
Janusz Palikot intensywnie pracuje w kampanii prezydenckiej, ale nie widać efektów. Jego objazd po bazarach “Polski lokalnej” nie przebija się do ogólnopolskich mediów. Punktem zwrotnym nie będzie też premiera książki “Wszystko jest możliwe”. W naTemat – jako pierwsi – publikujemy fragmenty wydawnictwa. Palikot opowiada o wyprawie na biegun, piciu wódki z Czesławem Miłoszem i żali się, że z zarobionych pieniędzy zostaje mu coraz mniej.
Doświadczenie ciszy. Wynika to z tego, że na biegunie nie ma wyjścia – jeśli powie się jedno słowo, to mówienie zaboli, bo para z ust natychmiast zamarznie na twarzy. Z czasem jednak milczenie zaczyna być przyjemne i odechciewa się mówienia. Hemingway powiedział, że człowiek uczy się mówić pięć lat, a milczeć pięćdziesiąt. Idąc na biegun, uczymy się milczenia w ciągu kilku dni.
Żyję z pieniędzy zarobionych dziesięć lat temu i wcześniej, wówczas ogromnych. I choć kupka jest coraz mniejsza, wciąż mogę całą swoją energię przeznaczać nie na zarabianie, lecz na działalność publiczną. Dziękuję losowi, Polsce, moim współpracownikom, że tak się stało. Że to w ogóle było możliwe.
Chcę w kampanii reprezentować i zmobilizować ludzi, którym bliskie jest marzenie o takiej Polsce. Chcę, by ich głos został usłyszany ponad dudnieniem bębnów wojennych tych, którzy zaraz ruszą na wojnę. Ale kandyduję również dlatego, że Polska potrzebuje innej polityki gospodarczej – opartej na rozwoju, a nie na niskich płacach. Wiem, że mam kwalifikacje, by tego dokonać. Polacy mogą i muszą zarabiać więcej. I to jest możliwe poprzez rozwój, który wymaga odwagi i wiedzy.

