Kilka miesięcy temu Wojciech Olkuśnik, był nie tylko jednym z najbardziej rozpoznawalnych, ale i jednym z najlepszych fotografów politycznych w
Polsce. Dla "Gazety Wyborczej" przez 17 lat obsługiwał wybory i kryzysy polityczne w Sejmie, rządzie i Pałacu Prezydenckim. Odszedł z "Gazety" po tym, gdy zaproponowano mu nowe, jak twierdzi bardzo niekorzystne, warunki pracy. Dla nawet tak doświadczonych jak on fotografów nie ma dziś miejsca w zawodzie, wiec Olkuśnik właśnie został baristą. Od niedawna parzy kawę w jednej z warszawskich kawiarni.
Janusz Omyliński: Jak się skończyła Pańska współpraca z Gazetą?
Wojciech Olkuśnik: To jest najmniej istotne, pracodawca może zwalniać ludzi lub ich przyjmować. Nie będę się rozwodził o sytuacji Gazety, bo mnie to już nie dotyczy. Nie ma tu jakiejś specjalnej sensacji. W pewnym momencie, ktoś doszedł do wniosku, że sytuacja w mediach się zmieniła i taka ilość fotografów na etacie jest niepotrzebna. W Polsce zawsze było trochę inaczej niż na Zachodzie, tam nie było 30 fotografów w jednej gazecie na etatach. Tylko byli „na ulicy”. I tutaj ktoś pomyślał, że u nas też tak można zrobić. Zwolniono więc całą grupę fotografów. Zbiegło się to jakimś dziwnym trafem z tym, że w Rzeczpospolitej zrobili dokładnie to samo.
Czy próbował Pan potem znaleźć pracę jako fotograf?
Przez chwilę tak, byłem w kilku miejscach, ale nie było zainteresowania. Jakbym się uparł, to pewnie mógłbym iść do agencji fotograficznych. Ale po pierwsze – na rynku warszawskim nagle się zrobiło ciasno, bo z dwóch gazet zwolniono wszystkich. Po drugie – strasznie nie lubiłem, głównie dlatego nie poszedłem do agencji, być piątym fotografem na temacie, z danej redakcji. Strasznie mnie denerwowało, jak na temat pod tytułem konferencja było wysyłanych dwóch, a czasami nawet trzech fotografów z mojej gazety.
A dlaczego tak się dzieje?
Chodzi o to, żeby mieć ujęcie z każdej strony. Poza tym, jak jest ważny temat, to lepiej wysłać dwóch albo i trzech, bo może ten jeden sobie nie poradzi. Głównym argumentem był jednak ten pierwszy. Jeden fotograf nie jest w stanie zrobić zdjęcia w trzech miejscach. Zdjęcia polityczne się słabo drukują, w gazetach jest ich mało, a fotografowie muszą coś robić. Więc przychodziło ich trzech na jeden temat. Jest jeszcze trzeci powód, dla którego nie poszedłem do agencji. Tam żyją też z tego, że mają jakieś archiwum, ja zaczynając od zera nie miałbym żadnego.
Czyli co, po prostu nie opłacało by się?
Jeżeli ja mam zarobić na rybkę 1300 złotych w agencji, to ja wolę iść i zarobić te 1300 złotych gdzie indziej.
Niech mi to Pan wytłumaczy, Pan ma siedemnastoletnie doświadczenie, jak taka osoba nie może w swoim fachu dobrze zarobić?
Być może można zarobić, ale nie w takiej fotografii, jaką ja się zajmowałem. Są pieniądze chociażby w fotografii studyjnej. Ale ja nigdy tego nie robiłem i zwyczajnie tego nie potrafię. Teraz nie będę w takich czasach zakładał studia i uczył się fotografii studyjnej. Zdjęć reportażowo-newsowych, takich jak ja robiłem, tak naprawdę nie potrzeba. Jeżeli gdziekolwiek, to potrzebne są do internetu. Ale w internecie płacą pięć złotych za zdjęcie…
Skąd taka kondycja fotografii newsowej? Może to kwestia mody na fotografię i tego, że każdy może sobie kupić cyfrówkę – podobno 2,5 miliarda ludzi na Ziemi ma aparat.
Jedna rzecz to jest obecność stacji newsowych jak TVN24 czy TVP Info. Do tego dochodzi internet, który pokazuje wszystko na bieżąco. Kiedyś było tak, że szedłem na temat "spotyka się pan X z panem Y i podają sobie rękę", fotografowałem to, a następnie moje zdjęcie znajdowało na jedynce, bo to był news. W tej chwili, o tym, że pan X z Y zamierzają się spotkać, mówi się na koniec dnia poprzedniego i przez całą noc. Od szóstej rano w każdym programie i w internecie jest ta informacja. Jeśli ja zrobię im o dwunastej zdjęcie, a ono ma się ukazać dopiero rano następnego dnia, to już nie jest news. Takie zdjęcie nie ma sensu, nie ma racji bytu w gazecie. Tych zdjęć, które myśmy robili, już nikt nie potrzebuje. Najprostszy przykład – kilka lat temu miałem trzy jedynki w ciągu tygodnia, a w tej chwili jak ja miałem jedną na trzy miesiące to był sukces.
