Prawicowi komentatorzy oburzają się, że Państwowy Instytut Sztuki Filmowej odmówił dofinansowania filmu "Smoleńsk", i oskarżają decydujących w tej sprawie ekspertów o polityczne motywacje. Nie mają racji. To musi być naprawdę artystyczny i warsztatowy chłam, skoro na dzieło z tematem-samograjem grosza poskąpili nawet prawicowi biznesmeni...
Skandal, cenzura, PISF na usługach rządzących – takie komentarze pojawiły się na prawicy, po tym jak okazało się, że państwowy instytut nie przyzna dotacji "Smoleńskowi". Dominuje pogląd, że decydenci przestraszyli się filmu, bo doskonale wiedzą, że będzie hitem, a Polacy będą walili do kin drzwiami i oknami.
"Co musieliby usłyszeć filmowcy, którzy umożliwili wejście do kina komercyjnego pewniaka o tragedii wciąż rozpalającej Polaków? W świecie filmowym istnieje powszechna świadomość, że komercyjny sukces tego filmu jest pewny" – pisze publicysta "wSieci" Łukasz Adamski.
Katastrofa = hit
Rzeczywiście, Smoleńsk to temat, który niesie się sam i z dużą dozą pewności można stwierdzić, że każde dzieło o katastrofie (oczywiście powyżej pewnego poziomu), się sprzeda. Jak mówi w rozmowie z naTemat krytyk filmowy Wiesław Kot, to trochę jak z "Resortowymi dziećmi" – ktokolwiek by tego nie zrobił, i tak będzie sukces.
– Bo nie o wykonanie tu chodzi, ale o sprawę. Na taki film idzie się z czystej ciekawości. Oczywiście byłoby oburzenie, ogromna dyskusja, a to jeszcze nakręcałoby ludzi. Ten sam mechanizm stosował Andrzej Wajda. On zawsze robił filmy "naj". Największa trauma - "Katyń". Największe arcydzieło - "Pan Tadeusz". Największa postać z największą kontrowersją - "Wałęsa". Tutaj byłby Smoleńsk i wszystko jasne – komentuje.
Z filmem Antoniego Krauzego problem jest jednak taki, że… nie trzyma tego minimalnego poziomu. Nie spełnia więc jedynego warunku, który dzieli obraz o katastrofie smoleńskiej od powodzenia. Najlepszym na to dowodem jest jedna ze scen, kiedy w Lesie Katyńskim spotykają się duchy pomordowanych oficerów Wojska Polskiego i zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. "Oficerowie salutują Prezydentowi. Prezydent podaje im rękę. Oficerowie otaczają Prezydenta i członków delegacji. Z lasu wychodzi coraz gęstsza mgła" – zapisano w scenariuszu.
Pieniądze nie kłamią
Jeśli jednak i taki argument do sceptyków nie przemawia, warto zadać inne pytanie: dlaczego, skoro film jest pewniakiem, nie udaje się go sfinansować z prywatnych środków? Przecież "Układ zamknięty" też nie dostał środków z PISF-u, a jednak znalazł się sponsor, SKOK - Kasa Stefczyka, i projekt można było zrealizować.
– Dlaczego nikt nie dał pieniędzy mając pod nosem hita? Odpowiedź jest prosta – scenariusz jest tak słaby, że dostrzegają to również producenci. To nie przypadek, że dwie komisje przy PISF-u wypowiedziały się w tej sprawie jednym głosem – mówi naTemat Roman Gutek, dystrybutor filmowy i producent, który recenzował "Smoleńsk" (rekomendował odrzucenie wniosku o dotację już na pierwszym etapie).
– Z moich informacji wynika nawet, że ci, którzy byli zainteresowani zainwestowaniem własnych pieniędzy, zrezygnowali właśnie ze względu na słaby scenariusz. Ja znam ten biznes i przecież zawsze można wziąć kredyt, uzyskać różne gwarancje. Dlaczego Maciej Pawlicki [producent "Smoleńska" - red.] czy panowie Łysiak i Wolski nie zaryzykowali swoich pieniędzy, skoro są przekonani o powodzeniu tego filmu? Jeśli 5 milionów Polaków wierzy w zamach pod Smoleńskiem, to nawet jakby milion złożył się po 10 złotych, udałoby się to zrobić – stwierdza.
Granica wstydu
Jak niewielka jest ochota do zrzutki na "Smoleńsk", świadczą dotychczasowe starania o fundusze. Powstała już przecież Fundacja Smoleńsk 2010, która miała ułatwić zbiórkę publiczną. Jej prezes Tomasz Miernowski też mówił, że jeśli milion Polaków da po 10 złotych, akcja zakończy się happy endem. Niestety, jakoś nikt nie palił się do inwestycji, więc twórcy filmu zwrócili się po państwowe pieniądze.
– Nawet jeżeli jest kapitał, jest trochę tych milionów do wyjęcia z prawej strony, m.in. ze SKOK-ów, to ci ludzie pieniądz szanują i nie chcą się ośmieszyć. Wiedzą, co się święci i stwierdzają, że nie warto, bo potem ich nazwisko wyskoczy w napisach końcowych – podkreśla Wiesław Kot.
– Ci prawicowi biznesmeni, którzy mogliby tutaj zainwestować, po prostu nie chcą włożyć swoich pieniędzy. Nawet tak duży dystrybutor jak "Film Forum" chce mieć "Smoleńsk", ale nie jest gotowy wyłożyć grosza na produkcję lub zapłacić za nabycie praw do dystrybucji – potwierdza Gutek.
"Smoleńsk" ma być hitem? Prawico, sięgnij do portfela.