- My jesteśmy laboratorium, w którym będziemy testować wszystkie systemy, stworzone dla innej piramidy demograficznej. W ciągu najbliższych 10-15 lat staniemy się najstarszym społeczeństwem w całej Europie - mówi prof. Maciej Duszczyk, wicedyrektor Instytutu Polityki Społecznej UW. I wie co mówi. Niewielu jest w Polsce ekspertów, którzy tak dobrze znają tematykę migracji i jej skutków. W rozmowie z naTemat.pl prof. Duszczyk przedstawia portret Polaka - emigranta i mówi, co czeka nas w najbliższej dekadzie oraz kto zostanie na polskim rynku pracy, skoro rodacy wciąż wyjeżdżają?
Ponad 60 tys. Polaków odleciało w styczniu z warszawskiego Okęcia do Londynu. Ilu, szacunkowo, zostanie już na stałe w Wielkiej Brytanii?
Bardzo trudno to policzyć. O zgubności takich przewidywań dobrze świadczy przykład Hiszpanii. Ta weszła do Unii w 1986 roku i też zanotowała bardzo dużą emigrację, choć statystycznie nie tak dużą jak my. Otóż przeprowadzono wtedy badania: śledzono losy ludzi i pytano ich, czy zamierzają wrócić do kraju. Większość odpowiadała, że nie. Ale część twierdziła, że oczywiście wróci do Hiszpanii, że jedzie za granicę tylko na chwilę. Po pięciu latach skontaktowano się z nimi ponownie, żeby to sprawdzić. Co ciekawe, tendencja całkiem się odwróciła: Ci, którzy deklarowali że już nie wrócą – jednak wrócili. Ci, którzy mieli jechać za granicę tylko na chwilę, zostali tam już na stałe.
Widzimy taki proces społeczny: ludzie wyjeżdżają na jakiś czas, mówiąc: „to emigracja zarobkowa, żeby zarobić trochę pieniędzy i wrócić”. Ale, jak wiemy, wielu z nich zmienia perspektywę i zostaje za granicą już na stałe. Stwierdzają: „ok, samochód już sobie kupiłem, ale zostanę jeszcze pół roku to wyremontuję mieszkanie”. I ciągnie się to latami, aż w końcu dochodzą do wniosku: „to bez sensu teraz wracać. Może sprzedam ten samochód i mieszkanie w Polsce i przeniosę się na stałe?”. Jeszcze nie mamy danych, ilu Polaków wyjechało w 2014 roku. Ale wcześniej, czyli w 2013 roku - zgodnie ze statystyką Eurostatu - wyemigrowało między 200 a 220 tys. osób. Wróciło między 130 a 150 tys. osób. Dlatego wzrost zasobu migracyjnego w Unii Europejskiej zwiększył się w tym czasie o około 70 tys.
Wyjeżdżają do pracy na kilka miesięcy, wracają do Polski i tak w kółko... Ilu z nich żyje jak nomadzi?
Większość migrantów jasno się określa. Na przykład: „moje miejsce do życia to Polska. Natomiast w Wielkiej Brytanii, Norwegii czy Irlandii tylko zarabiam. A zarabiam po to, aby polepszyć swoje życie właśnie w Polsce”. Albo odwrotnie.
Są i tacy, którzy żyją na huśtawce. Czyli: jeszcze nie określili miejsca, w którym znajdują się ich podstawowe interesy życiowe. Gdyby ktoś mi kazał ich policzyć, obstawiałbym pół na pół. 50 proc. emigrantów to właśnie Ci, którzy już zdecydowali i raczej nie biorą pod uwagę powrotu do Polski. Drugie 50 proc. jeszcze nie określiło na stałe miejsca swojego pobytu. Oni są wciąż na huśtawce.
Tą połowę mamy jeszcze szansę ściągnąć do kraju?