Druga sprawa jest związana z łatwością dostępu do fotografii. Są cyfrówki, którą każdy za ok. pięćset złotych może sobie kupić. To nie dotyczy tak stricte pracy w gazecie, ale rynku tzw. chałtur, które zawsze w jakiś sposób pozwalały dorobić. W tej chwili, jeżeli firma organizuje sobie wystawę, albo rozdanie nagród, aparat bierze pani sekretarka, pokazuje się jej – "tu trzeba wciskać" – i fotografuje. Kiedyś trzeba było zadzwonić do fotografa i zapłacić mu, żeby przyszedł i zrobił zdjęcia.
A może powodem problemu fotografów w gazetach jest też to, że gazety się gorzej sprzedają.
Gorzej się sprzedają, więc mogą nam mniej płacić – to jest zrozumiałe. Myślę jednak, że głównym powodem jest bardziej ilość zdjęć newsowych, które się zamieszcza. Kiedyś z każdego dnia posiedzenia Sejmu szło zdjęcie. Teraz, jak pójdzie do gazety raz na posiedzenie, czyli na trzy dni, to i tak jest dobrze. Kiedyś chodziły po dwa i po trzy zdjęcia z dnia sejmowego, każda ważniejsza konferencja. Posiedzenia rządu też wchodziły, a teraz ja sobie nie przypominam, kiedy ostatni raz zdjęcie z posiedzenia rządu sprzedałem do gazety. Zmienił się sposób ich ilustracji.
Może po prostu jest przesyt polityką? Może jest tak, że wszyscy mają dosyć i nie chcą relacjonować kolejnej komisji w Sejmie, gdzie się posłowie wyzywają, może już nikomu się tego nie chce czytać?
Zmieniło się też wiele, jeśli chodzi o reportaże, których nikt teraz nie chce. Pogląd mojego kierownika był taki – skoro nie robicie reportaży, to ich nie drukujemy. My mówiliśmy z kolei – nie robimy, bo oni nie drukują. I kółko się zamyka. Żeby zrobić reportaż, trzeba poświęcić dwa tygodnie. Potem jednak nie mam pewności, czy mi ktoś weźmie te zdjęcia. Już parę razy usłyszałem – "to już było", albo "to przecież każdy wie jak to wygląda". Szukamy więc różnych cudacznych tematów. Do takich pójdzie czasem zestaw zdjęć. Ale to musi być coś naprawdę dziwnego, coś o czymś nikt nie wie.
A co jeśli chodzi o jakość zdjęć? Może to fotografowie zwracają tak wielką uwagę na zdjęcia, a dla przeciętnego odbiorcy nie ma to większego znaczenia?
To jest różnie. Według mnie nad zdjęciami, które są w gazetach deliberują głównie fotografowie, ich koledzy, ewentualnie rodziny i jeszcze parę innych osób. To też nie jest tak, że ludzie w ogóle nie zwracają na to uwagi. Przeciętnego czytelnika przyciągnie fajne zdjęcie na okładce. Ogólnie jakość zdjęć ma jakieś znaczenie, ale nie przeceniałbym go.
Może czytelnik nieznający się na zdjęciach jakoś widzi intuicyjnie te niedostatki, szczegóły?
Może, nie zastanawiałem się nad tym. Wiele osób na pewno jakoś patrzy na zdjęcia. Ale jak pytałem o to, część nawet nie wiedziała, że zdjęcia w gazetach się podpisuje. Znaczy to oczywiście, że niezbyt się im przyglądali.
Co dalej? Zawód fotografa newsowego wymrze? Może zmieni się współpraca na linii internet-fotografowie i tu należy upatrywać szansy?
Zdjęcie w internecie funkcjonuje bardzo mocno, ale tam najważniejsze jest, żeby było jak najszybciej. Co jest na nim, to tak naprawdę ma mniejsze znaczenie. Oglądając różne portale, widzę kadry, które tam są, gdzie przykładowo przycina się zdjęcie prostokątne, żeby zrobić z niego panoramę. Oczy się nie zmieściły – więc były same usta, albo nos. To ma być element graficzny i chodzi o to, żeby najlepiej był on jeszcze przed imprezą, o której piszemy. Jeżeli zdjęcie ma małe znaczenie, to nie można ludziom płacić dużych pieniędzy za nie. W związku z tym, jeżeli nie musimy płacić więcej, nie potrzeba fotografa, który pracuje dwadzieścia lat – to może być człowiek, który się dopiero uczy. Zrobi takie samo zdjęcie, które jest potrzebne.
Internet jest medium darmowym, więc nie spowodujemy, że nagle zaczną płacić znaczne pieniądze fotografom. Skoro teraz płacą pięć złotych za zdjęcie, to nie zaczną nagle płacić dwadzieścia pięć albo trzydzieści, nie wierzę w to.
