Są takie dyscypliny sportu, w których od lat reprezentanci kilku krajów wodzą prym. Zgarniają medale na największych imprezach na świecie, przewodzą w rankingach. Przykładem są Hiszpanie, którzy ostatnio wygrywają wszystko co się da w piłce nożnej i pewnie zmierzają po tytuł na Euro 2012. Bywa też, iż dany kraj jest powszechnie uznawany za ojczyznę jakiegoś sportu, chociażby w przypadku Anglii i futbolu. Każda passa może się jednak kiedyś skończyć. Włochy, kolebka Formuły 1, właśnie zostały bez reprezentanta w tych elitarnych wyścigach.
Ostatnie przedsezonowe przymiarki, przetasowania. Nowy sezon Formuły 1 już tuż tuż, rusza w marcu. Ekipy testują swoje nowe bolidy, dokonują ostatnich uzupełnień składu. Nowym kierowcą zespołu Caterham został właśnie Witalij Pietrow, zwolniony niedawno z Lotus. Zastąpił Jarno Trullego, który po 15 sezonach startów żegna się z Grand Prix. Brał udział w 252 zawodach wyścigowych i zwyciężył w jednych, w GP Monako 2004. Odejście tego doświadczonego zawodnika oznacza, że po raz pierwszy od 1970 roku nowy sezon F1 rozpocznie się bez ani jednego włoskiego kierowcy.
Włochy od lat kojarzone są z tymi elitarnymi wyścigami. Największe sportowe gazety w kraju, na czele z "La Gazzetta Dello Sport", czy to pełnia sezonu, czy okres przygotowań, codziennie rozpisują się na temat Formuły. Całe Włochy żyją tą dyscypliną. Nie może być inaczej skoro w tym kraju wyścigi odbywają się prawie od zawsze. Grand Prix Włoch na słynnym torze Monza to jeden z najdłużej organizowanych wyścigów w historii sportów samochodowych, pierwszy odbył się w 1921. Pierwszym Mistrzem Świata w Formule 1 był Włoch Giuseppe Farina w 1950, który kierował notabene samochodem włoskiej firmy Alfa Romeo.
Jaka marka kojarzy się wszystkim kibicom i nie tylko z Formułą 1? To oczywiście Ferrari. To nie tylko przedsiębiorstwo, to jeden z symboli nowoczesnych Włoch. Czerwony bolid, choć ostatnio nie jest już na torze najszybszy, wciąż wywołuje wielkie emocje i przejście do tej ekipy, to dla każdego kierowcy wielka nobilitacja i prestiż. Jednym z tych, którego nazwisko od jakiegoś czasu przewija się w mediach w kontekście przejścia do Ferrari, jest Robert Kubica. Nasz zawodnik właśnie we Włoszech rozpoczynał swoją karierę, od gokartów, tam także została ona przerwana, gdy wypadł z trasy pierwszego odcinka specjalnego rajdu Ronde di Andora w 2011 roku. Wszystko to powoduje, że Włosi mają prawo być zszokowani faktem, że właśnie zostali bez kierowcy w Formule 1.
Amerykański tenis w odwrocie
W podobnie kiepskich nastrojach mogą być amerykańscy fani tenisa - zwłaszcza męskiego. Co prawda Amerykanki aktualnie też nie dominują wśród pań, ale świeże są wspomnienia o niedawnych triumfach sióstr Williams, które teraz częściej się leczą, aniżeli przechodzą kolejne rundy z cyklu WTA. Amerykańscy tenisiści są jednak jeszcze większym powodem do bólu głowy fanów zza Oceanu. Do niedawna w czołowej dziesiątce rankingu ATP nie było żadnego zawodnika legitymizującego się amerykańskim paszportem. Teraz, na 8. miejscu jest Mardy Fisch, najwyżej w Wielkim Szlemie był w ćwierćfinale, trzykrotnie, ostatnio w zeszłorocznym Wimbledonie.
14. w rankingu ATP jest John Isner. W jego karierze również próżno szukać tytułów wielkoszlemowych. Kibice na całym świecie pamiętają jedynie najdłuższe spotkanie w historii tenisa z jego udziałem. Na Wimbledonie 2010 w pierwszej rundzie spotkanie Isnera i Francuza Nicolasa Mahut trwało aż 11 godzin i 5 minut, a zwyciężył Amerykanin. 6:4, 3:6, 6:7(7), 7:6(3), 70:68.