Tak. Tą połowę możemy jeszcze skłonić, by podjęli racjonalną – w ich mniemaniu – decyzję o powrocie do Polski na stałe. Oczywiście, to nie będzie cała ta grupa, bo skuteczność takich działań nie jest stuprocentowa. Ale z całą pewnością – jeśli mamy prowadzić jakąkolwiek politykę i zachęcać Polaków do powrotów – to są właśnie oni. Na pewno nie Ci, którzy osiedli w innych państwach już na stałe.
Jaki jest bilans tej dekady emigracji Polaków? Przedstawi Pan w miarę rzeczowe i krótkie podsumowanie?
Najnowsze dane statystyczne pokazują, że za granicą mieszka ponad 1,8 mln Polaków. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że przed naszą akcesją do Unii Europejskiej było ich między 400 a 450 tys. – to znaczy że skala emigracji w tym czasie sięga 1,3 mln osób. Jeśli chodzi o migracje powrotne, to można je mierzyć setkami tysięcy rocznie. A więc, pewnie ok. 900 tys. osób mających doświadczenie w pracy za granicą, zdecydowało się w tym czasie na powrót do kraju. Co oznacza, że w sumie mamy około 2,2-2,3 mln Polaków z doświadczeniem migracyjnym...
To prawda, że możemy już mówić o drugiej fali emigracji, bo emigranci zaczęli ściągać do siebie rodziny z Polski?
Ja jestem przeciwnikiem takiego wniosku. Niektórzy eksperci faktycznie mówią o drugiej fali, ale zarówno skala jak i charakter migracji, z którymi mamy teraz do czynienia, tego nie pokazują.
To prosty rachunek: w pierwszej fali emigracji, która miała miejsce w latach 2004-2006, wyjechało ok. 600 tys. Polaków. Przez następne osiem lat wyemigrowało kolejne 600 tys. osób. Czyli dzisiaj musielibyśmy powiedzieć, że w najbliższym okresie, powiedzmy między 2015 a 2017 rokiem, wyjedzie około miliona Polaków – i wtedy moglibyśmy mówić o drugiej fali. Ale chyba nikt nie zakłada takiej skali emigracji w najbliższym czasie.
To normalna kolej rzeczy, kiedy po pewnym czasie migracji indywidualnych, rośnie skala łączenia rodzin. Ona jest na pewno większa, niż w poprzednich latach, ale niemożliwe jest dokładne jej określenie. W badaniach widzimy tylko jednostki statystyczne, nie są to jednak pojedyncze osoby, których losy moglibyśmy śledzić. Przykładowo: nie widzimy powodów ich wyjazdu. Nie możemy więc powiedzieć, jaki procent dzisiejszej emigracji wynika stricte z powodów rodzinnych, a na ile są to inne czynniki, jak studia czy praca.
A kto wyjeżdża? Jest jakiś profil, który nieźle przystawałby do większości?
Nie ma jednego profilu, ale rozróżniamy takie trzy podstawowe. Pierwszy to osoby z wyższym wykształceniem, raczej z większych miast. Niekoniecznie z nich pochodzą, ale przez dłuższy czas mieszkają, studiują właśnie w dużych miastach. Później decydują się nie wracać tam, skąd pochodzą i emigrują głównie do Wielkiej Brytanii i Irlandii, ale również za ocean, do Australii. Zwykle są między 25 a 30 rokiem życia. Nieważne, kobieta czy mężczyzna. Nieźle posługują się językiem obcym i mają pewien potencjał, powiedzmy: kapitał ludzki.
Drugi profil - który wyjeżdża głównie do Holandii i Niemiec - to nieco osoby gorzej wykształcone, zatrudnione raczej w sektorach manualnych, gdzie potrzebna jest siła fizyczna. Czyli: ogrodnictwo, budownictwo, rolnictwo czy opieka domowa. Oni są starsi, powiedzmy między 30 a 40 rokiem życia. Za granicą zarabiają mniej i pracują w gorszych warunkach, ze względu na sektory zatrudnienia.
