Ewa Kopacz chciała wzmocnić swoją pozycję w rządzie i w partii, ale na razie kobiecy desant jest tylko źródłem kłopotów.
Ewa Kopacz chciała wzmocnić swoją pozycję w rządzie i w partii, ale na razie kobiecy desant jest tylko źródłem kłopotów. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

W polskich ministerstwach pracuje dzisiaj 79 wiceministrów. Teraz to grono się powiększy, bo Ewa Kopacz na kluczowe odcinki realizacji expose wysyła swoje pełnomocniczki. Z jednej strony wstawia do każdego ministerstwa swoje oczy i uszy, z drugiej buduje swoją frakcję - swoisty rząd w rządzie - która pozwoli jej choć trochę zrównoważyć wpływy na partię Grzegorza Schetyny czy Cezarego Grabarczyka.

REKLAMA
Kobiecy desant, o którym pisaliśmy w piątek, to nie tylko upychanie koleżanek Ewy Kopacz po gabinetach. To zaplanowana akcja, która ma ważne znaczenie dla pozycji szefowej PO, zarówno w rządzie, jak i w Platformie Obywatelskiej. Przede wszystkim Kopacz chce zatrzeć wrażenie, że przez prawie trzy miesiące nie zrobiła absolutnie nic w sprawie realizacji expose.
Niespełnione obietnice
Plany były duże, a terminy ich realizacji niezwykle ambitne. Pomimo że coraz bliżej do upłynięcia tradycyjnych 100 dni, po których dokonuje się pierwszego podsumowania, nadal nie widać efektów pracy ministrów. Przecież tylko część z nich musiała uczyć się swoich resortów, większość rządu Kopacz przejęła po Donaldzie Tusku.
Dlatego Kopacz chce sprawić wrażenie, że prace przyspieszają. Chwali się też tym, co udało się zrobić. Ale to, co opisano na specjalnej stronie Kancelarii Premiera to głównie sukcesy ekipy Donalda Tuska, bo wśród zrealizowanych obietnic jest m.in. darmowy podręcznik, który trafił do szkół 1 września (expose Kopacz wygłosiła miesiąc później) czy projekty, które dopiero są w Sejmie (co ma z tego obywatel?). Gdyby obiektywnie ocenić realizację obietnic Ewy Kopacz, królowałby kolor czerwony.
Chaos
Dlatego Ewa Kopacz wyznaczyła pełnomocników do prowadzenia konkretnych projektów ustaw. Nadal jednak nie wiadomo, w jakiej formie zostaną powołani: czy będą pracować jako pełnomocnicy premiera w Kancelarii Premiera, tak jak pełnomocniczka ds. równego traktowania Małgorzata Fuszara czy pełnomocnik ds. dialogu międzynarodowego Władysław Bartoszewski, czy jako pełnomocnicy rządu w konkretnych ministerstwach. Wyjaśnienia rzeczniczki rządu Iwony Sulik w Trzecim Programie Polskiego Radia mijają się w tej kwestii z tym, co mówią nowe pełnomocniczki.
Niezależnie od tego czeka nas znaczne zwiększenie liczby pełnomocników, bo już dzisiaj w Kancelarii Premiera pracuje sześcioro sekretarzy stanu i jeden podsekretarz. To sporo, ale są lepsi. Spośród 79 sekretarzy i podsekretarzy stanu, którzy pracują w ministerstwach najwięcej zatrudniają resorty gospodarki i finansów. Janusz Piechociński i Mateusz Szczurek mają do pomocy aż po ośmioro wiceministrów.
Gabinet cieni
Zgodnie z prawem każdy minister może powołać po jednym sekretarzu stanu, ale mało kto przywiązuje do tego wagę. Bo wspomniany już wicepremier Piechociński ma trzech sekretarzy stanu, a w resortach środowiska, pracy, spraw wewnętrznych i finansów pracuje po dwóch. Jak wskazywał Tomasz Skory z RMF FM nadprodukcja sekretarzy stanu to omijanie prawa, bo tylko oni mogą być jednocześnie posłami.
Ewa Kopacz buduje tymczasem coś na kształt gabinetu cieni. Nowinka polega na tym, że dotychczas takie ciała, które miały pilnować ministrów, tworzyła opozycja. Teraz nowa premier tworzy ekipę zaufanych, którzy będą pilnować jej podwładnych kolegów z partii. Zależnie od przyznanych im kompetencji obiorą też część zadań ministrów konstytucyjnych.
Osłabić frakcje
Beata Małacka-Libera ma przygotowywać ustawę o zdrowiu publicznym, którą Iwona Sulik nazwała konstytucją służby zdrowia. Jeśli więc wywiąże się z zadania to Kopacz, a nie minister Bartosz Arłukowicz, zbierze pochwały. Tak samo z ministerstwem Skarbu Państwa, które musi poradzić sobie z reprywatyzacją. Jeśli się uda, trudno będzie się podpiąć pod ten sukces ministrowi Karpińskiemu, wpływowemu szefowi PO na Lubelszczyźnie.
Bo ograniczenie wpływów partyjnych frakcji to kolejny cel Ewy Kopacz. Powołując rząd następczyni Donalda Tuska doceniła zarówno schetynowców, jak i spółdzielnię Cezarego Grabarczyka. Ale wie, że potrzebuje też własnego zaplecza. Nie wystarczy tylko grono najbliższych współpracowników w Kancelarii Premiera (na razie najbardziej aktywny jest Sławomir Nitras), potrzebne są znacznie szersze zasoby.
Na raty
Dlatego Kopacz rozprowadza swoich ludzi po newralgicznych resortach. Siłą rzeczy przy tworzeniu rządu miała ograniczone pole manewru i teki dostały tylko Maria Wasiak i Teresa Piotrowska. Teraz, gdy sytuacja nieco okrzepła, można zwiększyć zasięg kobiecego desantu. Ale całej akcji brakuje pretekstu i wytłumaczenia, o co chodzi. Opinia publiczna zostaje z wrażeniem, że Kopacz po prostu załatwia koleżankom posady.
Także urzędnicy ministerstw, w których będą pracować nowo powołane pełnomocniczki uznają je za ciała obce. A to może skutecznie storpedować pracę pełnomocniczek, bo nie da się przełamać niechęci aparatu urzędniczego, który nagle będzie musiał orientować się na dwa ośrodki władzy. Ostatecznie więc próba zwiększenia kontroli nad rządem może wręcz osłabić Ewę Kopacz. A wtedy partyjne frakcje wejdą jej na głowę podczas układania list wyborczych - procesu, który zdecyduje o przyszłości PO, rządu i samej Ewy Kopacz.