Kiedy w Polsce najłatwiej robiło się najlepsze interesy? Na pewno nie teraz – jak twierdzi Bank Światowy, wstawiając Polskę na 32. miejsce rankingu Doing Business. W wielu branżach młodzi przedsiębiorcy trafią już na szklany sufit.
Bank Światowy ogłosił właśnie wyniki rankingu Doing Business, oceniającego łatwość prowadzenia firm w krajach na całym świecie. Na 189 gospodarek Polska znajduje się w nim na 32. miejscu w ciągu dwóch lat awansując o ponad 20 pozycji. – Czuje pan, że jest łatwiej? – zapytaliśmy Andrzeja Przybyło, prezesa i akcjonariusza giełdowej spółki AB.
– Widział pan, jaką wielką księgą jest teraz ustawa VAT? Nie do ogarnięcia dla człowieka niewyspecjalizowanego w tym zakresie. Wszystko to puchnie, a do tego wciąż się zmienia - mówi biznesmen. - Dlatego współczuję młodym przedsiębiorcom, którzy dziś wchodzą na rynek. Skarbówka może pogrzebać ich biznes za głupi błąd, za przeoczenie, za błahostkę – dodaje.
Wrażenia przedsiębiorcy potwierdza inny raport: Banku Światowego oraz firmy doradczej PWC. Obie instytucje masakrują nasz system podatkowy, przyznając mu 113. miejsce na świecie. Jest skomplikowany niezrozumiały i pracochłonny dla podatników. Przeciętny przedsiębiorca na płacenie 18 różnych podatków przeznacza 286 godzin rocznie.
Złote pokolenie Andrzej Przybyło to dobry punkt odniesienia, bo prowadzi biznes od ponad 20 lat. W tym czasie z jednoosobowej działalności gospodarczej rozwinął firmę do jednej z największych w Europie. Zajmuje się dystrybucją sprzętu komputerowego m.in. Samsunga, IBM czy Apple. Pytany o to, kiedy najłatwiej robiło się interesy w Polsce, odpowiada, że dziś na pewno jest najtrudniej.
– Łatwo było założyć biznes, bo na rynku wielu rzeczy bardzo brakowało, popyt był bardzo duży i niezaspokojony. Za konkurenta miałem tylko państwowe zakłady Zeto. Ludzie pracowali tam, jak to w tego typu zakładzie, do godz. 15 i często zwyczajnie zbywali własnych klientów. Ponieważ ja pracowałem od rana do wieczora, odbierałem im rynek. Wiele z podobnych do mojej firm przetrwało do dziś, urosło i stało się największymi w Polsce - dotyczy to wszystkich branż. Wracając do AB, warto zaznaczyć, że ponieważ robimy interesy od 20 lat, znamy się z naszymi kontrahentami, ufamy sobie, to takich klientów nie odbierze nam żadna zagraniczna korporacja.
Dobrą szkołą biznesu był schyłkowy PRL: – Pod koniec studiów wziąłem trzy dziekanki, żeby wreszcie zacząć zarabiać własne pieniądze. Uczyłem się biznesu na polu w Norwegii, gdzie jako pracownik polowy osiągnąłem biegłość w ścinaniu kalafiorów i kapusty – opowiada Przybyło. Wspomina, że sporo wspinał się w Tatrach, zaczął też działać jako alpinista do wynajęcia przy robotach wysokościowych. Pod koniec epoki PRL, kiedy niczego nie dało się normalnie kupić, kwitł handel barterowy. – Jak miałem np. chlorokauczuk, to wymieniałem go na farbę do malowania masztów. A to co zostało z malowania, wymieniałem na materiały potrzebne do kolejnego zlecenia. Sam byłem kierownikiem, zaopatrzeniowcem i sprzedawcą usług – dodaje.
1990 r. wolność dla wybranych
Z nostalgią wspomina czasy wolności z początku lat 90.: – Na samym początku wolności gospodarczej ucieszył mnie pakiet ustaw Balcerowicza i zakładając biznes, skorzystałem z rocznego zwolnienia od podatku dochodowego. Szybko tego pożałowałem, bo wkrótce urzędnicy skarbowi zaczęli intensywnie kontrolować takie firmy. Przywilej można było stracić nawet za błąd ortograficzny w fakturze! A zaległe podatki z odsetkami (wysoka inflacja, wysokie stopy procentowe - odsetki) niszczyły firmy. Szybko więc zamknąłem działalność i otworzyłem na nowo, już bez zwolnienia, aby nie ponosić takiego ryzyka. Jak widać, zwolnienia podatkowe nie są najważniejsze, bo to AB jest numerem jeden w całym regionie CEE. Jednocześnie bezpieczeństwo mamy po dzień dzisiejszy wpisane w naszą strategię.
– Wtedy też odebrałem drugą lekcję: że w kapitalizmie będą równi i równiejsi. W tym samym czasie działały bowiem spółki polonijne, również korzystające z pakietu zwolnień podatkowych. "Przypadkowo" zapomniano jednak o możliwości utraty przez firmy polonijne zwolnienia z podatku dochodowego. Firmy te mogły nawet nie mieć księgowości, a groziła im tylko grzywna – opowiada przedsiębiorca.
Terror podatkowy
Biznesmen mówi, że najgorszy dla wielu przedsiębiorców czas nastał po 2000 roku. Nie tylko z powodu jednego z największych kryzysów w polskiej gospodarce. To wtedy urzędnicy fiskusa zaczęli masowo kontrolować branżę producentów komputerów. Roman Kluska odszedł z Optimusa jako powody podając m.in. korupcję oraz atmosferę zastraszenia nie pozwalającą na prowadzenie w ówczesnej Polsce uczciwych interesów. – Ja obrałem strategię przeczekania. W jednym roku miałem 6 kontroli podatkowych. Urzędnicy sami przyznawali, że kazano im kontrolować do skutku. Ciosami podatkowymi zamknęli JTT, a wkrótce potem Roman Kluska został aresztowany – opowiada Przybyło.
Zwierza się, że dziś kariery takie jak jego są już niemożliwe do powtórzenia. A to względu na to, że lwią cześć rynku w wielu branżach zagospodarowały silne firmy, które zabetonowały dostęp nowym przedsiębiorcom. – Dziś ktoś, kto chciałby wejść w rynek dystrybucji sprzętu IT, musiałby mieć ogromny kapitał. W AB dysponujemy 300-400 mln zł w gotówce, co daje możliwość kupowania i oferowanie klientom także dowolnych nowości, jakie pojawią na rynku. Ktoś, kto nie dysponuje dużym kapitałem, sprowadza towar na zamówienie, klient musi więc czekać. W efekcie przegrywa wyścig już na starcie. Do tego dochodzą jeszcze bariery chociażby w postaci relacji z dostawcami i klientami. Kiedyś się one dopiero rodziły i kształtowały, dziś są już zacementowane – mówi biznesmen.