I ostatni, trzeci profil skandynawski – czyli osoby zatrudnione głównie w budownictwie, przy remontach oraz w rolnictwie, które w dużym stopniu redukują swój potencjał zawodowy. One również mają niezłe wykształcenie i wysoki kapitał ludzki. Ale trafiają do Szwecji czy Norwegii i kiepsko się odnajdują przez nieznajomość języka. Redukują więc swoje oczekiwania i potencjał i trafiają do tych zawodów, które są gorzej sytuowane: z tzw. drugiego segmentu rynku pracy. To oczywiście duże uproszczenie, ale takie charakterystyki wynikają z wywiadów, które przeprowadzamy z migrantami. Jak widać, nie ma jednego profilu. On jest uzależniony od popytu na danym rynku pracy.
Łączy ich to, że wszyscy są przed 40-tką...
Fakt, to są raczej młodzi ludzie. Ale, jeśli zwróci Pani uwagę, kto wysiada z łódek na Lampedusie czy Wyspach Kanaryjskich – to są przeważnie młode osoby. A dlaczego? Ponieważ ludzie starsi w ogóle przestają migrować. Migrują dopiero 60-latki, ale już z zupełnie innych powodów.
Co sprawia, że Polacy tak chętnie wskazują Wielką Brytanię jako cel emigracji? Mimo, że w badaniu atrakcyjności migracyjnej zajęła dopiero ósme miejsce?
Poprawka: wskazywali. Czas przeszły. Kierunki się zmieniły, a w ostatnim okresie spadła liczba Polaków, mieszkających w Wielkiej Brytanii. Niedużo, ale jednak spadła. Zwiększyła się natomiast w Niemczech. Dzisiaj Polacy – nie deklarując tego otwarcie, tylko głosując nogami – raczej wybierają właśnie takie państwa jak Niemcy i Norwegia. Brytyjski rynek pracy przestaje być aż tak bardzo atrakcyjny. On się już nasycił pracownikami, którzy mają określone kwalifikacje. Mamy już trochę do czynienia z kanibalizmem, czyli: Polacy zabierają pracę Polakom. Za to obserwujemy właśnie wzrost w Niemczech i Norwegii – czyli tych państwach, które nie przyjęły pierwszej fali migracyjnej.
Wskaźnik atrakcyjności migracyjnej jest uniwersalny. Nie było w nim kryterium znajomości języka. Ale gdyby się takie znalazło - wtedy absolutnie wzrosłaby pozycja Wielkiej Brytanii i Niemiec. Dwa języki obce, którymi najsprawniej posługują się Polacy, to właśnie angielski i niemiecki. I to znajomość języka przesądza o wyborze tych państw.
Swego czasu było głośno o tzw. eurosierotach. Często mówimy też o rynku pracy i systemie emerytalnym, które najbardziej odczują skutki emigracji Polaków. Ujmując ten temat kompleksowo: czy to jedyne społeczno-gospodarcze skutki? Jakie jeszcze konsekwencje możemy odczuć?
Te są kluczowe. Mówimy tu o negatywnym wpływie emigracji na procesy demograficzne i kwestie rodzinne. A inny negatyw, który warto wskazać, to uzależnienie od transferów pieniężnych. Jeżeli rodzina przez dłuższy czas czerpie dochód z przelewów zza granicy – to kiedy one się kończą, popada w zubożenie. W krótkim czasie dotykają ją poważne problemy finansowe. Członkowie takiej rodziny nie są w stanie odnaleźć się na rynku pracy, bo przez kilka lat byli na nim nieobecni, mają dziurę w życiu zawodowym. Często nie byli nawet zarejestrowani w urzędzie pracy – choćby ze względu na ubezpieczenie zdrowotne – ponieważ korzystali z prywatnego ubezpieczenia. Kiedy, z jakichś powodów, tracą jedyny dochód w postaci tych transferów zza granicy – muszą wrócić do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie, co jest dla nich szokiem. Wbrew pozorom, takich przypadków jest całkiem sporo....
