Gdy górnicy przez trzy dni okupowali siedzibę Kompanii Węglowej, protestując przeciw planom restrukturyzacji branży, domagali się przy okazji dymisji wiceministra gospodarki Tomasza Tomczykiewicza. Jak to się stało, że ten polityk Platformy stał się wrogiem nr 1 związków zawodowych?
– Brak reakcji ministra Tomczykiewicza na widoczne sygnały pogarszającej się sytuacji Kompanii Węglowej w naszej ocenie dyskredytuje go i pozbawia prawa bezpośredniego nadzoru nad sektorem górnictwa węgla kamiennego. Dlatego też oczekujemy jego dymisji – wyjaśniał w rozmowie z PAP Jarosław Grzesik, przewodniczący górniczej „Solidarności”. Jak tłumaczył, wiceminister „nie panuje nad tym co się dzieje w jego branży” i „kompromitują go” wypowiedzi o konieczności prywatyzowania górnictwa.
Bronią się przed cięciem przywilejów...
Słowa te zostały wypowiedziane przy okazji ostatniego protestu górników, okupujących siedzibę Kompanii Węglowej. Tym razem związkowcy wściekli się – i nic dziwnego – na to, że Kompania w grudniu nie będzie miała pieniędzy na wypłaty. Alternatywą dla tej opcji miałoby być zamknięcie kilku kopalń i zwolnienia, ale to z punktu widzenia pracowników jeszcze gorszy pomysł.
Zarazem górnicy nie zgadzają się na program naprawczy firmy, przedstawiony przez zarząd – w którym zaplanowano m.in. restrukturyzację, zmianę organizacji produkcji, a także „racjonalizację zatrudnienia” i „urealnienie” kosztów wynagrodzeń i świadczeń pozapłacowych, w tym np. likwidację słynnych deputatów węglowych czy czternastych pensji, których istnienia nikt nie jest w stanie racjonalnie uargumentować. Zmiany zapowiedziano we wrześniu i wtedy... związkowcy zerwali rozmowy o programie z władzami spółki.
... A Tomczykiewicz ich dyscyplinuje
Ze strony rządu zareagować musiał na to właśnie Tomasz Tomczykiewicz. I zrobił to w swoim duchu: stanowczo, bez pieszczot, konkretnie i merytorycznie. – Zrywanie rozmów w trudnej sytuacji, w jakiej jest Kompania Węglowa, to droga ku jej upadłości – komentował wiceminister. Argumenty związkowców określił jako „irracjonalne” i pokazał górnikom ich miejsce – w kopalniach, a nie przy planach biznesowych. – To nie decyzje związkowców, ale właścicielskie. Każdy powinien pełnić swoją rolę i realizować to, do czego statutowo jest zobowiązany – zaznaczał Tomczykiewicz.
Dodajmy do tego, że według prezesa KW Mirosława Tarasa bez programu naprawczego firmę czeka rychła upadłość. Spółka od dwóch lat bowiem boryka się z problemami finansowymi. W tej chwili na 14 posiadanych przez nią kopalń rentowne są... trzy. Po pierwszym półroczu 2014 r. KW zanotowała 342 miliony zł straty, przy 228 mln straty w całym 2013 roku. A jeszcze raptem w 2012 roku KW miała 11 mld zł przychodów i aż 160 mln złotych zysków. W 2013 straciła na sprzedaży węgla miliard złotych.
Jak górnicy sami skazują się na porażkę
Powody takiej sytuacji są dwa: spadające ceny węgla i ponoszenie przez firmy węglowe ogromnych kosztów utrzymywania licznych górniczych przywilejów. W tej pierwszej kwestii wystarczy przypomnieć, że w ciągu ostatnich 2 lat cena tony węgla spadła ze 120 do 70 dolarów. Mówił o tym nawet prezes Kompanii Węglowej Mirosław Taras – ceny wskazywał jako główne źródło problemów finansowych spółki i całego sektora.
Jednocześnie na całym świecie doszło do nadpodaży węgla, co powoduje dodatkowo, że ów tani węgiel często zostaje na zwałach, niesprzedany – i tak też było w przypadku KW. W takiej sytuacji 14 pensje, deputaty węglowe dla emerytowanych górników i masa innych przywilejów – jak np. dziedziczenie etatów (!) - powoduje kolejne miliony złotych strat. Jednocześnie jednak związkowcy nigdy nie zgadzają się na ograniczanie swoich przywilejów czy zmiany trybu pracy na takie, które powodowałyby zwiększenie związku górniczych płac z wydajnością pracy. O konieczności reform w tym kierunku mówił kiedyś m.in. na antenie TOK FM dr Maciej Bukowski, Prezes Fundacji Instytut Studiów Ekonomicznych.
