
Internet nie odpuścił Erykowi Brodnickiemu, więc on nie zamierza odpuszczać sieci. Skompromitowany roboczą wersją własnego spotu wyborczego młody polityk Prawa i Sprawiedliwości z Radomia postanowił chyba ocenzurować internet. Kanały YouTube, na których zamieszczono filmik z głośnymi hasłami Brodnickiego: „University Warszawski, elita spod gołębnika" i „Suski idiota”, otrzymują właśnie skargi dotyczące naruszenia w tym materiale jego... prywatności.
REKLAMA
Eryku, internet nie zapomina o swoich gwiazdach!
Jeszcze przed tygodniem Eryk Brodnicki był dość anonimową postacią. Bo kto interesowałby się młodziutkim, raczkującym dopiero w polityce kandydatem do radomskiego samorządu... Po tym, gdy na YouTube pojawił się film dokumentujący jego przygotowania do nagrania spotu wyborczego, nazwisko tego działacza Prawa i Sprawiedliwości stało się jednak jednym z najczęściej powtarzanych w całej Polsce.
Jeszcze przed tygodniem Eryk Brodnicki był dość anonimową postacią. Bo kto interesowałby się młodziutkim, raczkującym dopiero w polityce kandydatem do radomskiego samorządu... Po tym, gdy na YouTube pojawił się film dokumentujący jego przygotowania do nagrania spotu wyborczego, nazwisko tego działacza Prawa i Sprawiedliwości stało się jednak jednym z najczęściej powtarzanych w całej Polsce.
Wszystko za sprawą wyjątkowej "szczerości" i twardych słów, w których Eryk Brodnicki mówił, co myśli o swoich kolegach z Uniwersytetu Warszawskiego i PiS. Im bardziej nabierała tempa jego kariera na YouTube - gdzie w ciągu pierwszej doby jego "antyspot" obejrzało ponad 200 tys. osób by dobić do 1,4 mln - tym gorzej miała się kariera partyjna.
– Żadna osoba ubiegająca się o jakąkolwiek funkcję publiczną nie ma prawa pozwolić sobie na takie wypowiedzi – grzmiał szef lokalnego sztabu PiS Jakub Kowalski tuż po opublikowaniu na YouTube tego nagrania. I dwa dni później Eryk Brodnicki został zmuszony do złożenia rezygnacji z członkostwa w radomskim PiS. Jego słowom postanowiła przyjrzeć się też Komisja Dyscyplinarna ds. Studentów i Doktorantów UW.
No to czekamy na Efekt Streisand
Po wszystkich tych kłopotach Eryk Brodnicki zapowiedział "dochodzenie swoich praw w sądzie" i najwyraźniej postanowił sprawić, by po ok. 1,4 mln wyświetleń internet zapomniał o filmiku z jego udziałem. Do administratorów kanałów, które udostępniają ten gorący materiał właśnie trafiają maile z systemu YouTube ze skargą dotyczącą naruszenia prywatności młodego polityka z Radomia.
Po wszystkich tych kłopotach Eryk Brodnicki zapowiedział "dochodzenie swoich praw w sądzie" i najwyraźniej postanowił sprawić, by po ok. 1,4 mln wyświetleń internet zapomniał o filmiku z jego udziałem. Do administratorów kanałów, które udostępniają ten gorący materiał właśnie trafiają maile z systemu YouTube ze skargą dotyczącą naruszenia prywatności młodego polityka z Radomia.
W ten sposób Eryk Brodnicki udowadnia jednak, że nie zna się nie tylko na polityce i podstawowych zasadach public relations, ale że obce są mu także realia cyberprzestrzeni. W przeciwnym razie pamiętałby o Efekcie Streisand. Tej złotej zasadzie, z której wynika, że im bardziej osoby publiczne starają się, by internet zapomniał o ich wpadce, tym internauci chętnie postarają się, by nigdy do tego nie doszło.
Przypomnijmy bowiem, że po raz pierwszy doszło do takiej sytuacji, gdy aktorka Barbra Streisand uznała, iż lotnicze zdjęcia krajobrazu u wybrzeży Kalifornii naruszają jej prywatność, bo jeden z widocznych na nich punktów to jej dom. Od fotografa zażądała wysokiego odszkodowania i próbowała usunąć fotografie z obiegu. I dopiero wówczas naprawdę się nimi powszechnie zainteresowano. W ramach protestu, ale i z czystej ciekawości zaczęło je wymieniać między sobą mnóstwo internautów.
Jeśli nauczka, którą już w 2003 roku dostała gwiazda Hollywood Barbra Streisand może niezbyt przemawiać do wyobraźni młodzieńca z Radomia, to na pewno powinien uczyć się na błędach znanych Polaków.
Z szefem "Faktów" TVN Kamilem Durczokiem na czele. Gdy przed pięcioma laty w sieci hitem stał się filmik z jego językowymi popisami pełnymi wulgaryzmów, Durczok i TVN również próbowali zrobić wszystko, by nagranie raz na zawsze zniknęło z oczu internautom. W starciu z siecią zawiodło jednak nawet powoływanie się na "prawa autorskie lub prawa pokrewne" do wulgarnego filmiku.
Prywatność osoby publicznej, a wolność słowa...
Jeszcze większym fiaskiem mogą skończyć się dziś usilne starania, by ocenzurować sieć w wykonaniu młodego prawicowego polityka. – Nie komentujemy konkretnych filmów – mówi nam Piotr Zalewski z Google Polska.
Jeszcze większym fiaskiem mogą skończyć się dziś usilne starania, by ocenzurować sieć w wykonaniu młodego prawicowego polityka. – Nie komentujemy konkretnych filmów – mówi nam Piotr Zalewski z Google Polska.
Przedstawiciel korporacji, do której należy YouTube zaznacza też, że Google nie przepada za ingerowaniem w spory pomiędzy użytkownikami serwisu. – YouTube jest platformą, w której bardzo ceniona jest wolność słowa i wolność wypowiedzi. Jeśli dany film nie łamie prawa oraz regulaminu i wytycznych dla społeczności serwisu YouTube, to nie zostaje on usunięty z serwisu - informuje.
