Spytany o motyw zabójstwa szefa policji, gen. Marek Rapacki stwierdza, że ten był "bardzo błahy - daewoo espero". Według prokuratury generała Marka Papałę zabił Igor Ł., ps. Patyk - warszawski złodziej luksusowych samochodów. Dlaczego więc miał zabić dla niezbyt drogiego samochodu klasy średniej?
- Jaki jest motyw zabójstwa szefa polskiej policji? - pyta gen. Adama Rapackiego dziennikarz "Gazety Wyborczej" Bogdan Wróblewski. - Bardzo błahy - daewoo espero. Złodzieje samochodów w tamtych czasach chodzili uzbrojeni i często kradzieże kończyły się na rozbojach… - Aż trudno uwierzyć, że nie wiedzieli, że tym daewoo jeździ były szef policji, znany - choćby z mediów - Marek Papała - kontynuuje dziennikarz. - Próbowali kogoś wysadzić z auta, napotykali opór i kończyło się to tragicznie - opisuje twórca Centralnego Biura Śledczego.
Dziwne jest jednak, że samochodem, któremu do miana luksusowego brakuje wiele, zainteresował się "Patyk" i jego koledzy. W warszawskim półświatku znani byli z kradzieży luksusowych samochodów (bmw, mercedesów, volvo czy jeepów). Ich metody były brutalne i bezpardonowe - kradli "na stłuczkę", "na koło" czy porywali samochody, gdy właściciel chciał otworzyć bramę. W 1995 roku jego klika podporządkowała się mafii pruszkowskiej, która wówczas trzęsła Warszawą i okolicami. Sam "Patyk" kilkakrotnie był zatrzymywany przez policję, karany grzywnami i wyrokami w zawieszeniu. W 2000 roku został zatrzymany na Śląsku, po czym zaczął współpracować z policją i został świadkiem koronnym. Jaka była skala jego działalności pokazuje fakt, że dzięki jego zeznaniom wyjaśniono przypadki kilkudziesięciu kradzieży samochodów. Od wczoraj jego pseudonim związany jest także z jedną z najgłośniejszych prób kradzieży w historii.
Na internetowych forach czytamy, że daewoo espero to solidne auto. Jego niski koszt (obecnie można taki samochód kupić za mniej kilkaset złotych a ceny najdroższych egzemplarzy nie przekraczają 5 tys. zł) sprawił, że stał się dość popularnym samochodem rodzinnym, choć nie podbił rynku na oczekiwaną skalę. Przestronny, rodzinny samochód od 1991 roku był produkowany w Korei Południowej. Po przejęciu przez koncern Daewoo Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu auto trafiło również na nasz rynek. W Polsce sprzedana ponad 20 tys. egzemplarzy tego samochodu.
- Ja samochód kupiłem bodajże w 2000 roku. To była alternatywa poloneza caro, którym jak wiadomo nie dało się jeździć. To było tanie, ale bardzo pojemne i ekonomiczne auto. Kupiłem je za bodajże 13 tys. złotych, zrobiłem remont i później bez problemu jeździłem nim w liczne trasy, przejechałem wiele tysięcy kilometrów - mówi nam Radosław Wróbel, który jeździł kilka lat daewoo espero. Według niego nie był to samochód zbyt często kradziony. Policyjne statystyki z 1998 roku rzeczywiście pokazują, że Daewoo nie było w pierwszej szóstce najchętniej kradzionych marek.
"Mam już drugiego i jest OK. Jak znajdę egzemplarz z dobrym przebiegiem i wyposażeniem to będę miał trzeciego - to chyba mówi samo za siebie" - pisze JAREK na forum autocentrum.pl. Internauta Jychu dodaje "Czy można mieć auto z niezawodnym, mocnym silnikiem, klimą, abs , elektryką, wygodnymi fotelami z przynajmniej 1995 roku za nie wielkie pieniądze - wręcz śmieszne. Dodatkowo czy ten samochód może być bezproblemowy i bezawaryjny? Może być sprawdzony i bezpieczny i łatwy w naprawie! Czy może być wygodny i może ładnie wyglądać? Espero - takie jest. Kto miał to auto w wersji z zachodu wie o czym piszę".
Jednak nawet tak entuzjastyczne opinie nie wyjaśniają, dlaczego grupa "Patyka" postanowiła zająć się tak mało cennym samochodem. W połowie lat 90. espero kosztowało od 30 do 34 tys. złotych. To około 30 przeciętnych miesięcznych pensji, ale wtedy była to bardzo kusząca cena bo samochody były znacznie droższe.
- W Polsce kradnie się dwa rodzaje aut - mówi naTemat Piotr Frankowski, pierwszy redaktor naczelny polskiej edycji TopGear. - Jedne to drogie samochody, które eksportuje się za granicę. Drugie to tanie i popularne auta, które w ciągu 24 godzin rozbiera się na części i sprzedaje na giełdach. Jeśli ktoś miał poloneza caro, to nie opłacało mu się kupować oryginalnych części tylko kupuje kradzione. Kradło się z reguły przed weekendem, żeby gdzieś w dziupli pod Grójcem rozbierze się auto na części i w weekend sprzeda na giełdzie. Dziwi mnie tylko, dlaczego taki samochód chciało ukraść sześć osób - to była robota dla jednej - kończy dziennikarz.