Śląsk Wrocław na tytuł mistrzowski w piłce nożnej czeka już 35 lat. Może go zdobyć już jutro, w wyjątkowych okolicznościach. Symbolicznych, bo na stadionie aktualnego mistrza, Wisły Kraków. Także kontrowersyjnych, bo przyjaźń między kibicami obu klubów wywołuje szereg podejrzeń odnośnie rezultatu tego spotkania. O wspomniane przypuszczenia, kadrę na Euro oraz poziom polskiej ligi pytamy Sebastiana Milę, rozgrywającego Śląska.
Śląsk jest liderem, ma 53 punkty i jeśli w niedzielę wygra w Krakowie z tamtejszą Wisłą, zgarnie majstra. Smaczku temu spotkaniu dodaje fakt, iż między krakowskimi a wrocławskimi kibicami panuje klubowa przyjaźń. Stąd też pojawiły się podejrzenia odnośnie ewentualnej boiskowej postawy Wiślaków.
W ostatnim meczu ligowym z Jagiellonią Białystok zaliczył Pan aż trzy asysty. Czy gdyby spodziewał się Pan takiego osiągnięcia, to pod koszulkę klubową założyłby Pan drugą, z napisem „Trenerze, czy Pan to widział”?
Sebastian Mila: Pewnie ma Pan na myśli selekcjonera Smudę. Do pojedynku z Jagiellonią nie podchodziłem w ten sposób. Starałem się nie myśleć o braku powołania. Powiem szczerze - nie mam żalu do trenera. Dostałem swoją szansę w kadrze i jestem mu za to wdzięczny. Najwidoczniej nie przekonałem go i nie pasuję do jego taktyki. Mimo tego, będę ściskał kciuki za tę reprezentację. Byłem w niej, widziałem to wszystko od środka i wiem, ile chłopaki z siebie dają.
Nie ma Pan wrażenia, że Franciszek Smuda nie śledzi ligowych rozgrywek? Wśród powołanych na Euro nie ma żadnego piłkarza Śląska Wrocław. Ba, nie ma także nikogo z Ruchu Chorzów. A obie drużyny są najbliżej tytułu mistrzowskiego.
Myślę, że jednak czasami ogląda (śmiech). W naszym zespole jest rzeczywiście kilku piłkarzy o potencjale reprezentacyjnym. Ale Piotrek Celeban czy Przemek Kazimierczak, podobnie jak ja, nie mają pretensji do selekcjonera. Nikt z nich nie chowa do niego urazy. To kadra Smudy, on za nią odpowiada. Trzeba podejść do tego po męsku.
Z jednej strony polskie drużyny nadspodziewanie dobrze radziły sobie w bieżącym sezonie Ligi Europejskiej. Z drugiej zaś strony, potencjalny mistrz Polski, czy to z Chorzowa, Wrocławia, Warszawy czy Poznania, będzie miał jedną z najniższych średnich punktowych na mecz od lat. To jak właściwie jest z tym poziomem Ekstraklasy Pana zdaniem?
Ja uważam, że liga zdecydowanie poszła do przodu. Widać to właśnie po ostatnich sukcesach Wisły i Legii w Europie. Te drużyny zrobiły spory postęp pod względem tak sportowym, jak i finansowym. Nie sprzedają aż tak chętnie piłkarzy za granicę. W Ekstraklasie mamy ponadto sporo silnych drużyn, które są budowane z pomysłem. Trzeba też wspomnieć, że skończyła się już korupcja. Niektóre drużyny już tak łatwo nie zdobywają z innymi punktów.
Z perspektywy prawie całego sezonu, jak wytłumaczyć fakt, iż Śląsk jest aż tak wysoko w tabeli?
Po pierwsze, jesteśmy zespołem "na dobre i na złe". Wspieramy się wzajemnie, wszystko jest u nas podporządkowane nadrzędnym celom drużyny. Po drugie, mamy kilka indywidualności, które w niektórych spotkaniach zapewniały nam niezbędne punkty. Ci najzdolniejsi gracze decydują o obliczu Śląska.
-Śląsk jest drużyną godną tytułu? Pytam, bo niedawno Tomasz Hajto, opiekun Jagiellonii Białystok, stwierdził, że tylko Legia i Lech są w stanie zagwarantować nam sukcesy w europejskich pucharach. Jak Pan podchodzi do takich opinii?
To Tomka prywatne zdanie, do którego oczywiście ma prawo. Ja mogę tylko powiedzieć, że w ostatnich latach jakoś nie przypominam sobie, by te drużyny były w stanie awansować do Ligi Mistrzów. Dlatego może więc warto dać szansę innym.
Do Krakowa udajecie się, jak po pewną wygraną, czy jednak obawiacie się Wisły?
Jedziemy w pełni skoncentrowani. Ale mamy świadomość, że zagramy na boisku obecnego mistrza Polski. Który był budowany pod „Champions League”. I któremu zabrakło tylko kilku minut, do realizacji tego założenia. Ze wszystkich ekip walczących o tytuł, mamy najtrudniejszego przeciwnika i nasze spotkanie będą śledzić wszyscy.
W ostatnich dniach w mediach pojawiło się sporo podejrzeń odnośnie pojedynku Wisły ze Śląskiem. Padały określenia: „Mecz przyjaźni”, „Gospodarze nie będą chcieli wyrządzić krzywdy gościom”. Podobne głosy słychać było także wśród kibiców. Jak Pan odbiera te spekulacje?
Bardzo się cieszę, że padło to pytanie. W tym miejscu chciałem też zadać własne: Skoro nie od dziś wiadomo, że kibice obu drużyn dążą się wzajemną sympatią, to dlaczego ktoś układając kalendarz rozgrywek, na ostatnią kolejkę wyznacza to spotkanie? Stąd dzisiejsze kontrowersje, domysły. Co do Pańskiego pytania, choć na trybunach będzie panowała przyjazna atmosfera, na boisku absolutnie nie ma mowy o odpuszczaniu. Chciałbym to stanowczo podkreślić i tym samym uciąć jakiekolwiek spekulacje.
Po meczu z Jagiellonią trener Orest Lenczyk mówił o starciu z Wisłą, że „będzie to Waterloo na boisku, a przyjaźń na trybunach”. "Waterloo", jak wiemy, symbolizuje czyjąś klęskę. Podobną do tej, którą Napoleon poniósł prawie 200 lat temu. To będzie "Waterloo" odchodzącego mistrza Polski, czy też Lenczyk może wykrakać własną przegraną?
Mam nadzieje, że nie wykraka (śmiech). Czeka nas z pewnością 90 minut ciężkiej pracy i niezwykłych emocji. To będzie wyjątkowy mecz. Mam nadzieję, że dla wielu z nas najpiękniejszy moment. Dla mnie osobiście nie jest to może najważniejsze spotkanie w karierze, ale z pewnością ważne.
Jak reagują piłkarze Śląska, słysząc ciągle o kłopotach finansowych klubu?
Mogę powiedzieć, iż drużyna jest na tyle inteligenta, że wie o co w tym wszystkim chodzi. Przed meczem z Wisłą nikt z nas nie wspominał o pieniądzach. Wcześniej dostaliśmy tylko zapewnienia od prezydenta Dutkiewicza, iż zaległości zostaną uregulowane. To nam wystarczy. My jutro gramy o to, by spełnić nasze marzenia.