Jest to odwieczny problem polskiego górnictwa, który da się rozwiązywać tylko w jeden sposób: twardo restrukturyzując lub prywatyzując kopalnie. Pokazuje to przykład Silesii, kopalni sprywatyzowanej przez tamtejszych związkowców, którzy jednak zrzekli się swoich przywilejów i wielkich pensji – po to, by uczynić kopalnię rentowną. Co też niedawno się stało.
Historia jednostronnej nienawiści
Do takich poświęceń, jak widać, związkowcy z państwowych spółek węglowych nie są skłonni, choć powinni widzieć większy obrazek niż swoje miejsca pracy i rozumieć, że świat się zmienił i nie można już zatrudniać ludzi w kompletnym oderwaniu od rynkowych realiów.
Tomasz Tomczykiewicz wielokrotnie przypominał o tym związkowcom, za co ci go znienawidzili. – Spółki węglowe próbują poprawić swoją sytuację, ale robią to zbyt mało dynamicznie. Bez twardych rozmów ze związkami zawodowymi się nie obejdzie. Związkowcy muszą spojrzeć prawdzie w oczy i uświadomić sobie, że tak dalej nie może być, ponieważ wszyscy stracą pracę – przekonywał wiceminister w rozmowie z wnp.pl.
A to tylko wierzchołek z góry lodowej jego wypowiedzi uderzających w górniczych związkowców, bo pierwszy raz polityk Platformy podpadł górnikom już... w 2007 roku, jeszcze jako szef lokalnych struktur PO. Stwierdził wówczas, że jego partia „opowiada się za tym, by całkowicie sprywatyzować górnictwo”, co do dzisiaj mu się wypomina.
Kto to jest?
Tomasz Tomczykiewicz - urodzony w 1961 r., karierę polityczną zaczął w II połowie lat '90. Najpierw jako radny do sejmiku wojewódzkiego, potem od 1998 r. był burmistrzem Pszczyny. W 2001 roku wstąpił do PO i w wyborach wygrał mandat na Sejm ze Śląska, obecny przewodniczący struktur partii w tym regionie. W 2011 roku powołany przez Donalda Tuska na stanowisko wiceministra gospodarki ds. energetyki, górnictwa, ropy i gazu.
Z kolei kiedyś w programie Radia Katowice „Kawa na ławę” Tomczykiewicz komentował sprawę organizowania przez związkowych liderów spółek, które pośredniczą w zatrudnianiu górników w weekendy. – To pokazuje, delikatnie mówiąc, zakłamanie liderów. Bo z jednej strony blokują oni wszelkie niezbędne zmiany w górnictwie, a z drugiej budują swoje fortuny na tym, że wysyłają pracowników swoich firm w soboty i niedziele do pracy – wskazywał Tomczykiewicz.
Realista = wróg
Nic więc dziwnego, że Tomasz Tomczykiewicz gdy został wiceministrem i to odpowiedzialnym za sprawy górnictwa, szybko został wrogiem związków zawodowych numer 1. Choć akurat w przypadku tego polityka wszystko predestynowało go do zajęcia się właśnie tym tematem. Tomczykiewicz pochodzi ze Śląska, z Pszczyny i całe życie związany był z tym rejonem. Wykształcenie inżyniera budownictwa wodnego zdobywał na krakowskiej Politechnice, a potem podyplomowo ukończył zarządzanie na warszawskim SGH.
Tomczykiewicz przez 3 lata mówił górnikom prawdę na temat ich sytuacji, o konieczności restrukturyzowania mówił w takim samym tonie jak eksperci. Za zdroworozsądkowe podejście do sprawy i stanowczość, których politykom w relacjach z górnikami zazwyczaj kompletnie brakuje, właśnie został ukarany odsunięciem od tematyki węgla.
Na szczęście nie musi to oznaczać, że rząd i sama premier „zmiękli” w stosunku do górników, skoro odsunęli Tomczykiewicza. Wręcz przeciwnie – wszystko wskazuje na to, że była to wyłącznie decyzja polityczna, mająca chwilowo uspokoić wściekłych pracowników Kompanii Węglowej. Ewa Kopacz zapewniła, że górnictwo przejdzie poważne zmiany i nie będzie już „dosypywania” pieniędzy do nierentownego biznesu. Biorąc pod uwagę fakt, że teraz problemy węglowych spółek zamiast Tomczykiewicza będzie rozwiązywał Wojciech Kowalczyk, twardy finansista z korzeniami w bankowości, górnicy za wiceministrem ze Śląska jeszcze mogą zatęsknić.
To jedyny sektor przemysłu, w którym pracuje się tylko pięć dni w tygodniu, są za to dodatkowe pensje i przerosty zatrudnienia. Połowa kopalni w Polsce jest nierentownych, więc powinniśmy je zamknąć. Dopiero wtedy górnictwo zaczęłoby być sektorem, który stoi stabilnie na własnych nogach.