Stasi inwigilowało na niespotykaną skalę. Dzieci oficerów także to odczuwały
Stasi inwigilowało na niespotykaną skalę. Dzieci oficerów także to odczuwały fot. screen YouTube/kadr z filmu "Życie na podsłuchu"

Ruth Hoffmann, niemiecka dziennikarka, napisała książkę „Dzieci Stasi”, w której pokazuje historie córek i synów funkcjonariuszy komunistycznej tajnej policji. Życie pod jednym dachem z agentami nie było łatwe. Funkcjonariusze nie byli zwyczajnymi ojcami, którzy przy okazji pracowali w policji politycznej. Całe ich życie musiało przebiegać wedle socjalistycznych wzorców.

REKLAMA
Świadomość, niekonieczne klasowa
Obywatele NRD doskonale zdawali sobie sprawę nie tylko z istnienia bezpieki, ale także jej obecności w ich życiu. Zresztą, tak samo było w każdym kraju bloku sowieckiego. Mieszkańcy wschodnich Niemiec bez problemu rozpoznawali na ulicy tajniaków ze Stasi. Funkcjonariusze bezpieki zachowywali się w rozpoznawalny sposób. Wyróżniał ich także ubiór.

Czym było Stasi?

Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwowego Niemieckiej Republiki Demokratycznej (niem. Ministerium für Staatssicherheit (MfS)), powszechnie zwane Stasi – naczelny organ bezpieczeństwa NRD, utworzony 8 lutego 1950. MfS odpowiedzialne było za kierunek bezpieczeństwa wewnętrznego, wywiadu wewnętrznego i zagranicznego oraz kontrwywiadu Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Czytaj więcej

za Wikipedia
Jednak po 1989 roku wszyscy byli zaskoczeni jak ogromny był zasięg inwigilacji, jak długie macki miała enerdowska bezpieka. Stasi miała 90 tys. oficjalnych pracowników i 180 tys. tajnych współpracowników. Cała NRD - 17 mln obywateli. Jeśli weźmie się pod uwagę tylko oficjalnych funkcjonariuszy, to jeden z nich przypadał na 190 mieszkańców. – To była opresja na niespotykaną skalę – mówi naTemat Ruth Hoffmann. I podpiera to liczbami. W ZSRR - jeden kagiebista opiekował się 590 mieszkańcami, a w Polsce jeden ubek przypadał na półtora tysiąca obywateli PRL.
Ruth Hoffmann

Główny zadaniem Stasi było sianie strachu. Tą drogą mieli wymuszać posłuszeństwo. Nie byli w stanie podsłuchiwać każdego i stać za drzwiami do każdego mieszkania, ale sprawiali wrażenie jakby byli do tego zdolni.

