– W świecie 2.0, a zaraz 3.0, gdzie większość rzeczy się digitalizuje, państwowe instytucje radzą sobie niezwykle słabo. Problemy mamy przede wszystkim z kwestiami wyboru platform, firm informatycznych – mówi w "Bez autoryzacji" dr hab. Tomasz Aleksandrowicz, profesor Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora. Jak podkreśla, w przypadku wyborów samorządowych mieliśmy do czynienia z całym szeregiem decyzji pokazujących brak kompetencji w PKW.
W Szczecinie, według PKW, wygrał kandydat, którego nie było na listach. Kalkulator wyborczy dostępny w sieci, jak donoszą internauci – z dziurami pozwalającymi na manipulacje wynikami. Pana zdaniem wyniki z tego systemu, gdy już zostaną podane, będą w ogóle wiarygodne?
Prof. Tomasz Aleksandrowicz: Moim zdaniem to kwestia znacznie szersza. Jako instytucja organizująca wybory, jedną z najważniejszych rzeczy w państwie demokratycznym, bo służącą do rozliczania władzy, PKW musi być obdarzona najwyższym zaufaniem, być poza jakimikolwiek podejrzeniami.
I nie chodzi mi tu o podejrzenia złej woli czy fałszerstw, ale w tej chwili Komisja obciążona jest olbrzymim podejrzeniem o niekompetencję, o której świadczy ciąg podjętych decyzji. Najpierw o tym, że na system przeznaczono 490 tysięcy złotych – to decyzja kogoś, kto nie miał pojęcia ile taki system może kosztować. Druga decyzja dotyczyła tego, by przetarg przeprowadzić praktycznie tuż przed wyborami, z nierealnymi terminami. Trzecim przejawem niekompetencji był sam odbiór tego systemu, przyjęcie go do działalności operacyjnej i wykorzystanie w wyborach przy wiadomych błędach. Wreszcie, na koniec, decyzja, a raczej jej brak, o powrocie do ręcznego liczenia głosów – powinna być podjęta od razu. To wszystko rzuca duży cień na PKW, ale i na cały proces wyborczy.
Co do Pana pytania – tutaj trzeba technicznej wiedzy informatycznej, by dokładnie to ocenić. Ale patrząc z punktu widzenia kogoś zajmującego się bezpieczeństwem, odpowiem tak: jeśli jest wątpliwość co do bezpieczeństwa systemu, to znaczy, że pewnie można się do niego włamać. Przy czym proszę pamiętać, że z definicji nie ma czegoś takiego jak w stu procentach bezpiecznych system komputerowy – to tylko ideał, do którego dążymy. Proszę zauważyć, że mówimy o polskim systemie wyborczym, a słyszeliśmy historie nie o takich włamaniach – hakowano banki, instytucje wojskowe. Jeśli przy ich zabezpieczeniach jest to możliwe, to niech nikt nam nie wmawia, że niemożliwe byłoby włamanie do zabezpieczonego systemu PKW. Zobaczymy jeszcze co powie na temat tego włamania ABW, ale pozostaje ważne pytanie: kto chronił system Komisji? Czy ktokolwiek go chronił?
Dzisiejsza „Gazeta Wyborcza” opisuje, że PKW mogła skorzystać z CERT (zespołu zajmującego się ochroną w cyberprzestrzeni) działającego przy ABW, ale tego nie zrobiła.
Jeśli ktoś nie zdecydował o ochronie systemu, to jest to kolejna decyzja wpisująca się w szereg dramatycznej niekompetencji. Nie mogę się powstrzymać, ale gdy wybuchła afera taśmowa, wszyscy oburzali się na ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza, który powiedział, że państwo istnieje tylko teoretycznie. Tutaj mamy tego przykład: państwo istnieje faktycznie tylko w fragmentach, poszczególnie instytucje działają jedna sobie, druga sobie, jak właśnie np. PKW i ABW.
Z pomocy ABW w kwestii cyberochrony nie skorzystał też Sejm, choć Agencja sugerowała, że powinien. Jak pisze „GW”, powodem tego jest obawa, że służby będą w ten sposób kontrolować instytucje.
To świadczy o bardzo głębokim kryzysie państwa, jeśli instytucje wzajemnie nie mają do siebie zaufania. Z tej całej afery wyborczej można wyciągnąć jeden, bardzo przerażający wniosek: demokracja się wali.
