
Jak donosi "Gazeta Wyborcza", wybuch afery obyczajowej odbił się tak źle na zdrowiu Kamila Durczoka, iż ten wciąż przebywa w jednym ze szpitali na Śląsku, gdzie przez wiele dni miał lekarski zakaz przeglądania prasy. Głównie z tego powodu okazji do przesłuchania go nie miała jeszcze powołana w TVN komisja weryfikująca prawdziwość podejrzeń na temat przypadków mobbingu i molestowania seksualnego, które opisywał tygodnik "Wprost".
REKLAMA
Z docierających z TVN nieoficjalnych informacji ma wynikać, że wśród pracowników tej stacji znalazły się kobiety, które potwierdzają, iż Kamil Durczok rzeczywiście traktował je w sposób mogący zostać oceniony jako mobbing lub molestowanie. Wśród dziennikarek oskarżających go o molestowanie nie ma podobno jednak tej kobiety, której relację opisywał "Wprost" w pierwszym z serii kontrowersyjnych materiałów.
Informatorzy "Gazety Wyborczej" zdradzają, że zeznała ona, iż "była niszczona przez Durczoka", ale dziennikarz "nie składał jej propozycji seksualnych". Kobieta ta ma twierdzić, że redakcja "Wprost" do jej relacji na temat mobbingu dołączyć musiała historię innej osoby, w której mowa była o molestowaniu seksualnym.
Przypomnijmy, że tygodnik Sylwestra Latkowskiego uczynił Kamila Durczoka głównym bohaterem już kilku wydań. Szefem "Faktów TVN" zajął się także w ostatnim numerze, w którym czytamy, iż po kilku tygodniach dziennikarskiego śledztwa redakcja uznała, iż "można już napisać, że przypadków molestowania i mobbingu dopuszczał się Kamil Durczok". I tym razem na obronę tej tezy byli jednak w stanie podać jedynie anonimową relacją i sensacyjny obraz pracy w stacji, a nie twarde dowody.
Źródło: Wyborcza.pl
