Harują w korporacjach, by utrzymać rodziców.  Pokolenie "niedorajdów" nie zapomniało, skąd przyszło
Harują w korporacjach, by utrzymać rodziców. Pokolenie "niedorajdów" nie zapomniało, skąd przyszło Photographee.eu / Shutterstock.com

Generacja Y nie ma najlepszej prasy. Złamane, stracone, pokolenie, do którego pracodawcy podchodzą z dużą rezerwą – tak zwykło się pisać o dzisiejszych dwudziestoparolatkach. Przedstawia się ich jako wychowanych na internecie i odmóżdżających grach wygodnickich. Tymczasem wielu z nich miesiąc w miesiąc udowadnia, że zepsuta jest przede wszystkim opinia o nich, a oni sami potrafią rezygnować z własnych przyjemności w drogim mieście, aby pomóc finansowo swoim rodzinom.

REKLAMA
"Ciekawe dlaczego nikt nie napisze artykułu o 23-letnich studentach, którzy muszą utrzymywać swoich rodziców? Media robią z tego naszego pokolenia jakieś niedorajdy" – uniósł się czytelnik naTemat Przemysław Wojciechowski. Był to komentarz do artykułu o pokoleniu Y, którego przedstawiciele coraz dłużej mieszkają z rodzicami – nawet po 30-tce. Powody? Chcą zaoszczędzić, nie stać ich na mieszkanie, czasem po prostu z wygody.
Niektórzy nie mają takiej możliwości. Wyjechali z rodzinnej miejscowości i od lat, z przywarą "słoik" zapisaną w CV walczą o swoją szansę w wielkim mieście. Muszą połączyć ogień z wodą, czyli swoje niskie zarobki z warszawskimi cenami, kosztem wynajmu pokoju, drogimi biletami. Nie muszą zaś, ale czują potrzebę, by wspierać swoje rodziny, w szczególności starzejących się rodziców. Niemniej, nie jest to dzisiaj tak oczywiste.
Pół pensji do koperty
– Trochę wstydzę się o tym mówić. Raczej nie poruszam z nikim tego tematu – słyszę od 23-latka z małej miejscowości na Podkarpaciu. Piotrek od kilku miesięcy wysyła do domu nawet połowę swojej wypłaty. Robi to z powodu choroby jednego z rodziców i konieczności rehabilitacji, która się z nią wiąże. – Zarobki w Warszawie są znacznie wyższe niż na prowincji, więc to jest dla nich znaczna pomoc – mówi pracujący student.
Piotr

Sam zaproponowałem pomoc finansową. Trochę mnie to obciąża, ale nie na tyle, żebym nie mógł się tu utrzymać.

Podobnie robi dwudziestokilkuletni Bartek, który oprócz pracy, studiuje zaocznie w Warszawie. Jego pomoc finansowa nie jest comiesięczna, ale znacząca. Co jakiś czas pokrywa bieżące rachunki mamy, co nie jest łatwe ze względu na swoje własne zobowiązania.
Laura jest już po 30-tce, ale wspomaga rodzinę już od czasów liceum. Jak podkreśla, była wychowana w dużej symbiozie z matką, którą opuścił mąż. – Robiłam to w poczuciu solidarności i odpowiedzialności za nią. Z biegiem lat, ta odpowiedzialność w coraz większym stopniu przybierała postać finansową – wspomina moja rozmówczyni.
Psycholog Małgorzata Ohme zauważa, że wraz z upływem lat rodzice stają się coraz słabsi na wielu płaszczyznach. Zdrowotnie, finansowo, czy też pod względem warunków, w których żyją. – Jeśli w dzieciństwie nauczono nas opieki nad słabszymi, to siłą rzeczy dostarczamy jej także rodzicom. To jest obciążające, ale jeśli słyszymy, jak wiele rzeczy ludzie sobie kupują, a ich rodzice muszą dorabiać na emeryturze, to ja się temu dziwię – mówi Ohme.
Wyrzeczenia
Laura przeniosła się z rodzinnej miejscowości do stolicy, gdzie bardzo szybko się odnalazła. W pewnym momencie dostrzegła, że w czasie gdy ona wyskakiwała ze znajomymi na kolejne sushi, jej mama kupowała tylko najtańsze produkty. Nie miała na wyjazd do sanatorium, a córka poleciała na wakacje na Dominikanę. Laura poczuła w pewnym momencie ogromne poczucie winy.
– Na początku dawałam mamie pieniądze, gdy tylko dostałam jakąś premię. Nie zarabiałam za wiele. Później doszło do tego również płacenie rachunków, co stało się comiesięcznym schematem – słyszę od mieszkanki Warszawy.
Laura

Było to obciążające, bo gdy dajesz pieniądze mamie, to zawsze odbierasz je sobie. Znajomi wyjeżdżają na deskę a ty wiesz, że byłoby cię na to stać, gdyby nie to, że te 500 czy 1000 zł miesięcznie musisz oddać swojemu rodzicowi, bo inaczej sobie nie poradzi. Przyznaję, że często pojawiało się u mnie poczucie krzywdy i niesprawiedliwości.

Brak zrozumienia
Większość znajomych Laury, spośród tych, którzy wiedzieli o przesyłaniu pieniędzy dla matki, twierdziła, że jest to sytuacja nienormalna. Uważali, że powinna żyć własnym życiem, bo "taka jest kolej rzeczy". Wydawało im się, że emeryt powinien żyć emeryckim życiem i rezygnować z pewnych dóbr, jeśli ich nie stać.
– Znajomi bardzo się dziwili temu, co robię i twierdzili, że jestem naiwna, a moja mama to wykorzystuje – mówi Laura. Psycholog Małgorzata Ohme tłumaczy, że to niezrozumienie wynika z własnego podejścia do rodziców, o których wiele osób po porostu nie myśli. – Ten atak ma usprawiedliwić własną obojętność na potrzeby rodziców. Gdy tylko ktoś zastanowi się, "co ja ostatnio zrobiłem dla mamy czy taty", odpowiedz bardzo często brzmi, że nic – mówi Ohme.
Nie wszyscy muszą wspierać finansowo swoich rodziców. Część osób ma nawet to szczęście, że nawet przez kilkanaście pierwszych lat dorosłego życia, wciąż mogą liczyć na pomoc płynącą z rodzinnego domu. Powinniśmy jednak pamiętać, że gdy my potrzebowaliśmy ich w dzieciństwie, oni przy nas byli. A nawet jeśli było inaczej, tym bardziej powinniśmy zająć się nimi na starość.