Radosław Sikorski i Ewa Kopacz zapewniają, że Polska już nigdy nie będzie zaborcą, tak jak w 1938 r., kiedy razem z III Rzeszą podniosła rękę na Czechosłowację. Ale to nie jedyny epizod, kiedy Polska siłą zajmowała terytorium sąsiada. I nie chodzi tylko o czasy bitnej sarmacji.
70 lat po tym, jak Polska wkroczyła na czechosłowackie Zaolzie, Putin próbował namówić nas do podobnego ruchu, tym razem wobec Ukrainy.Polityczna burza, jaka rozpętała się wokół relacji Radosława Sikorskiego ze spotkania Putin-Tusk w 2008 roku pokazuje, jak bardzo zmieniło się nasze postrzeganie stosunków z sąsiadami.
Zupełnie otwarcie i publicznie podobną propozycję złożył niedawno Władimir Żyrinowski, rosyjski odpowiednik Janusza Korwin-Mikkego (jeśli chodzi o poziom absurdu niektórych pomysłów, nie o poglądy). Wysłał do Polski, Rumunii i Węgier propozycję podzielenia się ukraińskimi obwodami. Zareagowano oburzeniem. I dobrze.
Operacja Dunaj
Nie zawsze jednak zajmowanie terytorium ościennych krajów wydawało się tak abstrakcyjne. I to nie tylko przed II wojną światową. Bo jak, jeśli nie zachowaniem zaborcy można nazwać inwazję wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku? Stłumienie Praskiej Wiosny to jeden z najczarniejszych epizodów PRL-u.
Ponad 600 tys. żołnierzy z ZSRR, Polski, Węgier, Bułgarii i NRD w nocy z 20 na 21 sierpnia rozpoczęło Operację Dunaj. Bilans był tragiczny – 48 ofiar śmiertelnych (ostatecznie do końca okupacji 108). Ofiarą operacji był też Ryszard Siwiec, który w akcie protestu podpalił się w czasie ogólnopolskich dożynek na Stadionie Dziesięciolecia. Do dzisiaj przed Stadionem Narodowym stoi pomnik upamiętniający to tragiczne wydarzenie.
Bunt Żeligowskiego
Wcześniej interwencje polskich wojsk nie wywoływały tak drastycznych protestów – wręcz przeciwnie. Uczestnicy tzw. buntu Żeligowskiego, czyli po prostu inwazji na Wileńszczyznę w 1920 roku, byli fetowani jak bohaterowie. Bo właściwie wszystkie stronnictwa polityczne chciały odzyskania terenów dzisiejszej Litwy. Po pierwsze były one zamieszkiwane przez Polaków, po drugie jako odwet za kolaborację Litwinów z bolszewikami.
Powstrzymywały nas przed tym zobowiązania międzynarodowe. Dlatego brygadier Piłsudski polecił zbuntować się swojemu zaufanemu współpracownikowi, pochodzącemu z Wilna gen. Lucjanowi Żeligowskiemu. W obliczu ogromnej przewagi Polaków zajęto Litwę Środkową i Wilno właściwie bez ofiar, szybko tworząc marionetkowe państewko. Po półtora roku zostało ono formalnie włączone do Rzeczypospolitej.
Zajęcie Zaolzia
Trudną historię mamy także z naszymi południowymi sąsiadami. Oczywiście najbardziej znany to udział w Konferencji Monachijskiej i zajęcie Zaolzia. W 1938 roku Polska stanęła w jednym szeregu z III Rzeszą i Adolfem Hitlerem. Na odzyskanie terenów, które według wielu po prostu się Polsce należały, czekano niemal 20 lat.
Bo spory o granicę z Czechosłowacją trwały właściwie od końca I wojny światowej. Najostrzejszą formę przyjął konflikt o Śląsk Cieszyński, który w 1919 roku przyjął formę zbrojną. Ale to nasi południowi sąsiedzi przeważali liczebnie i zajęli Zaolzie. Sporne terytoria były łakomym kąskiem dla obu państw, bo miały rozwinięty przemysł i niemałe zasoby naturalne. Dlatego fakt, że leżą po drugiej stronie granicy był solą w oku polskich polityków.
Teza Francisa Fukuyamy o końcu historii i nastaniu czasów nudnych, spokojnych i pozbawionych konfliktów to jedna z największych pomyłek nauk politycznych. Dzisiaj, w obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę (i wcześniej Gruzję) widać to wyraźnie jak nigdy. Ale dla nas czasy wojen terytorialnych i prób powiększenia terytorium siłą się skończyły. Nawet, jeśli niektórzy nadal z sentymentem patrzą na Lwów czy Wilno.
Dzisiaj to na szczęście tylko odszczepieńcy, a których marzy Kreml, a nie autorzy naszej polityki zagranicznej.