
Dlaczego Państwowy Instytut Sztuki Filmowej hojnie dotuje filmy o gejach, Żydach i generalnie "antypolskie", a po macoszemu traktuje obrazy o polskich patriotach i bohaterach? – pytają komentatorzy niezadowoleni z sukcesu "Idy". Nie mają racji. W ostatnich latach PISF wydał miliony na produkcje o tematyce historycznej. Bolesna prawda jest taka, że nawet gdy odpowiadały prawicowej wizji polityki historycznej, były za słabe, by usłyszała o nich szersza publiczność...
Listę zarzutów wobec nagrodzonej Oscarem "Idy" wszyscy znamy. Najgłośniej wybrzmiewają głosy z prawej strony mówiące o tym, że to film godzący w Polaków, z którego cały świat dowie się, że "Polacy mordują Żydów". Zazwyczaj krytyka idzie jeszcze dalej i dotyka państwowego wsparcia tej produkcji. PISF na produkcję Idy wyłożył 3 mln złotych, więc w logice sporej części oburzonych świadomie przyłożył rękę do oczerniania naszego kraju w oczach zagranicznych widzów.
Jeśli widzimy, że publiczne dotacje dostają dobre obrazy, które poruszają tematykę zabijania lub prześladowania Żydów przez Polaków - dość przypomnieć 'Pokłosie', 'Idę' czy nawet mające ten temat w tle 'Ziarno prawdy' - warto zapytać, co z produkcjami pokazującymi tę drugą część prawdy. Czy postaci Witolda Pileckiego, Ireny Sendler lub choćby Władysława Bartoszewskiego to zły materiał na filmy dotowane przez państwo? Czytaj więcej
Zapytać rzeczywiście warto, bo nie od dziś słychać skargi na działalność PISF-u. Dla wielu na prawicy instytut pod rządami dyrektor Agnieszki Odorowicz stał się wręcz marionetką w rękach władzy, czego wyrazem mają być zarówno dotacyjne wybory, jak i odmowy (przypadek "Smoleńska" Antoniego Krauze). To Odorowicz i eksperci PISF-u rzekomo odpowiadają za to, że z filmu płynie przekaz o Polakach - antysemitach, że zamiast prawdziwych patriotów pokazuje się gejów (dotacje na "Płynące wieżowce" i "W imię") i wątpliwe autorytety ("Wałęsa. Człowiek z nadziei").
Być może z tego powodu filmy realizujące "politykę historyczną" nie zyskują takiego rozgłosu jak "Ida" czy "Pokłosie". Poza tym nawet jeśli trzymają jakościowy poziom, brak im przecież machiny promocyjnej, którą w przypadku obrazów o Żydach zapewnia prawica.
– Dlaczego nikt nie dał pieniędzy mając pod nosem hita? Odpowiedź jest prosta – scenariusz jest tak słaby, że dostrzegają to również producenci. To nie przypadek, że dwie komisje przy PISF-u wypowiedziały się w tej sprawie jednym głosem – mówił naTemat dystrybutor filmowy Roman Gutek, kiedy pisaliśmy o problemach ze środkami na produkcję.
Wiesław Kot zwraca uwagę na jeszcze jeden wątek. Chodzi o pojęcie "polityki historycznej" w filmie, które według niego zawsze oznacza realizację tylko jednej linii: konserwatywnej bądź liberalnej. – Uważam to pojęcie za niebezpieczny dziwoląg. Polega to na tym, by lansować jedną obowiązującą wykładnię historii podporządkowaną bieżącej ideologii. Jeśli u władzy znajdzie się partia konserwatywna czy o charakterze narodowym, to będą dotacje tylko po linii myślenia kardynała Wyszyńskiego. Jeśli to będą liberałowie, to dotację będą w kierunku gombrowiczowskim – zaznacza.