Podstawą państwa demokratycznego są trzy filary: sprawne instytucje – tu pewnie moglibyśmy przeprowadzić oddzielną rozmowę o ich niesprawności; państwo prawa oraz rozliczalność władzy. Jeśli te filary ulegają erozji, a jak widać ulegają, to jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Dodam tylko, że mnie najbardziej zmroziła wczoraj inna informacja: że w 2015 przy wyborach prezydenckich sytuacja może się powtórzyć.
Bo PKW nie ma teraz pieniędzy. W efekcie przetarg miałby być przeprowadzony dopiero w styczniu, czyli znowu – na 5 miesięcy przed wyborami. Ale Radosław Sikorski już zapowiedział interwencję i próbę znalezienia niezbędnych środków. Choć i tak już teraz jest późno, jak na tworzenie nowego systemu.
Trzymam kciuki za znalezienie tych pieniędzy. Bo ja po przeczytaniu tej informacji doszedłem do wniosku, że oni tam w PKW niczego się nie nauczyli, dalej są niekompetentni.
No właśnie, PKW do wymiany? Takie apele ciągle się pojawiają.
Mamy w przestrzeni publicznej silny nacisk na odwołanie PKW, a prezydent Bronisław Komorowski uznał to za „odmęty szaleństwa”. Przy czym jego słów nie da się łatwo zanegować, bo faktycznie byłby to zamęt, pomijając kwestię, że odwołanie całej PKW jest niemal niemożliwe. Ale w moim głębokim przekonaniu, Komisja powinna sama podać się do dymisji, i to we własnym interesie. Wyobraża Pan sobie kolejne wybory: parlamentarne i prezydenckie, ze znacznie większymi napięciami społecznymi i politycznymi, gdzie emocje będą grały na najwyższych tonach, przeprowadzone przez PKW obarczoną takim podejrzeniem niekompetencji?
Nie wyobrażam sobie. Tak samo jak tego, by ponownie dopuścić do takiej sytuacji. Ale chciałem zapytać o rzecz szerszą. PKW to tylko jeden element problemów państwa z informatyzacją. Ciągle słyszymy o wpadkach z tej dziedziny: a to infoafera, a to dolnośląski portal za 60 mln złotych. Może po prostu państwowe instytucje, poza UKE oczywiście, są niekompetentne w technologiach, informatyce?
Niestety, ma Pan rację. Choć jest kilka elementów udanych, które trzeba promować, jak np. Biuletyn Informacji Publicznej, to w świecie 2.0, a zaraz 3.0, gdzie większość rzeczy się digitalizuje, państwowe instytucje radzą sobie niezwykle słabo. Problemy mamy przede wszystkim z kwestiami wybory platform, firm informatycznych. Tu przypomina im się kolejny skandal, informatyzacja ZUS. Po stronie urzędników nie ma kompetencji do oceny wartości merytorycznej takich projektów i produktów. Urzędnicy przy poważnych systemach, bardziej skomplikowanych niż przekopiowanie czegoś do Worda, zaczynają się, jak widać, gubić.
Przy czym zaznaczę, że np. szef PKW Stefan Jaworski prosił polityków o wyłączenie przetargów na systemy wyborcze z prawa zamówień publicznych – bo do niedawna mówiło ono, że kluczowym kryterium wybory oferty w przetargu jest najniższa cena. Co w przypadku informatyki powodowało, że trzeba było wybrać po prostu produkt słaby.
Pan Jaworski miał rację i nie ma tu o czym mówić. Należy sobie zadać pytanie: co Jaworski powinien zrobić po tym, jak mu odmówiono? Ale to już oddzielna kwestia, a ktoś, kto odmówił wszczęcia procedury wyjęcia przetargów PKW spod tej ustawy, także jest człowiekiem niekompetentnym.
Ale pewnie do tego kto to był, już nie dojdziemy.
Jestem pewien, że do tego nie dojdziemy, bo tak działa biurokracja.
Wracając do ustawy – w październiku zmieniły się przepisy, najniższa cena nie będzie decydującym kryterium. Stan polskiej informatyzacji dzięki temu się poprawi?
Na pewno zmiana prawa otworzy możliwość dla takiej poprawy, ale czy ją wykorzystamy, to już pokaże praktyka.