
Zdecydowanie powyżej średniej krajowej i zdecydowanie powyżej zarobków większości Polaków. Tak zarabiają urzędnicy państwowi. Do tego cieszą się sporymi przywilejami, a zdaniem niektórych, wykonując swoje obowiązki - mówiąc delikatnie - się nie przepracowują.
REKLAMA
4195 złotych - tyle przeciętnie każdego miesiąca trafiało w 2011 roku na konta urzędników państwowych. Najlepiej - średnio ponad 6 tysięcy - zarabiali pracownicy samorządowych kolegiów odwoławczych, za nimi z niecałymi 5 tysiącami uplasowali się pracownicy administracji centralnej. W urzędach wojewódzkich i samorządowych przeciętne wynagrodzenie wynosiło ponad 3800 złotych.
Na swoje pensje nie mogą narzekać urzędnicy pracujący w urzędach marszałkowskich - tam średnia płaca przekracza cztery i pół tysiąca złotych. W urzędach miast na prawach powiatu zarabia się prawie 4400 zł.
W porównaniu z poprzednim rokiem urzędnicze pensje wzrosły - w 2010 r. przeciętne miesięczne wynagrodzenie samorządowców wynosiło 3594,67 zł brutto. W urzędach marszałkowskich zarabiali 4500 zł, w urzędach miast na prawach powiatu 4328 zł.
Urzędnicza kasa według województw
Mazowsze górą, urzędnicy marszałka tego województwa zarabiali średnio 5602 zł, najmniej dostawali urzędnicy starostw powiatowych w województwach łódzkim - 3027 zł i lubelskim - 3196 zł. Wszędzie jednak - niezależnie od sektora administracji publicznej - urzędnicy zarabiają grubo powyżej 3 tysięcy złotych.
Urzędnicy zarabiają za dużo...
… przynajmniej gdyby rozliczać ich z efektywności. - 4200 złotych miesięcznie to nie jest jakaś powalająca kwota, to jest średnia, więc są osoby zarabiające więcej i mniej. Nie demonizowałabym jej, to jest przyzwoity dochód - mówi naTemat Dominika Staniewicz, ekspert rynku pracy BCC. Dodaje jednak, że również w przypadku urzędników jest bardzo duże rozwarstwienie wynagrodzeń. - Najlepsi, ci z najwyższym stażem, albo mający najwięcej znajomych zarabiają najlepiej. Mają premie, trzynastki, wydlużone wakacje, samochody służbowe i inne dziwne dodatki. Oczywiście, pracodawca ma prawo zaoferować swoim pracownikom dodatkowe przywileje, nawet, że pracownik dostanie ufoludka jak skończy 30 lat, ale za tym, a właściwie przed tym muszą iść osiągnięcia i efektywność - mówi Staniewicz. Jej zdaniem społeczeństwo nie jest w stanie zaakceptować takich zarobków przez niską jakość pracy i usług świadczonych przez urzędników.
- Rząd idzie w dobrym kierunku, wprowadził na przykład oświadczenia zamiast zaświadczeń, działa jedno okienko (sama spółkę jawną założyłam w 15 minut, zapłaciłam 1000 złotych i wyszłam). Dużo idzie in plus, ale mamy wielu urzędników starej daty. Mało tego, mamy rozproszoną odpowiedzialność za podejmowanie decyzji. Przez to ciężko stwierdzić, czyja była wina, a brak winy uniemożliwia zwolnienie pracownika. Gdyby to zmienić, liczba urzędników natychmiast by się zmniejszyła. Urzędnicy powinni być odpowiedzialni za konkretne projekty i za nie konkretnie wynagradzani. Jakość i efektywność wtedy by wzrosły i społeczeństwo pewnie nie miałoby nic przeciwko temu, żeby mniejsza liczba urzędników którzy dobrze wykonują swoją pracę zarabiała nawet 6 tysięcy złotych miesięcznie - dodaje Dominika Staniewicz z BCC.
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia
Oburzenia na wysokie zarobki polskich urzędników nie podzielają zagraniczni dziennikarze - w kwietniu tygodnik "Economist" pisał, że „jeszcze większy problem stanowi urzędnicze lobby - setki tysięcy nisko opłacanych urzędników państwowych żywotnie zainteresowanych tym, by wszystko zostało tak, jak jest." Dziennikarze pisma podkreślają, że w 2008 roku pisali o potrzebie redukcji zatrudnienia w sektorze publicznym, 4 lata później urzędnicza armia powiększyła się o 150 tysięcy osób, a na plan obcinania etatów w urzędach może być już za późno. Tym bardziej, że bezrobocie jest na najwyższym poziomie od 5 lat. „Przypuszczalnie po to, by niektórzy ludzie mogli być zatrudnieni, akty notarialne nadal muszą być związane specjalnym kolorowym sznurkiem i podstemplowane specjalną pieczęcią odciśniętą w specjalnym purpurowym tuszu. Każda umowa o pracę dorywczą musi być sporządzona na piśmie" - dodaje "Economist".
Dziennikarze tygodnika podkreślają, że w Polsce króluje biurokracja, ludzi w urzędach traktuje się niemiło, krzyczy się na nich. W artykule przytoczono nawet historię pewnego Brytyjczyka, który chciał uporządkować sprawy po swoim zmarłym krewnym. Gdy przyszedł do urzędu z nie tym kwitkiem co potrzeba, pani nakrzyczała na niego, że jest niekompetentny. - Był obywatelem brytyjskim, więc zapewne i tak potraktowano go łagodniej, niż na co dzień urzędy traktują Polaków - pisze tygodnik.
