Pytanie: „jak żyć?” zadawane ostatnimi czasy coraz częściej, głównie przez polityczną opozycję, nie jest wcale pytaniem beznadziejnie głupim. Mało tego, jest na nie jakiś milion odpowiedzi.
Pierwszy maja był dniem wyjątkowym. Pogoda piękna, telewizor wyłączony, słońce świeciło, a przemówienia polityków zupełnie do mnie nie docierały. Ten cudny stan musiał się jednak skończyć i skończył się zderzeniem z brutalną, codzienną acz świąteczną, pierwszomajową, polityczną podłogą. Leszek Miller, Jan Guz i Janusz Palikot prawili o gospodarce, senator Libicki (PO) był uprzejmy stwierdzić, że homoseksualizm to wynaturzenie, poseł Biedroń nie pozostawał dłużny swojemu parlamentarnemu koledze. Raz za razem. Osiem lat od wstąpienia do Unii Europejskiej, na scenie politycznej zmieniło się z jednej strony wiele, z drugiej zaś poziom debaty leży tam, gdzie leżał.
Z szacunku dla nas wszystkich, jak i ze względu na tematykę jaką się zajmuję, pozwolę sobie nie komentować wystąpienia pana senatora Libickiego, warto jednak zastanowić się nad składem gospodarczej papki, jaką karmią nas politycy. - Śmieciowi politycy, śmieciowe umowy, śmieciowe emerytury! Polacy nie pytają jak żyć, tylko jak dożyć, do emerytury - grzmiał w swoim pierwszomajowym wystąpieniu szef SLD Leszek Miller. Dodał też, że prawdziwa lewica to właśnie oni, i że zapraszają do siebie wszystkich, którym źle. Janusz Palikot z kolei żądał interwencji państwa, mówił, że fabryki same się nie zbudują, że fabryki budować powinno państwo, że ludzie sami się nie zorganizują.
Rozumiem, że lewicowi politycy często nie są osobami wierzącymi i praktykującymi, powinni jednak - nie tylko lewicowi - uwierzyć i praktykować. Uwierzyć w ludzi, w polskie społeczeństwo i praktykować podejście pragmatyczne, spojrzeć na siebie nieco bardziej obiektywnym okiem, zajrzeć w swoje wnętrze, poszukać wad i wreszcie odkryć, że pępkiem świata to oni nie są. Społeczeństwo, ludzie, firmy, przedsiębiorcy - oni wszyscy doskonale poradzą sobie bez pomocy państwa. Państwo nie musi budować fabryk, bo już fabryki budowało i nienajlepiej się to skończyło. Może zamiast apelować o interwencje, warto byłoby skupić się na dobrym prawie? Może wyjść z założenia, że im mniej przepisów, tym lepiej? Albo, że im prostsze, tym mniej zachęcające do ich naginania?
Rozmawiałem wczoraj o rządach lewicy z pewnym warszawskim przedsiębiorcą. Mówił mi, że nie wspomina dobrze tego okresu, że jego zdaniem lewica się spaliła i dla takiej lewicy - starej lewicy - miejsca na scenie politycznej już nie ma. Lewica powinna zatem przejść transformację, pytanie, czy partia Janusza Palikota jest dobrą alternatywą. O ile propozycja, by reorganizować pracę w urządach jest pomysłem świetnym, o tyle ustawa antytransferowa, która miałaby uniemożliwiać wypływu nieopodatkowanego kapitału za granicę to rzecz proponowana wcześniej przez Jacka Kurskiego na kongresie założycielskim Solidarnej Polski.
Dlaczego państwo ma budować fabryki? Dlaczego nie zaufać ludziom, którzy na budowaniu fabryk się znają? - Moim zdaniem państwo powinno zająć się ułatwianiem, dawaniem wędki, a nie ryby. Prowadzę biznes od kilkunastu lat, a państwo mi tylko utrudnia. Nowymi przepisami, setkami interpretacji i ciągłymi kontrolami z Urzędu Skarbowego, które są u mnie praktycznie większą część roku, od kilku lat nie znaleźli niczego - mówi przedsiębiorca z Warszawy, pan Roman. Jestem przekonany, że gdyby wszystkie siły zamiast w budowanie fabryk i wymyślanie utopijnych programów, przenieść na uczenie się prowadzenia firmy, na prężną działalność Komisji Przyjazne Państwo, na usuwanie idiotycznych przepisów i - co chyba najważniejsze - na oddanie ludziom wolności, takiej prawdziwej wolności, firmy działałyby lepiej, ludzie pracowali wydajniej i nie psioczyli tak na polityków.
