"Ostatnia wieczerza" - obraz Leonarda Da Vinci z końcówki XV w.
"Ostatnia wieczerza" - obraz Leonarda Da Vinci z końcówki XV w. Fot. Renata Sedmakova / www.shutterstock.com

Kolejne dowody na to, że Jezus Chrystus nie dość, że był żonaty z eks-prostytutką, to jeszcze miał z nią dzieci, w cudowny sposób odnajdują się wśród starożytnych manuskryptów. I w jeszcze bardziej cudowny sposób tracą wiarygodność.

REKLAMA
Maria Magdalena była żoną Jezusa. Mieli dwoje dzieci. Na długo przed ukrzyżowaniem ich ojca to przede wszystkim one miały być celem tajemniczego spisku. Na życie i działalność Jezusa ważny wpływ mogli mieć cesarz Tyberiusz i jego najbliższy przyjaciel, czyli przewodzący kohortom pretoriańskim Sejan. Tak w dużym skrócie wygląda historia początków chrześcijaństwa przedstawiona przez prof. Barrie'go Wilsona i dziennikarza Simcha Jacobovica w książce „The Lost Gospel”, której premiera już 12 listopada.
Żona, matka i dziewica
Panowie w zbiorach British Library odkryli manuskrypt sprzed 1450 lat, który jest ponoć niezbitym dowodem na słuszność ich teorii. A te – ku rozpaczy duchownych – nie sprowadzają się tylko do tego, by dowieść, że Syn Boży faktycznie ożenku z Marią Magdaleną się dopuścił. Najnowsze odkrycie badaczy z Wielkiej Brytanii ma – wedle ich interpretacji – wskazywać na to, że to właśnie rzekoma żona Chrystusa powinna być utożsamiana z prawdziwą Marią Dziewicą. Teza ta musiała wymagać od naukowców sporej dawki wyobraźni. O ile przecież w przypadku Marii, Matki Jezusa, faktycznie możemy o dziewictwie mówić, o tyle w przypadku Marii Magdaleny, parającej się przez lata najstarszym zawodem świata, określenie Maria Dziewica wydaje się cokolwiek dziwne. Zwłaszcza, że samemu Jezusowi miała także urodzić dwoje potomków.
- Te znaleziska nie są dla Kościoła żadną nowością – mówi ks. Bogdan Bartołd, proboszcz archikatedry warszawskiej. - Od dawna próbuje się udowodnić fakt, że Jezus Chrystus był żonaty i że gdzieś po świecie chodzą jego potomkowie. Ale każdy, kto zna historię Kościoła i wiary katolickiej, będzie wszystkie te próby odrzucał jako bezpodstawne teorie.
Próbował nawet Scorsese
Fakt jest jednak faktem. Kolejne doniesienia o kolejnych rewolucyjnych odkryciach mających zmienić historię Kościoła wyrastają ostatnimi czasy jak grzyby po deszczu. Kręcono już dokumenty o rzekomym grobie Chrystusa. Publikowano najrozmaitsze manuskrypty, które jednak prędzej czy później okazywały się zwykłą hucpą. W 1953 r., podobnie jak Wilson i Jacobovic, historię Jezusa i Marii Magdaleny przedstawiał grecki powieściopisarz Nikos Kazandzakis w książce "Ostatnie kuszenie Chrystusa". Tej samej, którą później zekranizował Martin Scorsese. Kazandzakis przypłacił swoją twórczość ekskomuniką, a Scorsese problemami z protestami przed seansami jego filmu.
Dwa lata temu także prof. Karen King z Harvardu oznajmiła światu, że odczytała niewielki fragment papirusu, który otrzymała od anonimowego kolekcjonera i który miał jednoznacznie potwierdzać małżeństwo Jezusa. Chrystus miał w nim użyć słów "Moja żona..." oraz "... będzie mogła zostać moim uczniem" w odniesieniu właśnie do Marii Magdaleny. Po pierwszych badaniach ustalono, że papirus pochodzi sprzed narodzin Chrystusa, więc nie jest autentyczny. Kolejne ustalenia zespołów badaczy Uniwersytetu Columbia i Massachusetts Institute of Technology stwierdziły, że dokument jednak jest autentyczny i pochodzi z okresu między IV a IX wiekiem. Spory trwają do dziś. - Ostatecznie ustalono jedynie, że papirus – jeśli jest prawdziwy – stanowi jedynie dowód na to, że pierwsi chrześcijanie nie traktowali bezżenności Chrystusa jako dogmatu – pisał w kwietniu na łamach „Gazety Wyborczej” Michał Rolecki.
Po co Jezusowi żona?
Dlaczego więc tak bardzo zależy nam na tym, by wcisnąć Jezusowi i żonę i dzieci? - Wbrew temu, o czym swego czasu mówili The Beatles, Jezus Chrystus od wieków jest i przez kolejne wieki będzie postacią bodaj najbardziej fascynującą tak dla zwykłych ludzi, jak i dla naukowców z całego świata – mówi Marek Zając, publicysta katolicki. - Badacz, któremu uda się odnaleźć – i co najważniejsze potwierdzić – jakąś pikantną i skandaliczną historię na temat Syna Bożego, na stałe zapisze się na kartach historii tego świata. I moim zdaniem o to właśnie chodzi. Te poszukiwania to nie jest kwestia teorii spiskowych tylko ludzkich słabości – próżności i chęci zdobycia wielkiej sławy.
Nikomu się to jednak nie udało i pewnie nieprędko się uda.
Totalne brednie
Książkę Wilsona i Jacobovica jeszcze przed jej premierą w ostrych słowach wyśmiał nawet relatywnie liberalny i otwarty na świat Kościół anglikański. - Ta praca ma więcej wspólnego z Danem Brownem i jego „Kodem Leonarda Da Vinci” niż ewangelistami Mateuszem, Markiem, Łukaszem i Janem – powiedział rzecznik tej instytucji w rozmowie z magazynem „The Sunday Times”.
A Diarmaid MacCulloch, profesor historii Kościoła na Oksfordzkim Uniwersytecie stwierdził wprost: - Teorie tego duetu brzmią jak totalne brednie.
Poczekamy, poczytamy, zobaczymy. Już niedługo, bo w najbliższą środę, na sklepowe półki trafi „The Lost Gospel”, co w tłumaczeniu na język polski znaczy mniej więcej tyle co „Zagubiona Ewangelia”. Według autorów na taki status zasługuje bowiem odkryty w British Library manuskrypt.