Komentatorzy, w tym część polityków, prześcigają się w apelach do Sądu Najwyższego o unieważnienie wyborów samorządowych i zarządzenie powtórki. Zapomnieli albo nie wiedzą, że ważność wyborów stwierdzają sądy okręgowe, i to w przypadku konkretnych jednostek samorządu, a nie całej Polski. W dodatku, mimo afery z liczeniem głosów, raczej trudno będzie znaleźć podstawy do anulowania głosowania.
Festiwal ignorancji
Przemysław Wipler z Nowej Prawicy: „Jeśli Sąd Najwyższy uzna ważność tej hucpy przy liczeniu głosów, opozycja od prawa do lewa powinna wyprowadzić Polaków na ulice!”. Eugeniusz Kłopotek z PSL: „Będą napływać skargi do Sądu Najwyższego i jeśli sąd uzna, że są uzasadnione, trzeba będzie powtórzyć wybory”. Publicysta Krzysztof Czabański: „Ważność wyborów zawsze stwierdza Sąd Najwyższy. Czy w takiej sytuacji to zrobi?”.
To tylko kilka z wielu przykładów wypowiedzi, które świadczą o tym, że w całym powyborczym zamieszaniu logika i argumenty zostały zepchnięte na dalszy plan. Szczególnie od polityków należałoby wymagać znajomości podstaw ordynacji wyborczej. Rozpoczynając dyskusję o ewentualnym unieważnieniu wyborów powinni wiedzieć, że Kodeks wyborczy stanowi, iż „do stwierdzania ważności wyborów do organów jednostek samorządu upoważniony jest sąd okręgowy”.
Sąd Najwyższy, owszem, rozpoznaje protesty wyborcze i stwierdza ważność, ale jedynie wyborów parlamentarnych, prezydenckich i europejskich. – Kiedy dochodzi do przestępstwa przeciwko wyborom, można wnieść protest, który rozpoznawany jest przez właściwy sąd okręgowy. Następnie powtórzenie wyborów zarządza wojewoda – mówi naTemat konstytucjonalista dr Ryszard Piotrowski.
System jak długopis
Ścieżka postępowania w przypadku podejrzenia naruszenia prawa wyborczego jest dokładnie opisana w Kodeksie. Skargę do sądu można złożyć w terminie 14 dni od dnia wyborów. Sąd ma 30 dni na rozpatrzenie protestu, a o nieważności przesądza tylko wtedy, gdy okoliczności stanowiące podstawę protestu miały wpływ na wynik wyborów. To ważne w kontekście zastrzeżeń do ostatniej elekcji.
Główny zarzut dotyczy systemu liczenia głosów, który nie dość, że nie zadziałał właściwie, jest po prostu nieszczelny – bez trudu można się do niego włamać. Kluczowe będzie jednak pytanie, czy ktoś te luki wykorzystał i wpłynął na wynik wyborów. A i odpowiedź na nie nie wystarczy, bo przecież są jeszcze papierowe protokoły.
– Dużo będzie zależało od kontroli NIK, ale dziś nie widać namacalnych dowodów na naruszenie prawa wyborczego. Dlaczego wybory miałyby być nieważne z powodu systemu, skoro głosy można ostatecznie policzyć ręcznie? – pyta w rozmowie z naTemat Waldy Dzikowski, poseł PO i szef sejmowej komisji samorządu.
Oczywiście to nie zamyka drogi do protestów. Pojawiają się m.in. skargi dotyczące niezabezpieczonych kart z głosami i urn bez plomb. Sąd oceni, czy doszło do przestępstwa, ale to raczej jednostkowe przypadki.
Warto przypomnieć, że przy okazji wyborów europejskich PiS wnioskował do Sądu Najwyższego o unieważnienie i jako powód podawał szereg podobnych "naruszeń". Miały to być "dowody na masowe oszustwa". Sąd jednak skargę odrzucił, argumentując, że nieprawidłowości nie miały wpływu na końcowy wynik. Możliwe, że podobnie będzie teraz, nawet w takich przypadkach, jak w dwóch miejscowościach na Dolnym Śląsku, gdzie kilkunastu wyborców otrzymało złe karty do głosowania.
Przykre, ale zgodne z prawem
Obok problemów z systemem opinię publiczną wzburzyły jeszcze dwie kwestie: liczba nieważnych głosów i podejrzanie wysoki wynik PSL. W pierwszej chodzić może o to, że wyborcy mając przed sobą "książeczkę wyborczą" stawiali krzyżyk na każdej karcie, a powinni tylko na jednej. W drugiej, że nazwiska kandydatów PSL znajdowały się na okładce książeczki, co automatycznie dało im większe szanse.
To jednak żadne argumenty na rzecz unieważnienia wyborów. – To są okoliczności związane z samą strukturą procesu wyborczego. Ustawodawca postanowił, że część radnych wybierana jest w systemie proporcjonalnym, a to oznacza, że mamy głosowanie na listy. Dla wyborców może być to niezrozumiałe, ale tego wymają przepisy – podkreśla konstytucjonalista.
Jak dodaje Waldy Dzikowski, na pewno należy się spodziewać akcji słania skarg do sądów okręgowych w całej Polsce, z zamiarem, by przeprowadzić powtórkę 16 wyborów do sejmików. Gdyby wszystkie sądy stwierdziły nieważność głosowania, można byłoby mówić o ogólnokrajowej powtórce. – Ale to mało prawdopodobne, a wręcz praktycznie niemożliwe – kwituje.
Nie jest stosowne, kiedy po przeprowadzeniu niezwykle trudnej i kosztownej operacji kwestionuje się wynik ze względu na awarię techniki. To tak, jakbyśmy mieli kwestionować ważność umowy, bo popsuł się długopis.