze Barcelony, zamiast strzelać z daleka, próbowali wjechać z piłką do bramki. Rozklepać broniącą się Chelsea, zagrać po ziemi na małej przestrzeni. Zagrać tak, jak w akademii byli uczeni od lat. Tyleż to piękne i perfekcyjnie wykonywane, co jednostajne i przewidywalne. Zespoły w lidze hiszpańskiej wiedzą jak będzie grać Barca lecz nie są w stanie, poza Realem, odpowiednio zareagować. Chelsea to umiała.
Jeszcze niedawno nie przypuszczałbym, że słowa "Barcelona" i "nie potrafi" mogą ze sobą iść w parze. A jednak, po porażce z Chelsea można oznajmić, że Barcelona odpadła, bo nie potrafiła zagrać inaczej.
Grać na Camp Nou przeciwko Barcelonie, do niedawna jeszcze najlepszej drużynie świata, ba, wszech czasów (to już chyba nieaktualne określenie, choć nie wieszczę jeszcze końca ery Guardioli), naszpikowanej mistrzami świata i największym geniuszem od czasu Pelego, Maradony, Zidane’a, grać w dziesięciu od 35. minuty, bez swego kapitana i obu środkowych obrońców, przegrywać już 0:2, a jednak wywieźć remis i awansować do wyśnionego finału Champions League! Tak się tworzy historię futbolu!