Adrian Makar - zwycięzca Mam Talent
Adrian Makar - zwycięzca Mam Talent Fot. Mamtalent.tvn.pl

To, co można poczytać w internecie o piętnastoletnim zwycięzcy “Mam Talent” każe wręcz zadać sobie pytanie - czy my potrafimy cieszyć się z sukcesu innych? Bo komentarze to bezlitosny lincz, a ciosy wymierzane są w najczulszy punkt chłopaka - pobyt w domu dziecka. Czy potrafimy choć raz ugryźć się w język, a może przysłowiowe “jedno słowo za dużo” to nasza ulubiona zabawa narodowa?

REKLAMA
Historia Adriana Makara to prawie bajka. Prawie, bo prócz szczęśliwego zakończenia jest też smutny ciąg dalszy, który dopisali polscy hejterzy. - Je*ana sierota - to pierwszy z brzegu komentarz pod artykułem o wygranej nastolatka i odniesienie do jego pobytu w domu dziecka. Mocne? Im dalej w las, tym więcej drzew. Niektóre komentarze wręcz nie nadają się do cytowania. Według hejterów Adrian wygrał nie dlatego, że był najlepszy ze wszystkich finalistów show, ale złapał za serce, tu cytat, “Przy**banych widzów, którzy nie znają się na śpiewaniu”.
Pytanie tylko - czy nie za srogo oceniamy pod kątem umiejętności uczestnika, który na Boga ma dopiero piętnaście lat (!), jak i samego wydarzenia - ciągle mówimy o telewizyjnym programie. Do tego rozrywkowym. - Kolejne wzruszające polskie gówno - piszą użytkownicy polskiego YouTube o polskim finaliście polskiego “Mam Talent”. My się naprawdę zapominamy i niedługo utopimy się we własnej, polskiej żółci.
Okej, jeżeli nawet tak jest, że nie talent a wzruszająca historia zaważyła o wygranej Adriana, to czy istnieje jakikolwiek powód, aby wyzywać młodego człowieka od “tępych sierot”, “niemyjów” czy “bezdomnych kundli”? Bezpośrednio zresztą mierzyć w bardzo delikatny punkt, jakim jest wychowywanie się w domu dziecka? Oczywiście, że to nie jest wstyd, nie jest najgorszą rzeczą, jaka może przydarzyć się człowiekowi w życiu, ale na Boga - nie jest też nagrodą od losu.
I my o tym zapominamy, wylewając szlam hejtu na kogoś, kogo znamy tylko z ekranu telewizji. I to dlatego, że mógł kogoś swoją historią wzruszyć. W końcu - boksujemy dzieciaka, tylko dlatego, że uśmiechnęła się do niego, może pierwszy raz w życiu tak szeroko, fortuna. - Ale dno, świat schodzi na psy - komentują Polacy.
Adrian stał się łatwym celem polskich hejterów. Wystawił się na publiczną ocenę, co dla niektórych znaczy tyle samo, co zgodę na przyjmowanie najmocniejszych ciosów. Bo przecież osoba publiczna musi się liczyć z krytyką. Ale czy to znaczy, że ma być dyżurnym workiem treningowym? Choć raz odpuśćmy. Bo ciosy może i mocne, ale sposób walki - najsłabszy.
Chcesz więcej stylu? Polub nas na facebooku!