Po zaciętej walce konserwatysta, Boris Johnson pokonał swojego rywala z Partii Pracy - Kena Livingstone'a. Lewicowemu politykowi nie udało się powrócić na fotel burmistrza, który utracił cztery lata temu na rzecz Johnsona właśnie.
Po wygraniu w czwartkowej elekcji gwiazda Johnsona zabłyśnie jeszcze mocniej, a obecny premier David Cameron z coraz większą uwagą powinien troszczyć się o swoje stanowisko. Szkolny kolega szefa brytyjskiego rządu nie ukrywa swoich ambicji, które wykraczają daleko poza sam Londyn. Dzięki niesamowitej wręcz zdolności do zjednywania sobie sympatii opinii publicznej ma szansę na ich realizację. Nie zaszkodził mu niewyparzony język godny publicysty (którym Johnson przez lata był), a nie polityka. Bez większych problemów wybaczono mu romans ze śpiewaczką operową czy nazwanie Portsmouth miastem "pełnym narkotyków, grubasów, nieudaczników i posłów Partii Pracy".
Niektórzy komentatorzy twierdzą nawet, że to notoryczne łamanie powszechnej w Wielkiej Brytanii poprawności politycznej jest źródłem sukcesu Johnsona. Pomaga także dobry PR i niesamowita zdolność autokreacji. Po zeszłorocznych zamieszkach wrócił z wakacji w Kanadzie i z marszu ruszył do sprzątania ulic. Z grupą ochotników sprzątał rozbite szyby i zamiatał ulice. Nie omieszkał oczywiście powiadomić o tym prasy, więc nie brakowało zdjęć burmistrza na tle grupy ochotników, którzy pomagali mu przywrócić spokój po zamieszkach.
Podczas zbliżających się Igrzysk Olimpijskich Johnson będzie miał okazję pokazać się jako doskonały organizator i gospodarz tego wielkiego święta sportu. Na pewno będzie to kolejny mocny punkt w jego politycznym życiorysie i kolejny powód do niepokoju dla Davida Camerona. Chyba, że Boris znowu palnie jakieś głupstwo.