Polak może zarobić 40 tys. złotych i nie zapłacić ani złotówki podatku dochodowego. O ile będzie pracować w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Austrii czy Finlandii. Pracując w Polsce zapłaci 6,4 tys. podatku dochodowego PIT, choć wcale nie jest bogaty.
Oto sedno absurdu, z którym walkę podjęła Irena Lipowicz, Rzecznik Praw Obywatelskich. W Polsce trzy czwarte podatku dochodowego wpłacają do kasy państwa biedacy i przeciętniacy. Według danych Ministerstwa Finansów, podatek PIT należny od osób z niskimi i przeciętnymi dochodami w 2013 roku wyniósł 40 mld zł, podczas gdy dobrze zarabiający (osoby z dochodem powyżej 85, tys. zł rocznie) mieli wpłacić 13 mld złotych.
Na to, czy odczuwamy podatki jako wysokie czy łagodne, wpływ ma nie tylko wysokości samych stawek podatkowych, ale też kwota wolna od podatku. Politycy wielu cywilizowanych krajów wychodzą z założenia, że nie ma sensu opodatkowywać osób, których dochody są niskie. Przecież i tak to, co zabierze im się w podatkach, trzeba będzie za chwilę oddać w zasiłkach pomocy społecznej. Mechanizm jest prosty. Ustala się kwotę wolną od podatku – to wartość dochodu zwolniona z opodatkowania. Podatek dochodowy naliczany jest dopiero od tego co zarobimy ponad tę kwotę. W rezultacie, przy wysokiej wartości kwoty wolnej, osoby mniej zarabiające płacą bardzo mało podatki lub nie płacą go w ogóle.
Próżniacy i biedacy
W Polsce ta kwota jest jedna z najniższych w Europie – wynosi żałosne 3091 zł. Nie zmieniła się od 2009 roku. Wcześniej została podniesiona o dokładnie 2 złote. We wniosku do Trybunału Irena Lipowicz tłumaczy, że kwota wolna jest za niska. Nie odpowiada nawet kryteriom dochodowym uprawniającym do pomocy socjalnej. A to 542 zł miesięcznie dla osoby samotnej oraz 456 zł dla członka rodziny. Oznacza, to, że samotna osoba, żyjąca w skrajnym ubóstwie, z dochodem 6,5 tys. rocznie wciąż musi płacić podatek dochodowy. Podobnie emeryci - pomimo niskich świadczeń płacą średnio 1294 zł podatku dochodowego.
– W Polsce podatkami gnębi się biednych ludzi, to zresztą wynika z naszej tradycji, gdy klasa szlachty próżniaczej, moczymordów i opojów, łupiła chłopów. I tak zostało, klasa panująca polityków-urzędników łupi podatkami biedniaków – uważa profesor Krzysztof Rybiński ekonomista, były wiceprezes NBP.
Jako szczyt absurdu podaje przykład bogacza zarabiającego 30 tys. zł miesięcznie i biedaka z pensją 2 tys. zł. W założeniach bogacz wydaje jedną trzecią dochodów na konsumpcję, a biedak wszystko. Jakie podatki w skali roku zapłacą, uwzględniając ZUS płacony przez nich i przez ich pracodawców? Bogacz łącznie zapłaci 36,7 procent podatku od swoich dochodów w tym ZUS (15 proc.), PIT (17 proc.), pośrednie (4,7 proc.). W przypadku biedaka, podatki i opłaty zjedzą mu 57 proc. dochodu. To właśnie efekt niskiej kwoty wolnej od podatku.
Według zestawiania podatków osobistych firmy EY, w Wielkiej Brytanii bez płacenia podatku dochodowego można zarobić 54 tys. zł, w Hiszpanii 70 tys zł. Znacznie wyższe zwolnienia obowiązują też w krajach, do których tak lubimy się porównywać: w Czechach to 16 tys. zł, a w Niemczech prawie 35 tys. zł. Już pisaliśmy o eldorado polskich budowlańców w Niemczech. Tam kwota wolna od podatku wynosi 8,3 tys. euro. Polacy założyli tam 180 tys. firm i nawet jeśli nie od razu dobrze zarabiają, to cieszą się z tego, że więcej euro zostaje im w kieszeni.
Wolność do 10 tys.
Gdybyśmy chcieli równać do reszty Europy kwota rocznego dochodu zwolnionego od podatku powinna wynosić pomiędzy 10-15 tys. złotych. Ale urzędnicy nie chcą się pogodzić z tym, że budżetowi uciekną miliardy.
– Rządy PO chciały pokazać, że starają się oszczędzić społeczeństwu bólu i wyrzeczeń. Dlatego znajdowano takie sposoby na wyciąganie pieniędzy z naszych kieszeni, żebyśmy tego nie zauważyli – mówi były urzędnik Ministerstwa Finansów. Dodaje, że sztuczka z niepodnoszeniem od siedmiu lat kwoty wolnej od podatku przynosi budżetowi ponad miliard złotych rocznie.
Gdyby regularnie zwiększano ją o poziom inflacji, to dziś wolne od opodatkowania byłoby 3640 zł i przeciętnemu podatnikowi z tego tytułu zostawałoby w kieszeni kilkadziesiąt złotych więcej. Dla Kowalskiego to mała różnica, dla fiskusa całkiem spora – jeśli przemnożyć to przez prawie 24,6 mln osób, które składają w urzędach PIT-y, to zrobi się miliard. – Wiadomo, że z takim podwyższeniem podatków łatwiej się pogodzić niż np. z obcięciem pensji co miesiąc o kilkadziesiąt złotych – mówi były urzędnik.