Kuszą ceną, wystrojem i niepowtarzalnym klimatem. Przez niektórych nazywane gorzelniami, przez innych po prostu barami zakąskowymi. Wzorowane na lokalach rodem z PRL-u podbijają coraz więcej miast w Polsce. Na czym polega ich fenomen i czy aby na pewno warto tam zajść na "lornetę z meduzą"?
Bary zakąskowe podbijają gastronomiczne mapy Polski. Jest ich coraz więcej, powstają nowe, nawet w tych mniejszych miastach. Jak wygląda ich recepta na sukces? Proste wnętrze, na ścianach starocia z ubiegłego stulecia, za barem kelnerzy, którzy wyglądają, jakby przenieśli się w czasie prosto z lat osiemdziesiątych. A za nimi skromne menu dla niezbyt wybrednych. Cena za kufel piwa, lampkę wina i kieliszek wódki - 4 zł. Za śledzika w oleju, serdelka i zimne nóżki - 8 zł. W sali tłum gości, w tle rozbrzmiewa muzyka. - Co przyciąga do nas ludzi? Przede wszystkim cena, cena, cena. W naszym lokalu jest tanio a atmosfera i klimat są jedyne w swoim rodzaju -
twierdzi w rozmowie z naTemat manager warszawskiej "Mety", Krzysztof Karczewski. I jest w tym sporo racji, bo jak się okazuje, przy piciu piwa czy też wódki Polacy lubią tanio zjeść.
Bary zakąskowe łączą pokolenia
- Przychodzę, bo jest tanio, ale też są fajni ludzie. Można przenieść się w czasie - mówi nam Ola, studentka Uniwersytetu Warszawskiego, stała bywalczyni barów zakąskowych. Podobnego zdania jest Tomasz Tarnowski, 31-latek z Warszawy: - Odwiedzam ze znajomymi tego typu lokale czasem i trzy razy w tygodniu. Nie znam lepszego miejsca na piwko z kolegami po pracy - twierdzi.
Puby zakąskowe przyciągają całe pokolenia. Od studentów po osoby w podeszłym wieku. Jednych przyciąga cena, drugich sentyment do przeszłości. - Przychodzą do nas zarówno młodzi, jak i starsi. W ciągu dnia raczej większość stanowią osoby uczące się, ale widujemy także panie i panów grubo po sześćdziesiątce. Wieczorem jest już mieszanka pokoleniowa - mówi Sebastian Kowalski, manager z "Pijalni Wódki i Piwa".
A zaczęło się od stolicy...
"Pijalnia Wódki i Piwa" posiada już kilka lokali na terenie całej Polski - bary tej firmy możemy spotkać zarówno w Krakowie, jak i we Wrocławiu, Poznaniu, czy też Warszawie.
To właśnie stolica rozpoczęła nowy trend peerelowskich pubów. Wszystko zaczęło się od "Przekąsek Zakąsek", które w 2006 roku otworzył na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie restaurator Adam Gessler. Na sukces nie musiał on długo czekać. Wystarczyło kilka stolików, miła obsługa, dobre jedzenie i dostępność przez 24 h, by po chwili znaleźć się w czołówce tanich lokali gastronomicznych.
Obcokrajowcy mile widziani
- Odwiedzają nas także zagraniczni turyści - mówi Krzysztof Karczewski z "Mety". - Są ciekawi takich lokali. Komentują, śmieją się, rozmawiają. Poznają Polskę - dodaje. Jest w tym sporo prawdy, bo dla zagranicznych gości jest to nowość, której nie dostąpią u siebie w kraju. - Zdarza się tak, że Polacy przyprowadzają do nas swoich znajomych z zagranicy. Tu poznają oni część historii Polski. Nasze bary to nic innego jak pamiątka po czasach PRL. To tutaj mogą zasmakować tradycyjnych polskich dań tamtego okresu - twierdzi Sebastian Kowalski.
NIE dla barów zakąskowych
Jednak nie każdemu podoba się nowy format pubów:
(Komentarze w formie niezmienionej)
Tego typu komentarzy jest w Internecie sporo. Być może nie wszystkim przypadł do gustu klimat rodem z ubiegłego wieku. Być może, także, nie każdy lubi zgiełk i natłok klientów, którzy odwiedzają te miejsca. Jedno jest pewne - dziś amatorzy sety i galarety mogą już wybierać wśród lokali tego typu. Może więc warto pomyśleć nad weekendowym wypadem do baru zakąskowego, by choć przez chwilę przenieść się w świat inny, ale niezwykły.
"Nie potrafię skumać idei, może ktoś mi pomoże, po co tam się pije/je? W domu się pije żeby było tanio, w klubach się pije w celu umilenia zabawy. Po co się pije w tych zakąskowych lokalach? Bo jak rozumiem, to wódka i kiełbacha na stojąco, to jedyne co taki lokal może mi zaoferować? Tanie wprawienie w stan nietrzeźwości, a potem na miasto?"