Oczywiście w internecie publikuje się strasznie dużo zdjęć, ale z tego nie wynika dla mnie nic. Tam klient to wszystko otrzymuje za darmo, więc wydawca chce zapłacić jak najmniej. Poniekąd to rozumiem. Jeśli zdjęcie żyje pół godziny, a potem spada i jest przewalane gdzieś na dół, to trudno płacić za nie sto złotych. Tym bardziej, że wykorzystuje się ich wiele. Wcale nie twierdzę, że nam trzeba tyle płacić za zdjęcia. Widzę, że ich znaczenie w internecie też jest specyficzne – liczy się głównie to, żeby było już. Można zrobić zdjęcie komórką i jest szybko. Za to się płaci pięć złotych. Sam bym nie płacił więcej będąc szefem serwisu internetowego. A w jakim kierunku to będzie szło? Raczej obrazków ruchomych niż statycznych.
W przyszłości pewnie gazety zupełnie zrezygnują z newsów.
Możliwe, myślę, że i telewizje się znudzą. Kiedyś oglądałem non stop TVN24, akurat mówię o tej stacji, ale to wszystko jedno – chodzi ogólnie o stacje informacyjne. Budziłem się – włączałem, szedłem spać – włączałem. Było to bardzo dobre źródło informacji, żeby wiedzieć, co się dzieje następnego dnia. Ale od jakiegoś czasu przestałem to oglądać i to zanim skończyłem fotografować. Już miałem dosyć. Mam wrażenie, choć nie wiem, jaka jest oglądalność, że ludziom zaczyna to przechodzić. Po co oglądać trzydziesty czwarty raz konferencję dwóch panów, którzy w Sejmie mówią o niczym. Telewizje mają problem, bo często nie mają tematów, więc muszą się zajmować jakimiś bzdurami, które są nagle rozdymane do nie wiadomo jakich rozmiarów. Już pomijając, że kiedyś TVN24 zrobił pół dnia głównym newsem to, że jest tysięczny czy setny odcinek jakiegoś serialu, który oni produkują. Wtedy powiedziałem – sorry, to lekka przesada, ja już tego nie chcę oglądać.
A jak będzie z gazetami? Mówiono, że news w gazecie nie ma racji bytu. Przecież dostajemy go w postaci pięciu zdań w internecie, a potem w gazecie może być opis, rozszerzenie. Tak jak nie znikną w ogóle gazety, tak dalej będzie fotografia newsowa. Może to będzie jak z fotografią czarno-białą, na negatywie. Ona przecież cały czas jest. Ostatnio byłem pełny szczęścia, jak musiałem swojej dziewczynie zrobić kilka odbitek. Siedziałem pod powiększalnikiem i robiłem zwykłą, czarno białą fotografię. Kiedyś się mówiło – wchodzi cyfra, to jest koniec fotografii negatywowej. A ona cały czas funkcjonuje, ale ma inne znaczenie w tej chwili.
Tak jak telewizja miała zabić radio – nie zabiła, ale je zepchnęła do narożnika.
Sądzę, że tak samo może być z fotografią. Widać zmiany. Fotografia newsowa będzie, ale nie będzie miała takiego znaczenia jak wcześniej.
Kiedyś, jak bym nie zrobił jakiegoś ważnego tematu, lub coś na nim spieprzył, to bym miał mocny ochrzan od kogoś, łącznie z byciem na dywaniku u naczelnego, co mi się zdarzyło. Od nie pamiętam kiedy, nie dostałem takiego opieprzu. Czy coś zrobiłem, czy nie, czy dobrze, czy źle. Jak nie ma zdjęcia – to się bierze z agencji. Kiedyś puszczenie zdjęcia z agencji z tematu, który był w Warszawie, to była tragedia. Wstyd dla gazety „na mieście”, bo – wyście nie byli na temacie, takim ważnym, tylko wzięliście zdjęcie na przykład z PAP. Teraz to stało się normą – nie ma zdjęcia, bierzemy z PAP i tyle.
To jak to wszystko się zmieni?
Kiedyś miałem taką wizję, która się sprawdziła. Jak były jeszcze negatywy, przyszło mi do głowy, że aparaty same będą zdjęcia wysyłać. I nie będzie bawienia się całym dodatkowym sprzętem – będzie się naciskać guzik na aparacie i będzie już samo leciało. A teraz faktycznie to jest.
Teraz mam taką wizję przyszłości – cały świat, cała przestrzeń, będzie dostępna i będzie można po prostu kliknąć gdzieś w komputerze i zobaczyć dane miejsce w danej chwili. Jak w mapach Google, ale w czasie rzeczywistym. I jeszcze na dodatek nie będziemy mieli laptopów tylko coś takiego, co tutaj leży na stole, [wskazuje na dyktafon - red.] i z tego się będzie w powietrzu pokazywał hologram. Będziemy rozmawiać z nim, coś naciskać, albo nawet myśleć, co chcemy zrobić i tak znajdziemy się w każdym miejscu...