Zrealizowany z rozmachem, nagradzany, z doborową obsadą – to wszystko wyróżnia niemiecki film "Heimkehr", czyli "Powrót do ojczyzny". Nakręcony w 1941 i zdecydowanie antypolski, choć w jego produkcji brali udział polscy aktorzy. Wyklęci dokładnie 72 lata temu przez rodzime podziemie.
Bycie aktorem to ciężki kawałek chleba, szczególnie w czasach wojny. Niby kultura powinna być niezależna, gdy jednak wprzęga się ją w machinę totalitarnej propagandy, zmienia swoje oblicze.
– Tylko świnie siedzą w kinie – głosiło jedno z popularnych haseł polskiego podziemia, bojkotującego niemieckie manipulowanie polską kulturą. Okupanci represjonowali polską elitę, a terror nie ominął także ludzi kina i teatru. Byli jednak i tacy, którzy ściśle współpracowali z Gestapo i występowali w antypolskich produkcjach. Otrzymywali normalne angaże i grali za pieniądze. Wśród nich byli także ci powszechnie znani i lubiani.
19 lutego 1943 roku Kierownictwo Walki Cywilnej skazało na karę infamii (niesławy) czterech byłych aktorów Teatru Polskiego: Hannę Chodakowską, Michała Plucińskiego, Bogusława Samborskiego i Józefa Kondrata. Ten ostatni był stryjem dobrze znanego nam Marka Kondrata. Całą czwórkę uznano za współwinną "lżenia narodu i Państwa Polskiego". Co ich łączyło? Film "Heimkehr" właśnie.
Uznawany za jeden z największch paszkwilów III Rzeszy, usprawiedliwiający "dziejową konieczność", jaką był najazd na Polskę we wrześniu 1939 roku. Jak sam tytuł wskazuje, zapowiadał chwalebne czasy. – Pomyślcie, jak będzie wspaniale, gdy wokół nas będą tylko sami Niemcy. A gdy wejdziesz do sklepu, nikt nie będzie mówił po polsku, po żydowsku – tylko po niemiecku! Nie tylko wioska będzie niemiecka, ale wszystko dookoła będzie niemieckie, a my będziemy w sercu Niemiec – przekonuje z ekranu w kulminacyjnej scenie fimu główna bohaterka, niemiecka nauczycielka, grana przez gwiazdę tamtych czasów Paulę Wessely. Jej słowa to klasyczna propaganda. Dla dr. Goebbelsa i spółki świetny materiał dydaktyczny.
Akcja toczy się na Wołyniu, w jednym z miasteczek. Marzec 1939. Miejscowi Niemcy protesują przeciwko zamknięciu niemieckiej szkoły. Główna bohaterka jedzie nawet w tej sprawie do Łucka, by interweniować u wojewody. Jej wysiłki nic nie dają. W miasteczku relacje między narodami też nie są najlepsze. Bo Polacy nie dają Niemcom spokoju. Prowokują, palą dobytek, kamieniują, biją, piją. Słowem: wszystko co najgorsze, polska dzicz, hołota w pełnej krasie. Naprzeciwko – miłujący pokój i romantyczni rodacy Goethego i Schillera, dręczeni i mordowani przez wrogi naród. Aż w końcu przychodzi zbawienie, czyli... czołgi i samoloty.
Taki oto obraz zadebiutował na srebrnym ekranie w sierpniu 1941 roku w Wenecji, czyli jednej ze stolic europejskiego kina. I od razu naczelny spec od propagandy III Rzeszy ogłosił "Heimkehr" arcydziełem. Wyświetlano go w niemieckich szkołach, w Europie (także w Polsce) a nawet w Japonii. Laury zbierał austriacki reżyser Gustav Ucicky, którego ojciec – Gustav Klimt – zyskiwał sławę z zupełnie innych powodów. Bo po prostu był świetnym malarzem.
Swoje "zasługi" w powstaniu tego paszkwila miał znany przedwojenny aktor o korzeniach polsko-austriackich – Igo Sym. Wcześniej występował m.in. u boku słynnej Marleny Dietrich (mówiono nawet, że oboje romansowali). Przy "Powrocie do ojczyzny" werbował rodaków. I miał z tego niezły zysk. W końcu do jego drzwi zapukali egzekutorzy z Armii Krajowej. – Czy pan Igo Sym? – zapytał jeden z "gości". Był 7 marca 1941 roku. Ostatni dzień życia kolaboranta.