
Przed debatą o odwołaniu Radosława Sikorskiego opozycja proponuje zmiany w funkcjonowaniu Sejmu. – Spodziewam się, że to będzie mało elegancka debata na temat osoby Sikorskiego, a nie debata o usprawnieniu procesu legislacyjnego – ocenia Elżbieta Radziszewska, wicemarszałek Sejmu z PO.
REKLAMA
Debata nad odwołaniem Marszałka Sikorskiego będzie też dyskusją o pracy Sejmu. To chyba dobrze, że przydarzył się wywiad w Politico, bo jest okazja, by pochylić się nad tym, jak Sejm pracuje? A nie pracuje idealnie.
Mam wątpliwości co do wygłoszonych przez pana tez. Intuicja podpowiada mi, że to nie będzie debata o pracy Sejmu. Bardzo bym chciała porozmawiać jak Sejm mógłby pracować lepiej. I nie zgadzam się z pana tezą, że Sejm pracuje tragicznie.
Nic takiego nie powiedziałem, stwierdziłem tylko, że może pracować lepiej.
Gdyby to była debata o poprawieniu pracy Sejmu, to bardzo chętnie wzięłabym w niej udział. Ale podejrzewam, że to będzie „potok” nienawiści, emocji, obrażania pana Marszałka Sikorskiego, przypisywania mu niegodnych czynów.
Spodziewam się, że to będzie mało elegancka debata na temat osoby Sikorskiego, a nie debata o usprawnieniu procesu legislacyjnego czy wyeliminowaniu nieetycznych lub nieodpowiedzialnych wypowiedzi niektórych posłów.
Na razie jednak opozycja mówi głównie o poprawianiu pracy Sejmu. PiS przypomina Pakiet Demokratyczny, który proponowano w 2010 roku, a później na początku 2014. Dostrzega tam pani propozycje warte wdrożenia?
Ta nazwa tylko ładnie brzmi: Pakiet Demokratyczny. Uważam, że to pakiet anty-demokratyczny. Nieprawda, że to rozwiązanie jest wzorowane na „question time” z parlamentu brytyjskiego. Tam mamy dwie główne partie rządzące na zmianę, więc nie da się tego modelu wprost przełożyć do nas. Tam to wymiana argumentów lidera opozycji i lidera większości.
U nas gdyby liderzy ugrupowań opozycyjnych mieliby prowadzić dyskusję z premierem rządu, to nad takim wariantem można by się było zastanowić. Miałam okazję obserwować jak to wygląda w Izbie Gmin kilkanaście lat temu. To rzeczywiście taki słowny ping-pong z ograniczeniami czasu wypowiedzi. PiS natomiast chce, aby to nie lider, czy liderzy opozycji dyskutowali z szefem rządu, ale by to posłowie i to tylko opozycyjni zadawali pytania.
Właściwie proponują premierowi łomot polityczny. Można sobie wyobrazić jaki byłby poziom merytoryczny tych pytań, obserwując to co dzieje się obecnie na każdym posiedzeniu Sejmu. Nie będą się liczyły odpowiedzi premiera, ale tanie demagogiczne pytania. Ten pakiet to kolejna demagogiczna polityczna zagrywka. Poza tym nie zdarzyło się, żeby przedstawiciele opozycji, kiedy mieli większość w Sejmie, proponowali taki pakiet pseudodemokratyczny.
Ale ten pakiet to nie tylko godzina pytań, ale też likwidacja zamrażarki...
Której nie ma.
Nie ma u Marszałka, ale wie pani dobrze, że projekt można przetrzymać w komisji. Efekt jest taki sam. Proponuje się, żeby Sejm musiał się zająć projektem w ciągu pół roku.
Nie ma czegoś takiego jak zamrażarka u Marszałka. To my zmieniliśmy Regulamin Sejmu i Marszałek musi przekazać projekt pod obrady. Nie ma też żadnej zamrażarki w komisjach. Bywa zaś tak, że wnioskodawcy kierują niekompletny projekt, na przykład nie wpisują kosztów budżetowych proponowanych przepisów. Mimo ponagleń albo ich nie dopisują, albo wpisują koszty absolutnie nierealne.
Bywa również tak, że według wszystkich analiz z Biura Analiz Sejmowych projekt jest niekonstytucyjny i wtedy kierowana jest do wnioskodawców prośba o autopoprawkę, by projekt był zgodny z ustawą zasadniczą. Często jednak tego nie czynią, ale głośno krzyczą, że ich projekt nie jest poddawany pod obrady, chociaż nie on spełnia wymogów regulaminowych.
A w komisjach?
Czasami projekt bywa bardzo kontrowersyjny i nie ma na niego zgody politycznej, albo jest niekompletny, albo jest tak niedopracowany czy cząstkowy, że wprowadziłby chaos prawny. Czasem propozycja jest tak skomplikowana, że pracują nad nią dwie lub trzy komisje we wspólnej podkomisji i potem w połączonych komisjach, a to trwa. Wie pan, że czasem te wydrukowane projekty wyglądają jak cegły.
Jeśli projekt ustawy nie uzyska poparcia w komisjach, praca nad nim nie jest sfinalizowana, to kończą się nad nim prace z końcem kadencji bez uchwalenia. Ta zasada dyskontynuacji nie obowiązuje tylko w przypadku projektów obywatelskich. Inne „umierają śmiercią naturalną”.
Jednym z postulatów jest zakaz odrzucania projektów obywatelskich w pierwszym czytaniu, by dać na doszlifowanie tej grubo ciosanej wizji popartej podpisami wyborców.
Nie widzę potrzeby wprowadzenia zapisu, że propozycja musi trafić do komisji. Pierwsze czytanie takiego projektu obywatelskiego zawsze odbywa się na sali sejmowej, a przedstawiciel wnioskodawców ma nieograniczony czas na przekonanie parlamentarzystów ze wszystkich klubów. Ale też to, że projekt jest obywatelski, nie oznacza, że jest dobry, słuszny i wprowadza dobre rozwiązania.
Czasem jest tak, że jest „bublem prawnym” i nie da się takiego projektu naprawić, po prostu się nie da. Nie ma sensu pracować nad projektami, które zawierają duże błędy prawne, choć podpisało się pod nimi wiele osób. Propozycje zwane obywatelskimi, które muszą być poparte co najmniej 100 tys. podpisów obywateli, bywają też niezrozumiałe prawnie.
Są przedstawiane pod chwytliwym tytułem, ale ich treść nie ma nic wspólnego z tym hasłowym tytułem . Tak jak ostatnio projekt zmiany prawa karnego, który nosił tytuł "Stop pedofilii". To był krótki projekt, ale bardzo zły prawnie, zupełnie nie odnosił się do walki z pedofilią i nie uwzględniał tych wszystkich rozwiązań prawnych, które wprowadziliśmy do prawa karnego od 2008 roku.
