Lewica upadła i długo się nie podniesie.
Lewica upadła i długo się nie podniesie. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Utrata przez Janusza Palikota klubu poselskiego to kolejny, bardziej symboliczny, niż rzeczywisty, symbol upadku tego polityka i jego partii. I kolejne stadium upadku lewicy. Bo źle jest nie tylko u Palikota, ale też u Millera, na lewicy społecznej czy w ruchach miejskich. I na razie nie widać Mesjasza, który mógłby odmienić ten przykry obraz.

REKLAMA
Lewica w Polsce istnieje tylko teoretycznie - można stwierdzić, parafrazując Bartłomieja Sienkiewicza. Janusz Palikot jest po kawałku odzierany nie tylko z kolejnych posłów, ale i z godności. Dzisiaj nikt nie traktuje go poważnie i nawet przyzwoity wynik w wyborach prezydenckich nie uratuje jego projektu. Jedyną szansą jest udanie się do Sulejówka, co radził mu przecież Robert Biedroń.
Rak SLD
Nieco tylko lepiej trzyma się Leszek Miller i SLD, choć pod grubą warstwą pudru widać poważne oznaki raka, który toczy największą dzisiaj formację lewicową. Wystawienie Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich to nie oznaka sprytu czy otwierania się na nowych wyborców, ale słabości. Zarówno Leszka Millera, jak i SLD. Słaby wynik kandydatki tylko przyspieszy agonię postkomunistycznego muzeum.
Niewątpliwie dużą rolę w uwiądzie polskiej lewicy miały spory personalne. W SLD od zawsze istniały frakcje, z którymi musiał liczyć się nawet żelazny Leszek Miller. Wtedy jednak wszyscy byli w stanie pracować na cel, jakim było zrzucenie garbu PZPR i wygranie wyborów. Dzisiaj nie ma po tej jedności śladu.
Śmiertelny uścisk
Ale oczywiście nie tylko ułomności liderów lewicowych partii spowodowały zanik tej strony sceny politycznej. Część tego elektoratu po prostu wymiera, dlatego nieprzemyślaną taktyką jest kierowanie przekazu do postkomunistów. Ale na młodych wyborców lewica też nie ma co liczyć. Natura nie znosi próżni, więc elektorat osierocony przez SLD znalazł schronienie w ramionach PO i PiS.
Partia rządząca przejęła sporą grupę polityków lewicy, a wraz z nimi niektóre lewicowe postulaty. Na przykład przyjęcie konwencji antyprzemocowej, refundację in vitro czy związki partnerskie. Pomimo wielokrotnego przekładania tych spraw na później wyborcy, dla których są one ważne i tak bardziej wierzą PO, niż rachitycznej lewicy, która podczas swoich rządów i 10-letniej prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego we wspomnianych kwestiach nie ruszyła nawet palcem.
Zepchnięci w niszę
Dziś lewicy, by odróżnić się od PO musi z kolei iść w zaostrzanie tych postulatów: legalizacja aborcji, łatwiejsze procedury dotyczące zmiany płci czy małżeństwa jednopłciowe. W konserwatywnym polskim społeczeństwie to skazywanie się na niszę. Ale tylko ona im została, bo umiarkowanych wyborców przejęła Platforma.
Z kolei tych, dla których najważniejsza jest gospodarka, zajęło PiS. To partia o najbardziej lewicowym programie w Polsce, choć kiedy rządziła, była bardzo wolnorynkowa. Jednak w dużej mierze był to wpływ Zyty Gilowskiej, która dzisiaj nie jest aktywna politycznie. Można więc oczekiwać, że kolejne rządy PiS będą rzeczywiście lewicowe pod względem gospodarczym.
Czarna przyszłość
Dopóki szefem SLD będzie znany z tradycyjnych przekonań i mało postępowego stosunku do kobiet Leszek Miller, dla wielu wyborców różnica między jego partią a PiS będzie marginalna. Bo nawet Jarosław Kaczyński nie zamierza zaostrzać przepisów aborcyjnych czy ograniczać praw mniejszości. A daje większe niż Miller szanse na realizację lewicowego programu gospodarczego.
Co dalej? Nic. Bo dzisiaj nie widać, kto mógłby tchnąć nowego ducha w lewicę i pociągnąć za sobą tłumy. Dyżurnymi Mesjaszami są Barbara Nowacka i Robert Biedroń, niedawno do stawki dołączył Grzegorz Napieralski (już raz szef SLD), teraz też Andrzej Rozenek. Ale armia nie może składać się z samych generałów, a poza tym potrzebuje marszałka. A kogoś takiego w tym gronie nie widać.
Za wysokie progi
Chęć na osierocony przez Millera i Palikota elektorat ma lewicowy plankton - dowodem na to jest mnogość kandydatów na prezydenta. Ale strategi długiego marszu, którą przyjęła Partia Zieloni nie daje nadziei na sukces w najbliższych wyborach. Partia nie jest w stanie porwać tysięcy ludzi, pokazać się jako poważna inicjatywa. Bo to raczej grupa zapaleńców, którzy w realiach wysoce sprofesjonalizowanej polityki znacząco odstają od konkurencji.
Klęską skończyła się też jesień ruchów miejskich. Przewidywano ich sukces w wyborach samorządowych i dalszy marsz na parlament. Skończyło się na klęsce, a ci, którym udało się uzbierać zostali rozerwani na strzępy w międzypartyjnych rozgrywkach. Po raz kolejny okazało się, że społecznicy może i dobrze radzą sobie z prowadzeniem klubokawiarni, ale polityka, nawet lokalna, to dla nich za wysokie progi.
Dlatego dzisiaj nie ma dla lewicy nadziei. Tak jak prawica w połowie lat 90. musi ona przejść głęboki kryzys i rozbicie, znaleźć się na skraju całkowitego wymarcia. Dopiero wtedy, gdy opatrzone twarze znajdą sobie zajęcia poza polityką i lewicę zaczną budować młodzi/nowi - a prawicowi hegemonowie osłabną - jest szansa na odrodzenie lewicy.