Polityków obecnych na gali wręczenia Paszportów "Polityki" czekała niemiła niespodzianka. Odbierający nagrodę pisarz Zygmunt Miłoszewski stwierdził, że mają niezły tupet przychodząc na imprezę ludzi kultury. Na sali był m.in. prezydent Bronisław Komorowski. Zajście obserwował też redaktor Jacek Żakowski. Jak w mówi w "Bez autoryzacji", nie wiadomo do końca, o co chodziło młodemu twórcy.
Jacek Żakowski: To był chyba wyraz ogólnego krytycyzmu wobec klasy politycznej, ale dostrzegam też kilka innych tropów w kwestii interpretacji tych słów. Wszechobecność polityków jest dość specyficzną polską sytuacją. Trudno mi sobie wyobrazić na przykład amerykańskich polityków na rozdaniu Oskcrów.
Dlaczego?
Może dlatego, że u nas jest dość silna tradycja uświetniania takich wydarzeń, co wynika z trochę magicznego stosunku do władzy. A w wielu demokracjach politycy są bardziej traktowani jak funkcjonariusze, którzy mają swoją robotę do zrobienia. A u nas jest majestat Rzeczpospolitej, majestat prezydenta itd. Mam wrażenie, że to jest zjawisko jeszcze trochę feudalne. A społeczeństwo dość szybko się zmienia, zwłaszcza młode pokolenie, które reprezentuje Zygmunt Miłoszewski. Mają oni bardziej pragmatyczny, funkcjonalny stosunek do władzy politycznej.
Druga interpretacja tych słów to jednak poczucie dużej części świata kultury, że są słabo obecni w dyskursie politycznym. Kultura i sztuka nie istnieją w przemówieniach polskich polityków, w ich braku reakcji na ważne książki, które się ukazują, na ważne spektakle. Sztuka jest traktowana w świecie polityki jako paprotka, dekoracja, a nie jako ważny element życia publicznego, kompas czy mikroskop, a czasem teleskop. Mam wrażenie, że polscy politycy raczej traktują ją jako kwiatek do kożucha i decorum władzy. To oczywiście musi frustrować. Ktoś napisze bardzo ważną książkę i powinno być naturalne, że prezydent czy premier, liderzy partii politycznych się do niej ustosunkowują w debacie. Na przykład do ostatniej książki profesora Modzelewskiego, która powinna wywołać debatę wśród polityków, ale nie wywołuje.
W innych krajach jest inaczej?
W Stanach Zjednoczonych prezydent opowiada, o serialach, które go fascynują, o literaturze pięknej, intelektualnej, muzyce popularnej. Pokazuje, że kultura pełni funkcję nie tylko relaksacyjną, ale jest częścią naszej codzienności. U nas politycy pojawiają się na takich uroczystościach właśnie jako "na uroczystościach", a nie na zgromadzeniach wyrażających wspólnotę kulturową. To jest wkurzające.
Co się działo na sali po słowach Miłoszewskiego?
To było takie efektowne, może nawet efekciarskie, więc oczywiście reakcja sali była spontaniczna. Ale wydaje mi się, że zapanowało również pewne zakłopotanie, bo artysta nie wyjaśnił, który z tych tropów jest właściwy. Jednym z nich jest też kwestia ekonomii, bo duża cześć twórców uważa, że kultura jest obciążona nadmiernymi podatkami, uzyskuje za małe wsparcie. Na sali powstała konfuzja, czy chodziło o pieniądze, czy o coś więcej, jak powiedziała Agnieszka Holland.
To było foux pas?
Taka deklaracja o charakterze politycznym mieści się jak najbardziej w konwencji takich wydarzeń. Ta wypowiedź była czytelna co do emocji, ale nieczytelna co do meritum.
Czy obecny na sali prezydent powinien się obrazić?
Polityk musi być strasznie głupi, aby się obrażać, a prezydent Komorowski taki nie jest. Natomiast na pewno warto pomyśleć, o co tu chodzi, dlaczego ludzie tak mówią. Polska wspólnota jest niezwykle płytka w debacie. Dotyczy rzeczy niezwykle wzniosłych i abstrakcyjnych jak patriotyzm, albo niezwykle płytkich, czy ktoś wziął pieniądze w delegacje. Nie ma próby opowiedzenia o rzeczywistości, a to robi sztuka. Literatura jest doskonałym źródłem wiedzy o świecie.
Czy prezydent zareagował w jakikolwiek sposób na książkę "Prześniona rewolucja"? Czy premier na to reagował? Czy dziennikarze w ogóle o to pytają? Było tyle wywiadów, a panią premier pyta się, czy ją bolą nogi od szpilek... A pytanie o kulturę i sztukę nie padło.