Nawet 10 tys. rolników przyjedzie dziś do stolicy, by przed Sejmem i Kancelarią Premiera domagać się realizacji swoich postulatów. Organizatorzy protestu zapowiadają, że nie pojadą do domu, dopóki premier Ewa Kopacz nie podpisze z nimi porozumienia.
Mieszkańcy Warszawy będą musieli uzbroić się w cierpliwość. Rolnicze związki zawodowe rejestrując manifestacje w stołecznym ratuszu poinformowały, że protesty potrwają nawet 10 dni. Będą miały różne formy. Rozpoczną się przemarszami przez miasto, potem będzie zgromadzenie przed Sejmem, a w końcu także “zielone miasteczko” przed Kancelarią Premiera.
Już wiadomo, że strajk rolników znacznie utrudni poruszanie się po Warszawie. "Z uwagi na to, że mamy nieprzejezdny Most Łazienkowski, a kierowcy jadą objazdami to jednocześnie apelujemy, aby w planowaniu dojazdów, uwzględnić to, że od godziny 10 mogą już występować utrudnienia ruchu" – powiedział Mariusz Mrozek z Komendy Stołecznej Policji.
Czego chcą rolnicy? Mniej więcej tego samego, o czym mówili przy okazji "marszu gwiaździstego" na stolicę. Jak pisaliśmy w naTemat, rolnicy z OPZZ domagają się m.in. odszkodowań za szkody spowodowane przez dziki oraz rekompensat za straty powstałe na skutek rosyjskiego embarga. Oświadczyli, że skoro nie udało się rozwiązać sprawy dyplomatycznie, teraz przemówi "argument siły". "Siły słusznego chłopskiego gniewu!" – napisano w ogłoszonym wcześniej komunikacie związkowym.
Nie wiadomo, jak na protest zareaguje premier Kopacz. Komentując zapowiedzi związkowców stwierdziła, że o problemach rolnictwa trzeba rozmawiać przy stole, a nie na ulicy. "Myślę, że byłaby to zdecydowanie lepsza metoda dochodzenia do rozwiązań, niż protesty na ulicach" – zaznaczyła. Podkreśliła też, że rolnicy mogą manifestować, ale nie ma zgody na zielone miasteczko przed KPRM.