– Aktywne uprawianie polityki to byłaby w moim wydaniu komedia. Tak jak szewc robi buty, ja robię show. Jestem rzemieślnikiem sceny, a nie kimś, kto pcha się do władzy – mówi lider zespołu Big Cyc w rozmowie o czarodziejskiej działalności, którą uprawia PiS, demokracji, przejawem której są celebryci na ściankach i o tym, dlaczego najgorsze jest śpiewanie o niczym.
Nie wybrał się Pan na dzisiejszy organizowany przez PiS marsz.
Dylematu wielkiego, czy iść, nie miałem, ale akurat tak się złożyło, że prowadzę w Gdańsku imprezę charytatywną. Mam jednak problem z tym, że PiS w sposób jednoznaczny zawłaszcza rocznicę 13 grudnia - rocznicę historyczną, ważną dla mojego pokolenia, a myślę, że i dla Polski. 13 grudnia to dowód, że komunizm był ideologicznym trupem, który chciał za wszelką cenę utrzymać się u władzy.
Razi wykorzystywanie tej daty do bieżącej akcji politycznej?
Nie miałbym pretensji o manifestację przeciwko nieprawidłowościom - czy fałszerstwom, jak utrzymuje PiS - wyborczym, gdyby ten pochód był zorganizowany innego dnia. Do tego mają prawo, mamy demokrację, która polega też na tym, że każdy pod swoimi sztandarami może demonstrować, co uważa. Sądzę jednak, że 13 grudnia trzeba spotkać się gdzie indziej na przykład pod bramą stoczni, przy pomniku poległych stoczniowców. Tu odbywają się uroczystości, ale one mają charakter historyczny - przychodzą tutaj ludzie związani z dawną opozycją. Wykorzystywanie tej historycznej daty dla celów czysto politycznych jest niesmaczne.
Zdecydowanie. Katastrofa Smoleńska wyeksploatowała się medialnie, paliwo się skończyło i nie wzbudza już takich emocji, do czego zresztą przyczyniły się liczne przypadki, które powodowały opadanie rąk – zespół ekspertów Macierewicza, którzy owszem, byli ekspertami, ale w innych dziedzinach niż te, które uzasadniałyby ich obecność. Jeden z nich był ekspertem od lotnictwa, bo latał samolotami jako pasażer. To się zamieniło w kabaret, ale przy okazji ujawniono polską bylejakość - kartoflisko zamiast lądowiska, źle zabezpieczone lotnisko i pilot, który nie powinien latać, bo miał coś nie tak z papierami.
To był wypadek, nie zamach, który ukazał właśnie tę naszą bylejakość i nad tym, sądzę, należałoby się pochylić. Z tragicznego wydarzenia zrobiono pałę, którą bije się przeciwników politycznych, a to wszystko z rekwizytami kabaretowymi - wybuchającymi gaśnicami i sztuczną mgłą. Ponadto zrobiono z tego sobie biznes - były książki i filmy, były gazety. Część sprytnych dziennikarzy zbudowała na Smoleńsku imperia medialne - jeśli w "Gazecie Polskiej" nie było newsa o Smoleńsku, to gazeta się nie sprzedawała. To się po czterech latach zużyło i teraz mamy kolejne przedstawienie pod hasłem "sfałszowane wybory". Ja się cały czas zastanawiam, czy oni w to wierzą, czy po prostu cynicznie wykorzystują, bo wiedzą, że - jak powiedział swego czasu Jacek Kurski - ciemny lud to kupi.
Teorie spiskowe padają na pożywną glebę.
