Taką sumę zapłacił NFZ za leczenie najdroższego pacjenta w 2011 roku - wynika z raportu, do którego dotarła "Rzeczpospolita". Na całą grupę najdroższych pacjentów wydano ponad 2 mld złotych (to 1/30 budżetu Funduszu). Czy pieniądze powinny wpływać na decyzje lekarzy?
Najdroższe jest leczenie genetycznych chorób metabolicznych - terapia jednego pacjenta kosztuje przeciętnie 1,4 miliona zł. Bardzo drogie jest również leczenie niedokrwienia mózgu noworodka - w dwóch przypadkach kosztowało ponad 400 tysięcy złotych. Terapia zapalenia mózgu to z kolei 200 do 400 tys. zł - podaje "Rzeczpospolita".
Co więcej, na leczeniu wymagających i skomplikowanych przypadków tracą szpitale. Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie na każdą złotówkę, którą otrzymuje z Funduszu wydaje aż 1,2 złotego. Przez to szpital zaczął się zadłużać. Narodowy Fundusz Zdrowia zgadza się z lekarzami, że zmiany w finansowaniu leczenia najdroższych pacjentów są potrzebne. Obecnie spór toczy się tylko wokół finansów - szpitale chcą więcej pieniędzy niż proponuje im Fundusz.
To jednak spór obok istoty rzeczy, bo wciąż nie ma jasnych zasad, które wskazałyby do którego momentu kontynuować terapię. Teraz taką decyzję podejmuje lekarz, którego jedynym obowiązkiem jest walka o zdrowie pacjenta, nawet bez względu na koszty. Brakuje kogoś, kto zwracałby uwagę na cały system opieki zdrowotnej i dbał o to, by nie zabrakło pieniędzy dla innych pacjentów.
- Koszty są zawsze jednym z czynników podejmowania decyzji w medycynie, nie ma co się oszukiwać - mówi naTemat prof. Jan Hartman, filozof i bioetyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wydając więcej środków na leczenie skomplikowanych przypadków, mniej pozostaje na zadbanie o tzw. ogólną zdrowotność społeczeństwa, czyli profilaktykę, badania przesiewowe czy lekarzy pierwszego kontaktu. - Potrzebne są konsultacje od lekarza w szpitalu powiatowym po prezesa NFZ. Trzeba wyznaczyć priorytety, zbilansować wydatki na jedną i drugą gałąź leczenia - postuluje profesor.
Na przestrzeni ostatnich kilku lat budżet NFZ znacząco rósł. Jeszcze w 2008 roku wynosił 48,9 mld złotych. Teraz to ponad 60 mld złotych. Jednak niezadowolonych z opieki medycznej nie ubyło, a można odnieść wrażenie, że ta liczba wzrosła. - Hipokryzja polega na tym, że nie mówi się pacjentom, że tak naprawdę są konkurentami o publiczne pieniądze - ocenia prof. Hartman.
- Każda zmiana procentowa, każde przesunięcie kwoty wpływa na sytuację pojedynczych osób - przypomina profesor. Dodaje, że konieczne jest rozróżnienie decyzji podejmowanych przez poszczególnych lekarzy od tych podejmowanych na szczeblu Ministerstwa Zdrowia czy NFZ. Potrzebne jest wypracowanie systemu podejmowania decyzji tak, by nie zapadały one pod wpływem nalegań rodziny. - Urzędnik nie może bać się, że w pewnym momencie będzie musiał odmówić komuś leczenia. Nie może być tak, że urzędnik boi się śmierci konkretnego pacjenta, a nie tej grupy anonimowych, dla których zabraknie pieniędzy na inne procedury - postuluje Hartman.
Decyzje o przeznaczeniu konkretnych kwot na leczenie to nie tylko zagadnienie medyczne, ale również etyczne. Dlatego coraz bardziej widać potrzebę kształcenia lekarzy, a szczególnie menadżerów w tym kierunku. - Lekarzom trzeba przybliżać zagadnienia bioetyczne, uczyć ich kultury etycznej. Bo to nie tylko kwestia techniczna, ale kwestia sprawiedliwości - zauważa filozof. Czytając wyniki raportu nie powinniśmy się oburzać na kwoty wydane na leczenie poszczególnych ludzi, ale zastanowić się nad funkcjonowaniem systemu.
Niestety patrząc na postulaty padające ze strony NFZ i lekarzy nie widać szans na zmiany inne niż podniesienie stawek na leczenie najdroższych pacjentów. A to zamiast rozwiązać problem tylko go pogłębi, bo wydatki wzrosną szybciej niż budżet służby zdrowia.