Fot. apasciuto / http://www.flickr.com/photos/apasciuto/4862815647 / CC-BY http://creativecommons.org/licenses/by/2.0/deed.en

Jesteś tym specjalnym, tym wyjątkowym. Gdzie nie pójdziesz, tam osiągasz sukces. Byłeś mistrzem Portugalii, Anglii, Włoch, a teraz będziesz Hiszpanii. Ligę Mistrzów wygrałeś z Porto i Interem Mediolan. Nazywasz się Jose Mourinho i jak dotąd w całej karierze trenerskiej nie udała ci się tylko jedna jedyna rzecz. Prowadząc Chelsea Londyn, nie wygrałeś Ligi Mistrzów.

REKLAMA
Odpadasz najpierw po bramce, która nie wiadomo czy była, a potem po rzutach karnych. Po kilku latach, w pewien środowy wieczór, to znów rzuty karne są twoim przekleństwem. Prowadząc Real Madryt odpadasz z Bayernem. To największa porażka w twojej karierze najlepszego trenera świata.
Gdy Mourinho obejmował Real, jego piłkarzy od Barcelony dzieliły lata świetlne. Na Camp Nou przegrał 0:5, potem kolejna porażka - dwumecz w półfinale Ligi Mistrzów - ale w finale Pucharu Króla to już Real był górą. Był blisko, coraz bliżej, z każdym kolejnym meczem. Jak bokser, który na początku filmu dostaje łupnia od przeciętnego rywala, by na koniec wygrać z mistrzem świata. W końcu w minioną sobotę jego piłkarze wygrali w Barcelonie, będąc zespołem lepszym, zarazem niemal pieczętując zdobycie tytułu mistrza Hiszpanii.

Mecz Realu z Bayernem okiem Michała Treli
Po kilku dniach Barcelona odpada też z Ligi Mistrzów. Wydaje się, że szansa jest wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Nie dość, że Real jest o maleńki kroczek od zagrania w finale, to jeszcze czeka w nim Chelsea, świetnie znana Mourinho, drużyna, która Ligi Mistrzów od lat nie może wygrać i teraz być może on po raz kolejny by jej to udaremnił.
Tu zobaczysz gole z regulaminowego czasu gry:

Jest kolejna piękna historia do napisania. Brakuje tak mało. Ale i tak dużo. Jak się okazuje, za dużo.
Przemysław Rudzki
na swoim blogu

Jako że nie mogę zasnąć po tym emocjonującym meczu, a zawsze, kiedy nie mogę zasnąć, chodzą mi po głowie jakieś głupoty, wymyśliłem tytuł do jutrzejszego wydania The Sun (mogą brać za darmo), podsumowujący odpadnięcie dwóch hiszpańskich potęg, łączący grę słów z tytułem pewnego znanego filmu Woody'ego Allena: STICKY CRISTINA BARCELONA.


Ani jeden ani drugi zespół to nie moja bajka. Ale zaimponowało mi to, że i jedni i drudzy od początku meczu postawili na atak, świadomi swych braków w obronie. Najpierw byłem za Realem, ze względu na osobę Mourinho. Ale z każdą kolejną akcją Bayernu to ich zaczynałem wspierać. Grali genialnie, odważnie, bez żadnych kompleksów. Stracili dwa gole, ale nic to. Od tego czasu do 90. minuty kompletnie zdominowali Real. Oni rozgrywali piłkę a faworyzowany rywal tylko za nią biegał, czekając na kontrę. Zupełnie jakbyśmy mieli rok 2010, 2011 i na stadionie w Madrycie biegałaby Barcelona. Imponowali do tego stopnia, że nawet sam Portugalczyk, dotychczas nieznany z takich gestów, przed serią rzutów karnych pogratulował piłkarzom i trenerom z Monachium świetnego występu.
Szymon Kurek po meczu: Zimny prysznic w Hiszpanii

Karne potwierdziły, że często mylą się w nich najlepsi. Ronaldo, choć on akurat przyzwyczaił kibiców do zawodzenia w kluczowych momentach. Kaka, laureat Złotej Piłki. Ramos i Lahm, kto wie, czy nie najlepsi boczni obrońcy świata. Już się wydawało, że Real w niesamowitych okolicznościach wróci w nich do gry, ale nie, jednak triumfowali Niemcy.
Jak zwykle, chciałoby się rzec. Gary Lineker powiedział przecież swego czasu, że piłka nożna to taka dyscyplina, gdzie na boisku biega 22 facetów a i tak na końcu mecz wygrywają Niemcy.
Tyle tylko, że tym razem wygrali w pełni zasłużenie. Real powinien się cieszyć, że dotrwał do karnych. Nie wiem czy kiedykolwiek prowadzony przez Mourinho zespół był tak na boisku bezradny grając z kimś innym niż Barcelona.
Tak czy owak, chwała zwycięzcom i chwała pokonanym. To był pokaz świetnego futbolu, przyprawionego zwrotami akcji i pikantnym dramatyzmem.
Przegrał w środę wieczorem Real, ale wygrała piłka.