O tak, ale tu znowu wychodzi ta nasza bylejakość - wizyty prezydenta zorganizować nie umiemy, przeprowadzić sprawnie wyborów także. Jak człowiek poszedł w deszczowy dzień do wyborów, to chciał mieć świadomość, że jego głos nie został zmarnowany. A tu po tygodniu od wyborów wciąż był chaos, będący bardzo dobrą pożywką dla nowych paranoi. Oczywiste jest, że doszło do zaniedbań, ale to nie znaczy, że wybory zostały sfałszowane. PiS zdaje się myśleć tak: Nie wgraliśmy? Niemożliwe! Wybory musiały zostać sfałszowane! To nieco taka czarodziejska działalność polegająca na zaklinaniu rzeczywistości - jak tupniemy nogą 13 grudnia i powiemy, że wygraliśmy te wybory, to tak będzie. Niestety marzenia nie zawsze się spełniają.
Polityków nie darzy Pan estymą, ale dostaje się też dziennikarzom, choćby w felietonie "Prosimy o niezadawanie pytań".
To satyryczny tekst, w którym faktycznie dziennikarze odgrywają rolę milczącego zbiorowiska, ale chodziło tu raczej o to, że wy tych oświadczeń i przemówień rządzących słuchacie z poczuciem nudy i rezygnacji. U nas intensywność, z jaką organizuje się te konferencje prasowe, zahacza o humoreskę. Po co? Jeśli nie ma się nic do powiedzenia?
Rolę dziennikarzy trochę Pan przejmuje swoją publicystyką, także tą muzyczną.
Staż felietonisty mam duży, ale ustawiam się w felietonach jako czujny obserwator naszych polskich paranoi, grzeszków i z tego staram się tkać felietony. W rolę kaznodziei się nie wcielam. Ta nasza garbata wolność jest czasem zabawna, czasem śmieszna, jak pisał Tadeusz Konwicki, tragizm chodzi u nas pod rękę z błazenadą. Ja ten nadęty balon polskiego sztywniactwa i powagi, który objawia się zwłaszcza podczas wszelkich akademii i uroczystości ku czci, staram się nakłuwać moimi felietonami i piosenkami.
Choć teraz i tak traktujemy siebie mniej poważnie niż 20 lat temu - może dlatego, że więcej podróżujemy, zobaczyliśmy, jak wygląda świat, i kompleksów mamy mniej. Gdy widzisz, jak żyją inni, to spuszczasz z tonu. Jak swój psi obowiązek traktuję naśmiewanie się z naszych przywar, tak widzę swoją rolę w kosmosie. Dla mnie to też patriotyzm - jestem Polakiem i w ten sposób dbam o swoją Polskę.
Dystans dystansem, ale właśnie byliśmy świadkami najnowszej odsłony polskiej obsesji na własnym punkcie i braku poczucia humoru, co pokazały histeryczne reakcja na czeską reklamę.
Ta reklama jest właściwie średnio śmieszna, ale to na pewno nie powód do oburzenia i słania not dyplomatycznych. Mamy taką potrzebę chronienia honoru Polski i wietrzenia wszędzie afer, czemu towarzyszy łatwość ustawiania się w roli ofiary, kiedy znowu ktoś tę biedną Polskę szkaluje. A przecież sami mamy grzeszki na sumieniu - nabijamy się z Niemców, Czechów, że śmiesznie mówią, były niesmaczne żarty z Ukrainek.... Tak samo, jak Anglicy śmieją się ze Szkotów, a Amerykanie z Australijczyków. To ciekawe, ze zwłaszcza sąsiedzi bywają dla siebie okrutni.
Opisuje Pan rzeczywistość, a co z działaniem pozatekstowym i pozamuzycznym? Nie kusi Pana, żeby pójść w ślady Pawła Kukiza?
Nie mam temperamentu działacza (śmiech). W stanie wojennym byłem nim z przymusu, bo chciałem robić różne rzeczy, a system mi na to nie pozwalał. A jak się młodym ludziom czegoś zabrania, to wiadomo, że będą z tym walczyć. Miałem więc epokę kamienia rzucanego i działalności podziemnej, później była Pomarańczowa Alternatywa i Ruch Wolność i Pokój. Mnie system komunistyczny dusił więc walka z nim wynikała z naturalnej potrzeby wolności. W PRL byłem działaczem z musu - można było albo uciekać, albo walczyć.
