
Naczelna Prokuratura Wojskowa opublikowała stenogramy rozmów, jakie członkowie załogi polskiego samolotu Jak-40 prowadzili 10 kwietnia 2010 roku z rosyjskimi kontrolerami lotów. Zapis rozmów wskazuje, że polscy piloci, którzy lądowali niedługo przed rządowym tupolewem, zignorowali polecenie „odejścia na drugi krąg".
REKLAMA
Przedstawione przez wojskową prokuraturę materiały wskazują, że w chwili lądowania samolotu nad smoleńskim lotniskiem panowały złe warunki atmosferyczne. Ponadto Rosjanie nie byli dobrze zorganizowani, do ostatniej chwili regulując reflektory i zgłaszając problemy z karetką.
Stenogramy wskazują, że kontrolerzy początkowo nie chcieli, by samolot lądował w takich warunkach. Kiedy piloci postanowili jednak wylądować, Rosjanie zaczęli nazywać ich „chojrakami” i „głupkami”. W końcu jak otrzymał zgodę na zejście do lądowania.
Mgła była jednak tak gęsta, że kontrolerzy nie widzieli nadlatującego samolotu. Wówczas Rosjanie polecili pilotom, by „odlecieli na drugi krąg”. Jak nie przerwał jednak zniżania i ostatecznie wylądował na lotnisku. Po zakończeniu lądowania ppłk Paweł Plusnin nazwał załogę jaka „zuchem”.
"Nie było zgody na zejście tupolewa na 50 metrów"
Marcin Maksjan, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, dodał, że zebrane materiały wskazują, że tupolew, na pokładzie którego znajdował się m.in. prezydent Lech Kaczyński, nie otrzymał zgody na zejście na wysokość 50 metrów.
"Nie było zgody na zejście tupolewa na 50 metrów"
Marcin Maksjan, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, dodał, że zebrane materiały wskazują, że tupolew, na pokładzie którego znajdował się m.in. prezydent Lech Kaczyński, nie otrzymał zgody na zejście na wysokość 50 metrów.
– Fakt taki nie miał miejsca. Tak wynika ze stenogramów i opinii, które otrzymaliśmy – zaznaczył Maksjan. Tymczasem piloci jaka twierdzili wcześniej, że tupolew taką zgodę otrzymał. Kpt. Artur Wosztyl, którego cytuje portal Niezalezna.pl, podtrzymuje taką wersję zdarzeń. – Podtrzymuję to, że usłyszałem komendę zejścia do 50 metrów – powiedział Wosztyl.
Podobną opinię przedstawiał początkowo Remigiusz Muś, technik pokładowy jaka. Muś zmienił jednak zdanie w styczniu 2012 roku.
– Zrozumiałem, iż kontroler mówił o 50 m. Nigdy tego nie weryfikowałem w żaden sposób i dopiero dzisiaj, po zapoznaniu się z okazanym mi stenogramem, stwierdzić mogę, iż mowa jest o 100 metrach. Mogę to wytłumaczyć tylko w ten sposób, iż słuchając w dniu 10 kwietnia 2010 r. korespondencji pomiędzy kontrolerem a Tu–154M, zrozumiałem 50 metrów i stąd takie moje zeznania w dniu 23 czerwca 2010 r. – powiedział prokuratorom Muś
źródło: TVN24
