Jeszcze niedawno krytykował głównie banksterów, urzędasów i leniwych polityków. Teraz do grona wrogów wolnej gospodarki zalicza również lobby promujące gejów. Ostatnio napisał, że "Europa jest w potężnym demograficznym kryzysie, a z penetracji odbytu nie będzie więcej dzieci".
Czy aby zdiagnozować stan europy ekonomista powinien uwzględnić wpływ gejów?
Prof. Krzysztof Rybiński: W całym tym potoku hejtu w polskim internecie czasami trzeba się posłużyć mocnymi hasłami, żeby zwrócić uwagę na jakiś problem. Nie chcę być jajogłowym profesorem, którego referaty czyta kilkanaście osób. Często przygotowuję memy, które puszczam przez własną tubę – bloga i serwisy społecznościowe. To przykuwa uwagę publiczności do ważnych problemów.
No to się panu udało, nazwał pan gejów "miłośnikami wielofunkcyjnych odbytów" i od razu nazwano pana homofobem
Chodziło mi o pokazanie szerszego kontekstu niż tylko ekonomia. Po okresie fascynacji wzrostem gospodarczym okazuje się, że od tych słupków wcale nie zależy szczęście obywateli i rozwój społeczeństwa. Z amerykańskich badań wynika, że wystarczy mieć 75 tys. dolarów rocznie i paczkę przyjaciół, a człowiek jest szczęśliwy. Bogatsi, a zarazem więcej pracujący, wcale nie są szczęśliwsi. Chodzi więc o wartości. W Europie zbyt wiele miejsca poświęca się nachalnej promocji nienormalności. Zarazem tradycyjne wartości rodzinne stały się passe. Wmawia się kobietom, że macierzyństwo to przepracowanie i muszą zadbać o własne kariery. Nie dostrzega się problemów życia codziennego walcząc o to, by dwóch trzymających za ręce gejów mogło zawsze się uśmiechać.
I ci geje mają znaczenie w ekonomii?
Cytowałem już badania, że w populacji państw europejskich stanowią 2 procent, w Holandii 4 procent. Poświęcanie energii na dbanie o ich sprawy to postawienie spraw na głowie. W sensie biznesu dostrzeżono ciekawą korelację. Na przykład w miastach, gdzie istnieją społeczności gejowskie jak np. w Berlinie, jest więcej innowacyjnych firm. Być może jest tak, że ta inność się podoba i w sprzyjającym klimacie powstaje wiele aktywnych firm, inaczej patrzących na rzeczywistość biznesową.
Tylko tyle? Tomasz Jacyków, stylista i zadeklarowany gej powiedział, że ponieważ nie będzie miał dzieci i nie musi im zostawiać mieszkania czy majątku, wszystko co zarobi wyda na konsumpcję. Ekonomiści cenią ten wskaźnik
Przesada. To już większe znaczenie mają emeryci. Jest ich kilka milionów, dzieci mają dorosłe, mieszkania własne, a nie na kredyt, więc w sumie jako grupa dużo więcej konsumują niż geje.
Na razie mieszkańcy znają go niejako od tyłu. Uważam, że skoro z tego powodu cały świat dowiedział się o istnieniu Słupska, Biedroń może to przekuć w sukces. Strategia wyróżnienia się jest bardzo skuteczna w biznesie. Powinien jeszcze bardziej uaktywnić swoją sieć kontaktów LGBT, aby zmobilizować środowisko do pomocy. Innym wpływowym gejom będzie zależało, aby prezydent-gej odniósł sukces. Jeśli w Słupsku powstanie 30 nowych lokali, pojawią się nowe firmy, napłyną inwestycje, to będzie ciekawie.
Ironizuje Pan?
Nie, mówię serio.
Napisał Pan o Polakach, że to "przeciętni zjadacze mrożonego pieczywa"...
Idealnie pokazuje naszą naturę. Polak zwraca uwagę tylko na cenę nie interesując się innymi cechami produktu. W żadnym wyedukowanym ekonomicznie społeczeństwie nie cieszyłyby się popularnością bułki z mrożonego pieczywa. Często jest to pieczywo z ciasta wyprodukowanego w Chinach, głęboko mrożone i przywiezione do Polski. Żaden Niemiec nie kupiłby takiej bułki. A u nas ludzie kupują pomimo oczywistej informacji w sklepach i jeszcze mówi się, że to "świeże".
Co z tego wynika dla ekonomii?