Podziwiam Kukiza, że miał energię, by się czynnie zaangażować w politykę - widocznie u niego ten temperament działacza jest duży. Mnie się wydaje, że polityka to strasznie nudne zajęcie, wolę być artystą niż prezydentem. Nie chciałbym być ani posłem, ani radnym ani nawet sołtysem. Miałem różne propozycje, ale nigdy nie myślałem, by w ten sposób zdyskontować swoją popularność. Myślę zresztą, że w moim wypadku byłaby to komedia - ja się znam na robieniu show, tak jak szewc wie, jak się robi buty. Jestem więc rzemieślnikiem sceny, a nie kimś, kto pcha się do władzy.
Nową płytą, która ukaże się w przyszłym roku, wracacie do korzeni, co pokazuje dostępny już utwór "Lato w Afganistanie".
Fakt, popełniłem dużo politycznych piosenek - był i reportaż "Berlin Zachodni", i "Nie wierzcie
elektrykom" czy "Moherowe Berety". Na nowej płycie obok antywojennego songu "Lato w
Afganistanie" znajdzie się także utwór Zegarek Putina". Jako zespół mamy potrzebę komentowania rzeczywistości, ale zdarza się nam pisać także rzeczy czysto rozrywkowe.
Zaangażowanie jest charakterystyczne dla Pańskiego pokolenia.
Czuję się członkiem tego nurtu rocka publicystycznego i czuję duchową wspólnotę z zespołami takimi jak Kult, T.Love, Dezerter, Pidżama Porno czy z kolegą Maleńczukiem...Ten nurt publicystyki rockowej jest bardzo ważny - prawdziwy rock jest polityczny, przecież tacy rebelianci muzyczni jak Jimmy Hendrix czy John Lennon byli bardzo zaangażowani. Dla nas lata 80. to bardzo ważny okres, stan wojenny to ważna data w naszych życiorysach, większość z nas brała udział w manifestacjach i nie raz dostała pałą po grzbiecie. Piosenki czysto rozrywkowe też są, jasne, nie samą polityką człowiek oddycha, ale są pewne tematy, które po prostu trzeba wyrzygać. Nawet, jeśli to dotyczy nabijania się z takich zjawisk jak gwiazdy internetu - to też jest to opisywanie świata, w którym żyjemy, komentarz do rzeczywistości, najgorsze jest śpiewanie o niczym. Słuchając polskiego rocka, można sobie pięknie odtworzyć ostatnie 25 lat polskiej historii.
Niestety. Teraz to nie jest modny nurt, na topie są piosenki o dylematach miłosnych, a my jesteśmy starszymi panami po 50., dinozaurami tego nurtu. Ale co robić, jak czasem dzieje się tak, że żal dupę ściska i po prostu trzeba skomentować jakąś paranoję muzycznie.
A nie ma Pan wrażenia, że teraz istotniejsze od komentowania rzeczywistości stało się pozowanie na ściankach i promocje butów/zegarków/ciuchów/klinik dentystycznych?
Nie biadolę, nie załamuję rąk. Jest wielu wartościowych artystów - jest publicystyczny nurt w hip hopie, jest Maria Peszek czy Tymon Tymański, którzy wadzą się z Polską, a także ostro i celnie komentują rzeczywistość. To zależy i od temperamentu artysty, i od osobistego wyboru – gdyby wszyscy śpiewali jak Maleńczuk czy Big Cyc, mielibyśmy portal z newsami zamiast rynku muzycznego. Rozumiem też wokalistki popowe, które w wieku 19 lat śpiewają o złamanym sercu i nieudanej randce. Bo o czym ma śpiewać 19-latka?! Nie mam pretensji, że ktoś wydaje banalne płyty - ma do tego prawo, tak samo jak śpiewać nijakie piosenki. Jest demokracja. A że chodzą na bankiety? W końcu o taką Polskę walczyliśmy (śmiech).