Wiara jest jednak ważna w życiu człowieka. Ludźmi głębokiej wiary są setki, ba, tysiące młodych, którzy zakładają swoje firmy, którzy szukają szczęścia, pomocy u Aniołów Biznesu, w specjalnych funduszach stworzonych dla start-upów. Ci ludzie głęboko wierzą w swój sukces. Jasne, nie wszystkim się udaje, ale bynajmniej nie dlatego, że państwo nie zbudowało im fabryk, albo że wiek emerytalny będzie wydłużony do 67. roku życia.
Jan Guz, szef OPZZ mówił na pochodzie pierwszomajowym, że „nasz rząd, wspierany przez finansjerę i spekulantów zadbał o to, by życie było pasmem udręk.” Pierwszego maja, w ósmą rocznicę wstąpienia polski do europejskiej wspólnoty, z której tylko w latach 2007-2013 mamy w sumie dostać 68 miliardów euro. W stolicy kraju, który może i jest trochę wkurzający, ale jednak coś się w nim dzieje, w kraju, w którym średnie wynagrodzenie w większych firmach wzrosło w ciągu ostatnich 10 lat o ponad 65 procent, w którym, oczywiście nie wszystkim żyje się łatwo i dobrze, ale jednak żyje się łatwiej i lepiej. W stolicy tego kraju, w piękny majowy dzień szef związków zawodowych opowiada jakieś kosmiczne bzdury o tym, że nasze życie jest pasmem udręk. Nie uważam, że w Polsce płace są wystarczająco duże. Nie uważam, że wszyscy zarabiają tyle, by starczyło im na podstawowe potrzeby. Nie uważam, że państwo nie powinno aktywizować, pomagać i wspierać tych, którzy sami sobie pomóc nie potrafią. Nie uważam, że różnice w wynagrodzeniach są ok, przeciwnie. Nie mogę się jednak zgodzić z opowiadaniem, że życie Polaków to pasmo udręk.
Żyjemy w fajnych czasach. Czasy z natury złe, złe do szpiku kości minęły, przyszłość jest niewiadoma. Nie wiemy, czy i kiedy skończy się woda, nie wiemy, na ile wystarczy ropy naftowej. Nie wiemy, ilu ludzi będzie na świecie, ale wiemy, że będzie ich dużo, dużo więcej. Nie wiemy, czy wystarczy jedzenia, jakie to będzie jedzenie i czy się od niego nie pochorujemy. To wszystko było i to wszystko będzie. Dziś jest lepsze, wiadome i spokojniejsze, mimo wszystko. Mamy książki, internet, kolorowe, płaskie telewizory, mamy co kupić w sklepach, mamy gdzie wyjechać, jesteśmy w jednym z najlepszym momentów w naszej historii. Nie pamiętam PRL-u. Byłem za młody, wiem tylko to, co mi opowiedziano. Nikt mnie jednak nie przekona, że „czy się stoi, czy się leży, trzy tysiące się należy”. Otóż wcale się nie należy. W Polsce jest mnóstwo do zrobienia, tak, rząd radzi sobie z tym różnie, zależy, co jest do zrobienia. Cała siła tych czasów, ich zapach i znak to Polacy. Studiujący za granicą, z coraz mniejszym bagażem historycznym. Budują się stadiony, ludzie gremialnie w weekendy wybiegają na plaże nawet nad tą śmierdzącą Wisłą, polska gospodarka rozwija się w ogromnej mierze dzięki mikro i małym firmom i naszym zakupom.
Lubimy narzekać. Jak pada to źle, jak słońce świeci, to za gorąco. Politycy jednak przeginają - albo mają totalnie zakrzywioną czasoprzestrzeń, albo starają się zakrzywić ją nam. I nie piszę tego wszystkiego dlatego, że wszyscy w Polsce powinni chodzić i mówić jacy to są szczęśliwi. Wiem, że nie są i wiem na jakim poziomie muszą żyć najubożsi i najbardziej potrzebujący. Im państwo powinno pomagać. Im politycy powinni pomagać. I może dobrze by było, gdyby właśnie tym pomaganiem najuboższym się zajęli, bo maruderów ci u nas dostatek.