
Jesteś tym specjalnym, tym wyjątkowym. Gdzie nie pójdziesz, tam osiągasz sukces. Byłeś mistrzem Portugalii, Anglii, Włoch, a teraz będziesz Hiszpanii. Ligę Mistrzów wygrałeś z Porto i Interem Mediolan. Nazywasz się Jose Mourinho i jak dotąd w całej karierze trenerskiej nie udała ci się tylko jedna jedyna rzecz. Prowadząc Chelsea Londyn, nie wygrałeś Ligi Mistrzów.
Mecz Realu z Bayernem okiem Michała Treli
Jest kolejna piękna historia do napisania. Brakuje tak mało. Ale i tak dużo. Jak się okazuje, za dużo.
Jako że nie mogę zasnąć po tym emocjonującym meczu, a zawsze, kiedy nie mogę zasnąć, chodzą mi po głowie jakieś głupoty, wymyśliłem tytuł do jutrzejszego wydania The Sun (mogą brać za darmo), podsumowujący odpadnięcie dwóch hiszpańskich potęg, łączący grę słów z tytułem pewnego znanego filmu Woody'ego Allena: STICKY CRISTINA BARCELONA.
Ani jeden ani drugi zespół to nie moja bajka. Ale zaimponowało mi to, że i jedni i drudzy od początku meczu postawili na atak, świadomi swych braków w obronie. Najpierw byłem za Realem, ze względu na osobę Mourinho. Ale z każdą kolejną akcją Bayernu to ich zaczynałem wspierać. Grali genialnie, odważnie, bez żadnych kompleksów. Stracili dwa gole, ale nic to. Od tego czasu do 90. minuty kompletnie zdominowali Real. Oni rozgrywali piłkę a faworyzowany rywal tylko za nią biegał, czekając na kontrę. Zupełnie jakbyśmy mieli rok 2010, 2011 i na stadionie w Madrycie biegałaby Barcelona. Imponowali do tego stopnia, że nawet sam Portugalczyk, dotychczas nieznany z takich gestów, przed serią rzutów karnych pogratulował piłkarzom i trenerom z Monachium świetnego występu.
Karne potwierdziły, że często mylą się w nich najlepsi. Ronaldo, choć on akurat przyzwyczaił kibiców do zawodzenia w kluczowych momentach. Kaka, laureat Złotej Piłki. Ramos i Lahm, kto wie, czy nie najlepsi boczni obrońcy świata. Już się wydawało, że Real w niesamowitych okolicznościach wróci w nich do gry, ale nie, jednak triumfowali Niemcy.

