
Dobry zwyczaj, nie pożyczaj. Nie tylko szczoteczki do zębów…Szczodrość i życzliwość to niewątpliwie dwie cnoty, ale czasami wspieranie koleżanki, przyjaciółki, siostry czy kolegi przedmiotami osobistymi, nie popłaca. A wręcz jest szkodliwe, zarówno dla strony która pożycza od ciebie, jak i tej, która wspiera ją w potrzebie.
REKLAMA
Znamy to wszyscy. Nie tylko z czasu studiów, kiedy noclegi poza domem potrafiły trwać dwa dni z rzędu i na zajęcia lub do pracy biegło się w częściach garderoby koleżanki lub kolegi, a rano używało się jej/jego szczoteczki do zębów, jej akcesoriów do malowania, czesania, ba nawet innych, bardziej intymnych rzeczy. Oto lista akcesoriów, których na pewno nie powinniśmy nikomu pożyczać, ani sami tych pożyczonych używać. Nawet w sytuacjach podbramkowych.
1. Szczotki do mycia zębów
W przypadku szczotek do mycia zębów, sprawy chyba nie trzeba tłumaczyć. Każda jama ustna ma własne pH oraz własne bakterie. Mało tego, pożyczanie komuś lub od kogoś szczotki do zębów, może się zakończyć nie tylko stanem zapalnym, ale i zarażeniem się próchnicą. Dlatego stomatolodzy odradzają rodzicom dawania do gryzienia małym dzieciom swoich szczoteczek, bo w ten sposób niemowlak może dostać w pakiecie próchnicę na ledwo co wyrośniętych mleczakach.
Tym bardziej nie powinniśmy więc używać szczoteczki mamy czy brata, a nawet ukochanego. Dziś szczotkę do zębów można kupić wszędzie, od stacji benzynowej, przez kiosk po supermarket. Jeżeli często bywamy w rozjazdach czy też nocujemy poza domem, warto mieć choćby składaną małą szczoteczkę, którą można zmieścić nawet w kieszeni.
Maszynki do golenia
Najgorszy scenariusz takiej pożyczki kończy się zarażeniem wirusem zapalenia wątroby, albo wirusem HIV (naprawdę nie warto ryzykować). Żyletka jednorazowa to najbardziej higieniczna forma do golenia twarzy mężczyzn lub depilacji owłosienia na nogach, pod pachami czy w pachwinach - u kobiet, nie mniej jej nazwa nie wzięła się z kosmosu. Jednorazowa, oznacza, że powinna tuż po użyciu wylądować w koszu. Co oczywiście w większości przypadków nie ma miejsca, chyba, że ktoś ma zarost tak twardy, że tępi ostrza maszynki w połowie zabiegu.
Dziewczyny pożyczają żyletki swoich narzeczonych, a mężowie często podbierają je żonom. Pomijając kwestie ekstremalne, jak zakażenia groźnymi wirusami, taka używana żyletka jest nieraz tępa, w związku z czym łatwiej się nią zaciąć, a bakterie na pasku nawilżającym czy samych nożykach mogą wówczas przeniknąć do skóry i wywołać stan zapalny. Nie warto ryzykować, bo koszt jednorazówki to kilka złotych i można ją kupić nawet w spożywczym czy kiosku (nomen omen częściej nawet niż wyżej wspomnianą szczotkę do zębów).
Pędzli do makijażu
Po pierwsze, wiele z nas zapomina o ich oczyszczaniu. A używając je cały czas bez mycia (te z naturalnego włosia można "prać" szamponem do włosów, a te ze sztucznego, najlepiej albo szarym mydłem, albo żelem do mycia twarzy) przenosimy pozostałości sebum i bakterii, wraz z resztkami kosmetyków na skórę twarzy. Tym bardziej tak się dzieje, kiedy pożyczamy pędzel od przyjaciółki. Jej bakterie, na jej pędzlu do pudru czy różu przechodzą na naszą twarz i mogą wywołać infekcje lub stany zapalne. A nawet trądzik kosmetyczny. Lepiej w takiej sytuacji pożyczyć róż czy puder (zarówno ten sypki, jak i taki w kamieniu) i nałożyć je na twarz przy użyciu płatka kosmetycznego. To bardziej higieniczna wersja makijażu.
