Od wczorajszego wieczoru Japonia funkcjonuje bez energii atomowej. Po raz pierwszy od 40 lat. To wynik planowego wyłączenia wszystkich elektrowni zasilanych tym paliwem po tragicznym tsunami i awarii Fukushimy.
Choć oficjalnym powodem zamknięcia wszystkich 54 japońskich reaktorów są przeglądy techniczne i względy bezpieczeństwa, nie bez znaczenia są liczne protesty obywateli. Aktywiści z organizacji ekologicznych twierdzą, że symboliczne jest, iż ostatni reaktor wyłączono w japoński Dzień Dziecka. Demonstranci przypominają, że według zapewnień władz, siłownia w Fukushimie również miała być bezpieczna. Jak doskonale pamiętamy nie wytrzymała jednak tak skrajnych warunków jak trzęsienie ziemi i tsunami, które nawiedziły Japonię w marcu zeszłego roku.
Pomimo, że emisja materiałów radioaktywnych wyniosła zaledwie 10 procent tego co w Czarnobylu, postanowiono o czasowej rezygnacji z energii atomowej. To duża zmiana dla gospodarki Kraju Kwitnącej Wiśni, bo wcześniej atom dostarczał jej około 1/3 energii. Teraz niedobory będzie trzeba wypełnić spalaniem paliw kopalnych. To znacznie droższe źródło mocy. Kluczowe dla przyszłości atomu w tym kraju będzie lato, ponieważ jeśli uda się przetrwać okres zwiększonego poboru energii bez wyłączeń zasilania, Japończycy uznają, że nie ma potrzeby wracania do tego źródła zasilnia.
Zapewne tak jak w przypadku Niemiec koszty rezygnacji z zasilania atomowego będą wysokie. Rząd Angeli Merkel pod koniec maja 2011 roku postanowił o stopniowym wygaszaniu pracy reaktorów. W 2022 roku mają zostać wyłączone wszystkie elektrownie jądrowe w tym kraju. Niedobory mocy mają być zastępowane odnawialnymi źródłami energii (OZE). Jako, że proces odchodzenia od atomu potrwa ponad 10 lat, nie zachodzi niebezpieczeństwo niedoborów energii, wobec którego właśnie stanęła Japonia. Jednak przejście na OZE nie będzie możliwe bez rządowych subwencji, a to tylko podniesie koszty politycznej decyzji Angeli Merkel.
W listopadzie zeszłego roku zdecydowano także o wygaszeniu wszystkich reaktorów w sąsiedniej Belgii. Tam udział energii atomowej w bilansie energetycznym to aż 55 procent. Możliwe, że Belgowie nadal będą korzystali z energii nuklearnej, tylko będą ją importować z sąsiedniej Francji.