– Nie jestem zwolenniczką pomagania zadłużonym we frankach. Jeśli państwo wspomoże frankowców, to nie z dodrukowanych pieniędzy, tylko z moich i pana podatków – mówi w "Bez autoryzacji" posłanka PO Magdalena Kochan, która sama wzięła duży kredyt w szwajcarskiej walucie.
Jak pani, zadłużona we frankach, przyjęła wiadomość o dramatycznym wzroście kursu tej waluty?
Na pewno nie jestem szczęśliwa, jak każdy, kto jest w podobnej sytuacji. U mnie to była równowartość 400 tys. złotych na kupno domu i za mną sześć z 20 lat spłacania. Jak słucham jednak relacji ekonomistów, to są one dość uspokajające. W dwudziestoletniej perspektywie takie wahania kursu musiały być wpisane w ryzyko brania kredytu. To, co dla mnie było istotne, to bardzo niska prowizja i niskie oprocentowanie. W moim przypadku kwoty miesięcznych rat w złotówkach i frankach to była różnica ok. 1800 zł. Teraz to się trochę spłaszczyło. Byłam świadoma tego ryzyka.
Powiedziałaby pani innym frankowcom: “radźcie sobie sami”?
Jestem blisko takiego stwierdzenia. Wszystko zależy od indywidualnej sytuacji i banku, w którym brało się kredyt. Jeśli bank nie informował o ryzyku wahania kursu i klient bez tej świadomości brał kredyt, to otwarta jest przed nim droga sądowa. Znam przypadek ze Szczecina, gdzie wyrokiem sądu właśnie z tego powodu utrzymana została wysokość rat na poziomie z momentu brania kredytu.
Natomiast jeżeli ktoś wiedział o ryzyku, a bank go uprzedzał, to niestety – jest to jego odpowiedzialność. Takie jest ryzyko brania kredytu w innej walucie niż ta, w której się zarabia. To nie jest chwilowy kredyt. On wymaga namysłu, porównania oferty kilku banków.
Problem wspomagania kredytobiorców we frankach polega głównie na tym, że jeśli bank uznawał, że skok ceny franka przewyższa cenę nieruchomości, na którą zaciągnięty został kredyt i żądał natychmiastowej spłaty, to to już było nieuczciwe. Takich kredytobiorców zdecydowanie trzeba wspomagać.
Czyli generalnie nie jest pani zwolenniczką pomagania zadłużonym we frankach?
Nie, jedynie w takiej sytuacji, o której wspomniałam. Nie mogę obciążać innych kredytobiorców czy podatników własnym ryzykiem. To by było nieuczciwe. Jeśli państwo wspomoże frankowców, to nie z dodrukowanych pieniędzy, tylko z moich i pana podatków.
Jak pani reaguje na porównania frankowców i górników? Jednym państwo pomaga, do drugich raczej nie wyciągnie ręki.
Nie porównywałabym tych dwóch sytuacji. Po pierwsze, kredyty we frankach trzeba oceniać od momentu ich zaciągnięcia do momentu spłacenia. Per saldo to są kredyty bardziej opłacalne. Poza tym, jak już mówiłam, umowy podpisywaliśmy świadomie. Natomiast w drugim przypadku mamy do czynienia z osobami, które pracują w bardzo ważnym sektorze i waga tego, co robią, powoduje, że chcemy restrukturyzować ich miejsca pracy. Obie sytuacje są oczywiście uciążliwe, ale kompletnie nieporównywalne.