Z drugiej strony, te transfery to około 1 proc. polskiego PKB...
W przypadku Polski, nawet 1,3 proc. PKB. Ale nie mówimy o wzroście, to po prostu część naszego PKB.
Eurostat szacuje, że do 2060 r. liczba mieszkańców Polski może spaść poniżej 33 milionów. Czy skutki demograficzne naprawdę będą AŻ TAK potężne?
Tak. Ale problem nie w liczbie, tylko w strukturze. Szwecja jest podobnej wielkości, ma kilkanaście milionów obywateli mniej, a świetnie sobie radzi. Za to Polska za dekadę będzie mieć złamaną strukturę wiekową... My jesteśmy laboratorium, w którym będziemy testować wszystkie systemy, stworzone dla innej piramidy demograficznej.
Weźmy pod uwagę, że cały system jest oparty na solidarności międzypokoleniowej. On ma on sens tylko i wyłącznie wtedy, kiedy jest zachowana odpowiednia proporcja między grupami wiekowymi. Jeśli spróbujemy zastosować ten sam system dla innej struktury – w której jest więcej ludzi starszych niż młodych – to on nie zadziała. I większość ekspertów jest zgodna: nie zadziała! Jesteśmy w laboratorium, my będziemy to testować na sobie.
Dlaczego akurat my? Cała Europa się starzeje, nie my jedni mamy problem z emigracją, co prawda nie na taką skalę....
Ponieważ my jesteśmy jeszcze młodym państwem, ale w ciągu najbliższych 10-15 lat staniemy się najstarszym społeczeństwem w całej Unii Europejskiej. Nie ma drugiego takiego kraju w Europie. Nie ma drugiego państwa, w którym ten proces postępowałby tak szybko, tak gwałtownie i na taką skalę. W 2030 roku – jeśli nic się diametralnie nie zmieni – Polska będzie najstarszym społeczeństwem w całej Europie.
Wyjeżdżają Ci najbardziej obrotni, którzy świetnie dają sobie radę. Najlepsi i najbardziej aktywni na rynku pracy... To kto zostaje?
Nie, nie, nie. Błagam, nie mówmy że wyjeżdżają Ci najlepsi i najbardziej aktywni. Właśnie oni odnaleźli się na rynku pracy w Polsce i z powodzeniem na nim funkcjonują. Przykładowo: moi najlepsi studenci wciąż są w Polsce lub wyjechali za granicę, ponieważ jest to ważne dla ich ścieżki kariery. Większość z nich jednak wróci, ponieważ w Polsce mogą osiągnąć więcej, niż za granicą. Tutaj o wiele łatwiej mogą przebić tzw. szklany sufit.
Wyjechali Ci, którzy w jakimś stopniu sobie nie poradzili albo oferty pracy w Polsce nie zaspokajały ich ambicji. Albo mieli zatrudnienie, ale poniżej ich aspiracji. Kolejna kategoria to osoby, dla których emigracja była absolutnie pierwszym i jedynym wyborem.
Część wyjechała również dlatego, że zraziła się do funkcjonowania państwa. Przykładowo: prowadzili firmę, ale jakiś kontrahent im nie zapłacił, a na wyrok sądu trzeba czekać bardzo długo. W efekcie zbankrutowali i postanowili szukać szczęścia za granicą. Muszę powiedzieć, że to właśnie oni są dla nas największą stratą. Wśród emigrantów są także Ci - o dość niskim kapitale ludzkim - dla których wynagrodzenia w innych państwach są satysfakcjonujące, mimo znacznego obniżenia pozycji społeczno-ekonomicznej, którą tam mają. Ale są w stanie to zaakceptować. Absolutnie nie możemy mówić, że wyjechali najlepsi, na przykład creme de la creme lekarzy....
No właśnie. To zawody medyczne: lekarze i pielęgniarki są najbardziej mobilne w całej Unii....
