Miał powiedzieć jak ratować polskie górnictwo. No to powiedział szczerze. Prezes Kompani Węglowej wziął mikrofon i wygarnął: na Śląsku będą 4 kopalnie, 15 tys. ludzi do zwolnienia, węgiel nie ma przyszłości.
Okazuje się, że to nieoczekiwany przypływ szczerości spowodował dymisję Mirosława Tarasa, byłego prezesa Kompanii Węglowej. Na branżowej konferencji – nomen omen o tym jak ratować polskie górnictwo – po męsku powiedział, że polskie kopalnie są nie do uratowania.
– Jeśli nie zdecydujemy się albo na oficjalne wspieranie górnictwa polskiego z budżetu Państwa, albo po prostu na cięcie piłą tego górnictwa, to nie ma szans na to, żeby nie było w tym górnictwie wstrząsów – powiedział Taras. – Nie ma zgody w społeczeństwie polskim na dotowanie górnictwa, także górnictwa z energetyką. UE nie dopuszcza pomocy publicznej dla górnictwa, chyba że na likwidację – dodał.
Mirosław Taras prezesował zaledwie pół roku, a już wydawał się zmęczony użeraniem ze związkowcami. Dzień przed konferencją z górnikami spotkała się premier Ewa Kopacz i posługując się typowymi dla polityków ogólnikami obiecała im bezpieczna pracę i uzdrowienie sytuacji w górnictwie. – „Tylko musimy uzdrowić ja razem” – dodała cokolwiek to znaczy.
Mirosław Taras zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę, aby uratować Kompanię Węglową należałoby zwolnić kilkanaście tysięcy górników i tysiące pracowników biurowych. Wcześniej trzeba by zamknąć wydobycie na tych ścianach kopalni, gdzie ze względu na trudne warunki fedrowanie węgla jest nieopłacalne. Problem w tym, że związkowcy z Kompanii notorycznie odrzucają wszelkie plany restrukturyzacji – we wrześniu zerwali rozmowy na ten temat. W lutym tego roku, kiedy brakowało na pensje i zanosiło się na protesty uliczne, górnicy zagwarantowali sobie pracę do 2020 roku. Żeby zdobyć pieniądze na wypłaty, Kompania sprzedała swoją najlepszą kopalnię. W tej sytuacji pytania o to, jak uratować polski węgiel mogą być irytujące.
To koniec polskiego węgla
Świadkowie twierdzą, że kiedy do głosu doszedł prezes Taras był tak nabuzowany emocjami, że o mało nie wybuchł. Kiedy dostał do ręki mikrofon, wygarnął więc. - „Czy mam siedzieć na ławie oskarżonych przed społeczeństwem za to, że zamknąłem 5 kopalń i zwolniłem 15 tysięcy ludzi, czy mam siedzieć za to, że nie gospodaruję we właściwy sposób kopalnią, bo fedruję węgiel z 40-złotową stratą (koszt wydobycia jednej tony przewyższa rynkowa cenę – red. ). Czy na ławie oskarżonych mają siedzieć menedżerowie koncernów energetycznych za to, że kupują za drogi węgiel ode mnie? – pytał z ogniem w oczach.
Ze słów prezesa wynika, że kolejni prezesi Kompanii Węglowej podejmują się "mission impossible". Jeśli będą posłuszni politykom i związkom, to doprowadzą do wyższych strat narażając się na zarzut działania na szkodę firmy i odpowiedzialność przed prokuratorem. Do tego w głowach polityków rodzi się plan, aby nakłonić koncerny energetyczne do kupowania polskiego węgla, którego ceny są wyższe niż na międzynarodowych giełdach. Jeśli prezesi Tauronu, PGE i inni kupią ten droższy węgiel, to sami też narażają się na zarzut niegospodarności. Nie wspominając o bogu ducha winnych klientach, którzy zapłacą wyższe rachunki.
Z drugiej strony, jeśli prezesa Kompanii byłoby stać na odwagę i zacząłby, jak należy, zamykać nierentowne kopalnie zwalając pracowników, górnicy przyjadą do Warszawy i zrobią zadymę. Tego u progu kolejnych wyborów nie chcą politycy. Minister skarbu natychmiast pociągnąłby za odpowiednie sznurki i rada nadzorcza państwowej spółki odwołałaby takiego prezesa w pięć minut. I tak też się stało.
Ostatni sprawiedliwy
Tarasa odwołano jako oficjalny powód podając, nieskuteczne działania naprawcze w spółce. On sam był innego zdania. – Działania ratunkowe przyniosły efekt w tej postaci, że Kompania nie upadła w czerwcu i wciąż funkcjonuje. Mam 400 milionów majątku, a generuję stratę 150 milionów miesięcznie. Za dwa miesiące powinienem złożyć wniosek o likwidację upadłościową – przedstawił sytuację Kompanii Węglowej.
Mówiąc to, sprawiał wrażenie, że i tak wszystko mu jedno. Nie chciał narażać swojej kariery i reputacji menedżera dla bankruta. – Jesteśmy w Unii Europejskiej, która przyjęła określony kierunek – dekarbonizacji. I albo wszyscy to zrozumieją, że to zniszczy górnictwo polskie, albo wreszcie napiszemy jakieś programy, które notyfikujemy w Unii i będziemy to górnictwo powoli wygaszać, bo taki jest niezbędny kierunek. Zostanie na Śląsku 4 albo 5 kopalń fedrujących węgiel rentownie. Dłuższej perspektywy jak 15-letniej, dla polskiego węgla nie widzę – stwierdził.
A wszystko to mówi nie jakiś tam polityczny plecak, ale menedżer z węglem pod paznokciami. Mirosław Taras z sukcesem zrestrukturyzował kopalnię Bogdanka w Lublinie i w 2009 roku wprowadził ją na giełdę. Dbał o załogę i dobrze płacił, ale związkowcom nie dał sobie wejść na głowę – pisano o nim. Dziś to najbardziej dochodowa polska kopalnia, której akcjonariuszami są otwarte fundusze emerytalne ING, PZU i Aviva. Inwestorzy wyceniają jej wartość na 3,5 mld zł. Z tamtej pracy też wyleciał hukiem. W 2012 roku – jak twierdził – nie zgodził się na propozycję korupcyjną i ustawianie przetargów. Sprawę wyjaśnia CBA.
Podejmując się pracy z Kompani Węglowej zrezygnował z kandydowania w wyborach oraz bezpiecznej posady w innej firmie. Od czasu jak go zwolniono czuje się rozżalony. Odmawia komentarzy mediom. To już kolejny menedżer, który poległ próbując zreformować największą górniczą firmę w Europie. Pisaliśmy o tym jak Kompania miała się stać „węglowym Orlenem” i jak szybko przepędzono stamtąd menedżerów próbujących unowocześnić firmę. Tak zapuszczoną, że niektórzy jej menedżerowie nie umieją odebrać poczty elektronicznej. Wolą, aby wydruk maila przyniosła sekretarka.
Ale i tak Don Kiszotów nie brakuje. Nawet w ostatni dzień zbierania ofert do konkursu na prezesa KW, pojawiały się nowe CV. Prezesem Kompanii został Krzysztof Sędzikowski, były menedżer KGHM, przemysłowej spółki Boryszew, przewozowej CTL Logistics i doradca restrukturyzacyjny w liniach lotniczych LOT. Ma opinię skutecznego – ciekawe czy da radę na Śląsku.