Maskary lub kredki do oczu
Kosmetyki do makijażu oczu, którymi bezpośrednio dotykamy spojówki bądź mokrej części oka, to produkt niezwykle intymny. Oczy są wyjątkowo mało odporne na stany zapalne, w związku z czym narażanie ich na kontakt z obcymi bakteriami grozi albo zapaleniem spojówek, albo zaczerwienieniem gałki ocznej, albo nawet ropnym stanem zapalnym. W związku z czym, nie pożyczajmy nawet siostrze kredki do oczu, którą się malujemy we wewnętrznej części oka i tym bardziej nie testujmy takiej kredki w perfumerii! Po każdym kontakcie z inną skórą, a już tym bardziej okiem - powinna być ona wydezynfekowana.
Kolorowej szminki
Moja ulubiona historia ze szminkami jest najlepiej opisana w artykule, gdzie historie „spod lady” opowiadali mi pracownicy różnych warszawskich perfumerii. W skrócie: kobiety udają, że malują usta, a w rzeczywistości odgryzają szminkę. W części lub całości, po czym wychodzą z zamkniętymi ustami i zaciśniętymi zębami. Potwierdziła to koleżanka, która ostatnio krążyła po Rossmanie i co otworzyła pomadkę, to zobaczyła odcisk czyiś zębów...
Ale uwaga! Testowanie pomadek bezpośrednio na ustach jest nieco bardziej niebezpieczne. Na ustach każdy z nas ma tysiące bakterii - resztek makijażu (woski kosmetyczne użyte do wytwarzania pomadek to warunki cieplarniane dla drobnoustrojów), pielęgnacji, a także jedzenia. Dlatego testować tego kosmetyku bezpośrednio na ustach, nie warto. Szczególnie kiedy są popękane. Dwa dni temu słyszałam kolejną historię o pomadce - testerze z perfumerii. Otóż pani z popękanymi ustami, z których sączyła się krew wymalowała się dostępną na standzie szminką i ją odstawiła z powrotem. Na szczęście konsultant - makijażysta, od razu wyrzucił produkt do kosza. Ale pytanie ile takich pań dziennie testuje szminki, których sprzedawcy nie zauważą, bądź nie chcą wyrzucić?
Tak samo uważajmy kiedy pożyczamy od kogoś pomadkę. Jeżeli już naprawdę chcecie się nią pomalować, wytrzyjcie w jednorazową chusteczkę jej wierzchnią warstwę, a do aplikacji używajcie pędzelka. Inaczej bakterie z czyiś ust przemieszczą się na wasze. Grożą wam zarówno wirus HPV, który przenosi opryszczkę, jak i gorsze choroby...
Balsamu do ust w słoiczku
To chyba najbardziej ohydny ze zwyczajów. Jedna koleżanka otwiera pudełeczko z wazeliną i częstuje wszystkie w biurze czy na zajęciach na uczelni. Nikt wówczas się nie zastanawia nad tym, co ma na palcach, kiedy ostatni raz mył ręce i co mogła mieć osoba na dłoniach i paznokciach, która użyła tego produktu wcześniej. Tym samym w takiej „wazelince” mieszka więcej bakterii niż w toalecie. Czym to grozi sami już możecie sobie dopowiedzieć (popękane usta bez użycia "wspólnej" wazeliny, to w porównaniu z ilością bakterii które przenosimy - mały Miki).
Dezodorantu w kulce lub sztyfcie
Klasyka gatunku. Koleżanka lub siostra nocuje u ciebie: - A gdzie masz dezodorant? - pyta. A ty dobrodusznie mówisz, że na drugiej półce po lewej stronie. Smaruje więc pachy (i tak dobrze, jeśli w ogóle są wcześniej umyte wodą z mydłem), a następnie „psuje” twój sztyft lub kulkę. Bo każdy z nas ma inne pH, w związku z czym ani na nią nie zadziała ów dezodorant czy antyperspirant z twojej półki, ani na ciebie, kiedy będziesz chciała go użyć ponownie. Nadaje się wyłącznie do kosza. Dzielić można tylko dezodoranty w spreju.