Takim klientom można wmówić wszystko. Że powinni kupić duże mieszkanie w kredycie we franku. że potrzebują nowego samochodu i że raty na to wszystko są za darmo. Słowem, ludzie żyją w matrixie, uzależnieni od banków, które to finansują. Pisałem o tym, że Polacy znajdują się pod hipnotycznym wpływem telewizji, gdzie lansuje się konsumpcyjny styl życia. A tematy w rodzaju "matki Madzi ojca Tadzia" zamulają im głowy. Czasem myślę, że ktoś pilnuje, że to tak ma być, żeby ci ludzie stali się rozlazłymi niewolnikami bez inicjatywy, bez wartości i tożsamości. Tego właśnie doczekaliśmy w Europie. Armii ludzi, którzy uważają że wszystko powinno zrobić za nich państwo i jeszcze się dziwią się, że armia urzędników zabiera im się większość dochodów
Nie zdarzyła się panu chwila słabości...
Moi znajomi potwierdzą, że chodzę w jednym garniturze 8 lat, aż już wygląda tak, że nie wypada go zakładać. Kupuję nowy komputer, gdy na starym pojawi się blue screen i definitywny error. Nie kupuję iPhonów i innych gadżetów. Wkurza mnie, że Apple inkasuje 50 procent marży. Kupuje produkty z dobrym współczynnikiem value for money.
Mieszkanie?
To była moja najlepsza decyzja życiowa. W 2000 roku rozpocząłem budowę domu, ponieważ akurat podwyższono stopy procentowe mordując niemal gospodarkę, wszystko było bardzo tanie. W tym wielkim kryzysie wybudowałem dom płacąc 1000 zł za m2. Trochę mi zabrakło, aby dokończyć budowę i wziąłem jedyny kredyt w życiu. Nie mogłem spokojnie spać dopóki go nie spłaciłem.
Miał Pan więcej szczęścia niż współcześni frankowcy?
Młodzi ludzie popełniają w życiu bardzo wiele błędów i często zdarza się, że życie ich obije. Ale kredyt we frankach dla niespełna 30-latków bez własnych oszczędności to było zło w czystej postaci. Dziś przy ogromnej racie kredytu i taniejących nieruchomościach ci młodzi ludzie często muszą temu podporządkować całe życie zawodowe. Uważam, że najlepszym pomysłem dla młodego człowieka jest wynajęcie jak najtańszego mieszkania, oszczędzanie i założenie własnego biznesu. Chyba że komuś odpowiada kariera korproszczura albo praca pakowacza.
Czyli płynnie przeszliśmy do "banksterów", "korproszczurów", było jeszcze jakieś hasło-mem, z którego najbardziej był pan zadowolony?
Największą frajdę przyniosło mi wymyślenie sformułowania opisującego byłego ministra finansów jako "sami-wiecie-którego". Zaczerpnąłem to z Harry'ego Pottera. Uważam, że ten szkodnik poczynił takie spustoszenie w polskiej gospodarce, że nikt, nigdy, nie powinien wymawiać jego imienia.
Chodzi o Jacka Rostowskiego?
Sam-pan-wie-kogo.
Jak Pan przewidział, że Rostowski z Tuskiem zabiorą oszczędności emerytalne zdeponowane w obligacjach w OFE? Jako pierwszy Pan podał, że istnieje taki plan?
Wyliczyłem to obserwując poziom zadłużenia. Wynikało z nich, że w 2015 roku na pewno dług przekroczy 60 proc. w relacji do PKB, czyli próg zadłużenia zastrzeżony w konstytucji. Premier i minister finansów musieliby stanąć przed Trybunałem. Władza nie mogłaby sobie na to pozwolić w roku wyborczym, a do zmiany Konstytucji nie było większości. Pieniądze z OFE to był jedyny realnie dostępny kapitał do przejęcia. Żadnych informacji insiderskich nie miałem, bo w środowisku związanym z władzą popadłem w niełaskę. Nie dzielą się ze mną niczym, nikomu już nie doradzam.
Zdarzyło się kiedyś, że to życie Pana obiło jak tych nieszczęsnych frankowców...
W 2011 roku startowałem do Senatu jako kandydat z warszawskiej Pragi. Miałem swój program, rozdawałem ulotki ściskając tysiące rąk. Mówiłem wyborcom, że będę pracował za darmo, nie pobierając diety itd. A oni wybrali Marka Borowskiego, tego emeryta, aparatczyka z PRL... Zdecydowałem, że nigdy nie wejdę do polityki. To nie dla mnie.