
W Polsce co jakiś czas odżywa "pojedynek na bohaterstwo” z byłym niemieckim nazistowskim obozem Auschwitz w tle. Zupełnie jak przed rokiem. Z jednej strony był maksymalnie kompromitujący władze brak zaproszenia dla najbliższej rodziny Witolda Pileckiego, z drugiej - ciągle aktualny spór o pobyt w obozie Władysława Bartoszewskiego.
Opowiadając o moim Auschwitz, wciąż wypełniam dawne zobowiązanie. Nie przeżyłbym, gdyby polski więzień doktor Edward Nowak nie przyjął mnie do obozowego szpitala. A postanowił mnie ratować, bo wierzył, że kiedyś dam świadectwo o tym piekle.
Zarzuty wobec byłego więźnia Auschwitz brzmią bardzo swojsko, bo przecież Polacy uwielbiają rozprawiać się z mitami czy legendami. Niektórzy wręcz wprost drwią z „nadmuchanego bohatera” - jak nazywają zmarłego przed rokiem Bartoszewskiego - przeciwstawiając mu Pileckiego, ofiarę stalinowskiego reżimu, wielkiego Polaka pochowanego prawdopodobnie gdzieś na powązkowskiej Łączce. Co do tego, że to właśnie rotmistrz należy do grona największych bohaterów XX stulecia - nie ma wątpliwości. Czy rzeczywiście należy jednak doszukiwać się tu jakiejkolwiek rywalizacji?
Dyskusja nad przeszłością Bartoszewskiego ciągnie się od dawna. Krytyków „profesora” - bo tak również się o nim pisze - uderza najbardziej nie sam fakt tytułowania go najwyższym stopniem naukowym (Bartoszewski nie ukończył studiów, choć niemieckie uczelnie tytułowały go właśnie profesorem), a wspomniana "zagadka Auschwitz". Mówią: musi być coś na rzeczy, skoro ten o własnych siłach wyszedł z tak ponurego miejsca. A może "pomogli" mu Niemcy? - takie głosy też się pojawiają.
Bartoszewski trafił w niemieckie ręce tego samego dnia, co Kocjan właśnie. W czasie łapanki, Niemcy schwytali łącznie ok. 1700 osób. Wśród nich był także Pilecki - ten, który poświęcił się dla sprawy i z własnej woli dał się złapać, aby wypełnić niewykonalną, jakby się wydawało, misję.
Był bohaterem, bo wykonując zadania konspiracyjnego wywiadu, postanowił sprawdzić, co się dzieje z ludźmi zgarniętymi w masowych łapankach. Przecież nie miał żadnych gwarancji, że trafi do Auschwitz. To naprawdę wystarczający, może nawet jeszcze większy akt heroizmu, bo równie dobrze Pilecki ryzykował na przykład, że zostanie rozstrzelany w Palmirach.
Około 500-600 osób z łapanek zwolniono w 1941 roku, moja instytucja, a więc Polski Czerwony Krzyż, zdołała mnie wyciągnąć. Do Warszawy wróciłem ciężko chory, byłem jednym z pierwszych, który przekazał informacje o Oświęcimiu, które – o czym wtedy jeszcze nie wiedziałem – trafiły do osób współpracujących z Aleksandrem Kamińskim. Przekazywałem je przez szereg rąk.
A jak więzień obozu tłumaczy swoje uwolnienie? Szczęściem i staraniami Polskiego Czerwonego Krzyża (w którym pracował, jak wynika z jego relacji, od początku 1940 roku) oraz rodziny. Traf chciał, że w chwili aresztowania miał przy sobie legitymację pracownika PCK. Wtedy okazała się nieprzydatna, ale po kilku miesiącach była bezcenna. Bartoszewski wiele zawdzięczał też polskiemu więźniowi – lekarzowi Edwardowi Nowakowi.
Napisz do autora: waldemar.kowalski@natemat.pl