Co wiedziały dzieci Stasi?
Dzieci oficerów Stasi, gdy jeszcze były bardzo małe, wiedziały tylko, że ich ojcowie pracują w MSW. Wszyscy inni doskonali zdawali sobie sprawę, co tak naprawdę oznacza to sformułowanie.
Świadomość, że są to oficerowie Stasi przychodziła kiedy dzieci miały 13-14 lat i rówieśnicy dopytywali, „a czym właściwie twój tata się zajmuje w resorcie?”. Wtedy dowiadywały się, że istnieje coś takiego jak Stasi, ale wiedziały tylko tyle – szczegóły zaczęły poznawać dopiero po 1989 roku. Część z dzieci przed upadkiem muru berlińskiego w ogóle nie miała, lub nie chciała mieć, świadomości, czym zajmują się ich rodzice.
Jedna z bohaterek książki Ruth Hoffmann dopiero w 2009 roku dowiedziała się, że jej ojciec pracował dla Stasi. A zyskała tę świadomość przypadkiem. W trakcie psychoterapii spowodowanej chroniczną niemożnością ułożenia sobie poprawnych relacji z kimkolwiek, terapeuta zaproponował kobiecie, żeby wygooglowała kim naprawdę był jej ojciec. Wiedziała tylko, że pracował na uniwersytecie i nie był dobrym rodzicem.
Okazało się, że widnieje w aktach bezpieki jako jeden z najważniejszych etatowych oficerów Stasi działających pod przykrywką i inwigilujących środowisko akademickie. Kobieta początkowo była w szoku, lecz z czasem zaczęła sobie uświadamiać, że podskórnie czuła, iż jej ojciec jest bezpieczniakiem. Nie chciała jednak przyjąć tego do wiadomości. Jako młoda dziewczyna zastosowała jeden z najczęstszych psychologicznych mechanizmów obronnych – wyparcie.
Chłód, dystans i przemoc
Rodzice pracujący w Stasi nie byli przeciętnymi rodzicami. Domy, w których wychowywały się dzieci bezpieczniaków były szczególne - w każdej opowieści w książce Ruth Hoffmann przebija chłód, wycofanie i przemoc, fizyczna i psychiczna, jakiej doświadczali najmłodsi. I to, z perspektywy czasu, jest zrozumiałe.
Oficerowie Stasi nie przynosili pracy do domu w takim sensie, że przeglądali w swoich mieszkaniach dokumenty czy rozmawiali otwarcie o tym, co codziennie robią. Ale rodzina funkcjonariusza musiała być wzorcową socjalistyczną rodziną.
Stasi decydowało z kim jej pracownik może się związać. Rodzina i oficera, i jego wybranki była dokładnie prześwietlana. Tak samo bliżsi i dalsi znajomi. Jeśli na przykład okazało się, że dziewczyna była silnie wierząca, wtedy agent dostawał rozkaz, żeby się z nią rozstać i znaleźć sobie lepszą partię.
To samo dotyczyło dzieci Stasi. Nastolatki nie mogły się buntować i chadzać na koncerty zespołów punkowych. Pod żadnym pozorem nie mogły uczestniczyć w wydarzeniach, które nawet w najdrobniejszym stopniu były związane z demokratyczną opozycją. Jeśli do tego doszło, kariera funkcjonariusza wisiała na włosku.
logo
fot. screen YouTube/kadr z filmu "Życie na podsłuchu"
Koncert punkowy – kwestia życia i śmierci
Problemy, które w każdym innym domu były ważne, w domach pracowników Stasi stawały się wydarzeniami o charakterze egzystencjalnym. I politycznym. Muzyka, książki czy inne upodobania młodzieży urastały do ogromnych problemów. To jasne, że rodzicom nie zawsze podobają się te same rzeczy, co ich dzieciom, ale dzieci Stasi musiały się liczyć z naprawdę poważnymi konsekwencjami swoich działań.
Ruth Hoffmann

Oficerowie Stasi musieli wybierać - albo rodzina, albo służba. Większość wybierała Stasi. Wyrzekali się swoich dzieci, podpisywali papiery, w których zarzekali się, że nie mają już syna czy córki, że ich dawne dzieci nie mają już wstępu do ich domów, zrywają wszelkie kontakty, jeśli te wiązały się z opozycją.

