Rok po awarii Fukushimy I Japończycy nie czują się bezpiecznie, mając wokół siebie kilkadziesiąt elektrowni atomowych. Chcą, by ich rząd znalazł inne źródła energii. Ale nie będzie to takie łatwe.
Zeszłoroczne trzęsienie ziemi i tsunami były dla Japończyków szokiem, ale to chyba awaria w elektrowni atomowej Fukishima I przeraziła ich najbardziej. Gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli – a niewiele do tego brakowało – straty byłyby nie do oszacowania. Wąska wyspa zamieszkała przez 128 mln ludzi zamieniłaby się w śmiertelną pułapkę.
Strach potęgował fakt, że Japonia ma 54 takie elektrownie. Dziś działają tylko dwie z nich. Pozostałe przechodzą testy, które potwierdzą, czy byłyby w stanie wytrzymać kolejny trzęsienie lub uderzenie wielkiej fali. Nawet jeśli badania wypadną pozytywnie, Japończycy będą mieli problem z odzyskaniem zaufania do energii jądrowej. Trudno się temu dziwić. Ale czy Japonia może pozwolić sobie na rezygnację z atomu?
Zmiana krajobrazu
Kraj Kwitnącej Wiśni zaczął stawiać na elektrownie atomowe w latach 70., tuż po pierwszym kryzysie naftowym. Ceny ropy były nieprzewidywalne, a Japończykom zależało na stabilności. Z czasem, ufni w siłę i niezawodność swojej technologii, budowali coraz więcej reaktorów. Na początku zeszłego roku atom pokrywał niemal jedną trzecią ich potrzeb energetycznych. Rząd w Tokio planował budowę kolejnych 14 siłowni, co do 2030 roku miało podnieść tę proporcję do 50 proc.
Ale wtedy przyszło tsunami i wszystko się zmieniło.
Katastrofa kosztowała życie ponad 20 tysięcy osób. Około 160 tysięcy osób ciągle mieszka w obozach dla przesiedlonych, z czego połowa pochodzi z napromieniowanego obszaru wokół Fukushimy. Dla Japonii, która od lat miała problem z przeludnieniem, to nie lada problem.
Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle do opuszczonych regionów wróci życie. Usuwanie skutków awarii pochłonie na pewno miliardy dolarów. Dopiero w grudniu inżynierowie odzyskali kontrolę nad reaktorami w uszkodzonej Fukushimie. Co jakiś czas w kraju wybucha panika – a to okaże się, że do budowy nowego osiedla użyto radioaktywnego cementu z okolic nieszczęsnej elektrowni, a to do sklepów trafi wieprzowina ze zwierząt, które karmiono skażonym sianem. Niektóre supermarkety zakupiły nawet specjalną aparaturę do mierzenia poziomu napromieniowania żywności. Miliardy to zbyt mało, by Niemcy zrezygnowali z atomu
Poświęcenie
Powszechny strach doprowadził do tego, że rząd musiał zrezygnować z planów budowy kolejnych obiektów atomowych. Japończycy, którzy na co dzień rzadko buntują się przeciwko władzy, wymogli na politykach także tymczasowe zamknięcie niemal wszystkich elektrowni z reaktorami jądrowymi. Chociaż część z nich wydaje się spełniać wymogi bezpieczeństwa, opór społeczny przed ich ponownym otwarcie jest ciągle duży.
Koszty wstrzymania prac reaktorów są bardzo wysokie. Aby uzupełnić braki energetyczne, Japończycy musieli sprowadzić w zeszłym roku z zagranicy o 25 proc. więcej ropy i gazu. Zapłacili za to dodatkowe 55 mld dol, przez co po raz pierwszy od 31 lat mieli ujemny bilans handlowy. Od miesięcy rząd apeluje o oszczędzanie prądu. Na szczęście, Japończycy należą do najbardziej zdyscyplinowanych narodów na świecie – latem klimatyzatory zastępowali wiatrakami, a zimą rezygnowali z ogrzewania w biurach na rzecz cieplejszych swetrów i koców.
Długa trasa
Rzecz jasna, Tokio nie może w nieskończoność płacić miliardów za paliwo i liczyć na wyrozumiałość obywateli. Japońscy politycy stają dziś przed trudnym wyborem. Mogą wybudować wyższe wały, zabezpieczyć reaktory i zaryzykować powrót do poprzedniej zależności od atomu. Mogą też spróbować znaleźć nowe źródła energii. To ścieżka, która będzie wymagała wielu poświęceń – tak od rządu, jak i zwykłych ludzi – ale na dłuższą metę może się Japonii opłacić. Według sondażu przeprowadzonego na zlecenie „Tokyo Shimbun” aż 82 proc. Japończyków chce, by ich kraj ostatecznie zrezygnował z elektrowni jądrowych.
Nie wiadomo jednak, czy to wystarczy, by przełamać opór atomowego lobby. Składa się na nie kilka potężnych firm (m.in. obsługujące Fukushimę I Tepco), które przez dekady zbijały gigantyczne fortuny na japońskiej miłości do energii nuklearnej. Uczucie już wygasło, ale ich wpływy, mimo obecnych trudności, są ciągle bardzo mocne.