Następny jego rodak, Andy Roddick, to trochę niespełnione dziecko amerykańskiego tenisa. Co prawda był on nawet na czele rankingu ATP, jednak ilu kibiców o tym dzisiaj, pamięta? Roddick, dzięki zwycięstwu w US Open 2003, gdzie w finale pokonał Hiszpana Juana Carlosa Ferrero, w listopadzie ówczesnego roku awansował na 1. pozycję światowego rankingu tenisa. Utrzymał tę pozycję do końca tamtego roku, przez co stał się pierwszym Amerykaninem od 1999 roku, który zakończył sezon na szczycie listy.
Dlaczego Andy'ego można nazywać niespełnionym graczem? To dziś 32-latek, bliżej mu do końca kariery aniżeli do kolejnego przypływu wielkiej formy. Od 2003 roku jego jedyne zwycięstwo wielkoszlemowe to właśnie wspominany tytuł w Nowym Jorku na początku kariery. Choć potem był jeszcze 3 razy finale Wimbledonu i raz w finale US Open. Za każdym z czterech razy, na jego drodze po tytuł na ostatnim etapie stawał Roger Federer. Roddick najbliżej drugiego zwycięstwa w Szlemie był w 2009 roku, kiedy rozegrał pamiętny, niezwykle długi i emocjonujący pojedynek z Federerem, ostatecznie przegrywając ze Szwajcarem 7:5, 6:7(6), 6:7(5), 6:3, 14:16. Dzisiejsze młode pokolenie amerykańskiego męskiego tenisa może mieć więc problem z wymieniem wielkich sukcesów ich reprezentantów. Trzeba sięgnąć od przełomu wieków, kiedy to ostatnie wielkie triumfy święcili Andre Agassi i Pete Sampras.
Trójkolorowi już nie najlepsi w ręcznej
W ostatnich latach przyzwyczajeni do samych zwycięstw mogli być kibice francuskiej reprezentacji w piłce ręcznej. Wystarczy wspomnieć, że w latach 2006-2011 ich pupile zdobyli wszystko co było do zdobycia: złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Pekinie 2008, złote medale Mistrzostw Świata 2009 i 2011 oraz złote medale Mistrzostw Europy 2006 i 2010. Jednak na ostatnich mistrzostwach Starego Kontynentu w Serbii w tym roku Trójkolorowi sensacyjnie nie awansowali nawet do półfinału. Swój udział w turnieju zakończyli na drugiej fazie, zajmując kompromitujące ostatnie miejsce w grupie. W Serbii Francuzi przegrali z Węgrami, Hiszpanami, Chorwacją, a ostatecznie pogrążył ich remis z Islandią. Czy to koniec potęgi?
Fińska kadra skoczków w nie najlepszej kondycji
Swoje najlepsze lata mają za sobą najprawdopodobniej także fińscy skoczkowie narciarscy. W obecnej kadrze prowadzonej przez Pekka Niemelę próżno szukać następców Matti Nykänena czy Jane Ahonena. Aktualnie najwyżej sklasyfikowanym fińskim skoczkiem w rankingu jest Anssi Koivuranta, który jest 19. Trudno w to uwierzyć, ale nie ma żadnego Fina w czołówce "15" Pucharu Świata. Jane Happonen jest 27., a Matti Hautamaeki jest już raczej blisko odstawienia nart - w tym sezonie zgromadził tylko 51 punktów i jest 43. w "generalce". Im niższe rejony rankingu Pucharu Świata - tym więcej przedstawicieli fińskiej reprezentacji: 56. jest Olli Muotka, ostatni z Finów, który zapunktował w tegorocznym sezonie. Jego rodacy, Jarkko Maeaettae, Juha-Matti Ruuskanen, Kalle Keituri, Sami Heiskanen i Sami Niemi nie zdobyli nawet 1 punktu. Niemelä może mieć więc uzasadnione trudności ze zbudowaniem silnej kadry na konkursy drużynowe. W tym sezonie odbyły się trzy takie zawody,a fińska ekipa zajmowała w nich 8, 9 i 10 miejsca. Gdy dodamy, iż zazwyczaj w rywalizacji drużyn narodowych w Pucharze Świata występuje maksymalnie 10 ekip, dopełnia to fatalnego obraz fińskich skoków narciarskich.