Powstawały specjalne dzielnice dla pracowników bezpieki. Dzięki temu funkcjonariusze mogli szpiegować się nawzajem i kontrolować. Do końca podstawówki dzieci Stasi żyły w swoistej bańce. Obracały się w środowisku złożonym z dzieci innych oficerów. Ich status życia nie odbiegał zbytnio od siebie.
Dopiero kiedy szły do ogólniaka okazywało się, że to, co dla nich jest standardem, dla reszty mieszkańców NRD było luksusem. Telefon w domu, nowoczesne, jak na tamte czasy, meble, telewizor czy samochód, na który nie trzeba było czekać 17 lat – to wszystko było tylko marzeniem przeciętnego enerdowca. Dla dzieci Stasi było codziennością.
Ofiary
Część dzieci buntowała się przeciw temu jak wygląda ich życie - zostawali członkami opozycji. Inni szli w ślady rodziców i sami rozpoczynali kariery w Stasi. Bezpieka takich pracowników ceniła sobie najbardziej.
– Z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że dzieci Stasi są także ofiarami wschodnioniemieckiej bezpieki. Nie w takim samym stopni jak inwigilowani i niszczeni opozycjoniści, ale ich rany cały czas są widoczne, choć oni sami nie będą o sobie mówić jak o ofiarach – mówi autorka. Ci ludzie, teraz już dorośli, mają często kłopoty z nawiązywaniem relacji międzyludzkich, nie potrafią w 100 proc. zaufać drugiemu człowiekowi i najzwyczajniej na świecie wstydzą się za swoich rodziców.
W pewnym sensie są podobni do dzieci nazistów. Oczywiście Stasi nie dokonywało zbrodni tak masowych i jawnych jak Gestapo czy SS. Nie zmienia to jednak faktu, że dochodziło do tysięcy przestępstw na mniejszą skalę. Mordowano, fingowano wypadki, doprowadzano ludzi do samobójstwa czy niszczono im życie na milion różnych sposobów.
Ruth Hoffmann

Stasi było o tyle inteligentniejsze niż Gestapo czy SS, że wszystko robiło po cichu. Każda zbrodnia była udokumentowana, ale w taki sposób, żeby nie można było łatwo i szybko dotrzeć zarówno do zleceniodawców jak i wykonawców. Stasi była podzielona na maleńkie części o różnych zadaniach. Funkcjonariusze naprawdę mogli nie wiedzieć co dokładnie robią ich koledzy.

Czekając na Franka
Od rozwiązania Stasi i upadku muru berlińskiego minęło 25, ale jeszcze nie doszło to tak jawnego i głośnego rozliczenia ze zbrodniami bezpieki jak miało to miejsce w RFN w 1968 roku. Wtedy to dzieci nazistów domagały się od swoich rodziców wyznania grzechów i dokonania pokuty. Dzieci Stasi jeszcze nie doczekały się postaci formatu Niklasa Franka.
– Syn Hansa Franka [gubernatora Generalnej Guberni, prominentnego nazisty - przyp. red.] uczynił celem swojego życia rozliczenie ze zbrodniami ojca. Szczerze go nienawidzi. W wypadku Stasi musimy jeszcze zaczekać na tak publiczne wystąpienie dzieci funkcjonariuszy przeciwko rodzicom – mówi Ruth Hoffmann.
Każdy Niemiec z NRD wiedział, że publicznie nie może mówić o tym, że coś jest za drogie albo krytykować tego, że nie można swobodnie słuchać zachodniego radia. W szkole czy pracy nie można było krytykować władzy. Co innego w domu – to była bezpieczna przystań, w którym można było dawać upust swoim emocjom i narzekać na system.
– Dzieci Stasi nie miały takiej bezpiecznej przystani. Ich dom był systemem. System siedział przy jednym stole razem z nimi przy kolacji – opisuje Hoffmann.
Książka „Dzieci Stasi” ukazała się Niemczech dwa lata temu. Dopiero teraz wychodzi jej polskie wydanie. W międzyczasie, autorka dostała setki listów od dzieci byłych bezpieczniaków, którzy dostrzegają podobieństwo w historiach swojego życia i 12 opowieściach pokazanych w książce. Pisząc ją, Hoffmann nie myślała o tym, aby zapoczątkować w Niemczech tak ważny ruch jakiego twarzą stał się Niklas Frank. – Jestem dumna, bo widzę, że dodałam dzieciom Stasi otuchy. Widzę, że zaczynają mówić o swoim dzieciństwie bardziej otwarcie, że lepiej radzą sobie ze swoimi przeżyciami. To dla mnie bardzo ważne.
logo