
Zamiast jednego krzyżyka stawiali kilka, sprawiając, że do urny trafiał nieważny głos. I to nie przez samą konstrukcję książeczkę wyborczą. – Tu chodzi o niską świadomość wyborczą wielu Polaków. I o fatalną informację, która nie została do niej dopasowana. Instrukcja powinna być skrojona pod najgłupszego obywatela – przekonuje naTemat ekspert ds. samorządu prof. Jerzy Regulski.
Komentatorzy łapią się za głowy, bo Polska nie widziała dotychczas wyborów z tak ogromną liczbą nieważnych głosów. Dane są przerażające. Na przykład na Pomorzu w wyborach do sejmiku województwa co czwarty głos poszedł do kosza. Niewiele mniej w Opolu, a w Elblągu nawet do 30 procent.
Gdyby zachować kartę jako płachtę, to w wyborach np. do sejmików województw przy 8-10 listach kandydatów z liczbą od 5 do 20 nazwisk na każdej z nich karta do głosowania musiałaby być pewnie formatu A3 lub nawet B2. Wtedy nakładki nie dałoby się nałożyć. Dziwi mnie dzisiejsze zaskoczenie, bo w wyborach parlamentarnych z 2011 roku też głosowałam na broszurce w wyborach do Sejmu.
Nie zmienia to faktu, że liczba nieważnych głosów mówi sporo o inteligencji i świadomości wyborczej rzesz Polaków. Już wcześniej nie było z tym najlepiej, co potwierdzały kolejne wybory samorządowe. Zawsze najwięcej nieważnych głosów notowano przy okazji wyborów do sejmików. W 2010 i 2006 roku - 12 proc.. W 2002 roku - 14 proc..
– Instrukcję wyborczą pisze się tak, by ludzie zrozumieli. Nieważne, co jest napisane, ważne, co człowiek przeczyta i zrozumie. Przy okazji tych wyborów instrukcje były napisane źle i jeszcze w telewizji członek PKW tłumaczył, że karta to nie jest kartka papieru, tylko cała książeczka. To było mieszanie ludziom w głowach – twierdzi prof. Regulski.
Świadomość Polaków jest jaka jest i do tej świadomości trzeba dopasować system informacji. Powiem wprost: informacja o wyborach ma być dostosowana do osoby z najniższym poziomem świadomości, do najgłupszego.