Tak jest. Migracja lekarzy wynika z bardzo utrudnionego awansu zawodowego. Mówią sobie: „jeśli ja i tak nie mogę się rozwijać, nie mogę zostać tym ordynatorem czy profesorem Akademii Medycznej, to wyjeżdżam za granicę. Tam też nim nie zostanę, ale przynajmniej będę dużo więcej zarabiał i pracował w lepszych warunkach”.
Czyli jednak emigracja za płacą, nie za pracą?
Tak. Z naszych badań wyszło, że to wyższa płaca i lepsze warunki zatrudnienia są głównym kryterium emigracji.
Najnowsze dane pokazują, że coraz częściej Polacy decydują się na powrót do kraju, choć o masowych powrotach jeszcze nie ma mowy. Dlaczego wracają? Czy to wyłącznie powody rodzinne, czy też sytuacja w kraju się poprawia, tylko my - na miejscu - tego specjalnie nie zauważamy?
Większość tych osób wraca do Polski z powodów rodzinnych, ale są też migracje sukcesu. To ludzie, którzy nabyli pewne kwalifikacje za granicą, ale osiągnęli tam szklany sufit i nie dali radę go przebić. Wiedzą, że dalej nie pójdą. Ale stwierdzają, że – z tym nowym kapitałem finansowym i intelektualnym – mogą wrócić do kraju. Tutaj, przykładowo, zakładają własne małe firmy czy z powodzeniem znajdują zatrudnienie w dużych miastach, w międzynarodowych firmach. Wbrew pozorom, tych osób jest całkiem sporo, ale wciąż stanowią znaczą mniejszość wśród ogółu migracji powrotnych.
Jeśli pyta Pani o jaskółki zmiany – one są. Jednak z całą pewnością nie możemy powiedzieć, że mamy do czynienia z falą powrotów, które będą zmieniać obraz gospodarczy Polski. Nie. Idąc dalej, to jedna jaskółka o niczym nie przesądza. Ani nawet tysiąc.
Jest coś, co pozwala sądzić, że ten trend powrotów Polaków zza granicy się utrzyma?
Jest kilka czynników, które na to wpływają. To, między innymi, pogarszająca się sytuacja na tamtejszych rynkach pracy. Sytuacja Polaków za granicą się pogarsza, zwiększa się skala ksenofobii. Oczywiście, ona uderza dziś głównie w mniejszości islamskie. Ale zakładając, że sytuacja gospodarcza tych państw nie poprawi się radykalnie, to w przyszłości może być problem. Mamy dobry przykład Wielkiej Brytanii, choć tam zapotrzebowanie na rynku pracy jakoś specjalnie nie zmalało. Imigrantom zamknięto drogę awansu, ale nie stracili pracy.
Atmosfera w Wielkiej Brytanii, antyimigranckie komentarze Davida Camerona i zapowiedzi cięć socjalnych nie „wypchną” Polaków z powrotem do kraju?
Z całą pewnością mogą. Weźmy na przykład kogoś, kto żyje z zasiłków w Wielkiej Brytanii – i te zasiłki zostaną mu odebrane. Wtedy może zdecyduje się na powrót do Polski. Pytanie: czy tutaj będzie aktywny zawodowo, czy dalej będzie chciał żyć tylko z zasiłków? Emigracja powrotna jest optymalna wtedy, kiedy jest dobrowolna. Kiedy migranci są aktywni na innych rynkach pracy, ale dochodzą do wniosku, że mogą się lepiej realizować w Polsce. Takie powroty też występują, choć nadal zbyt rzadko. Nie mamy exodusu powrotów, jakbyśmy tego chcieli....
A chcielibyśmy?
Tak. Ja bym bardzo chciał.
A w liczbie mnogiej, jako społeczeństwo? Odezwałyby się głosy, że powracający zza granicy Polacy zabierają nam pracę, że bezrobocie wzrośnie, „może już lepiej niech tam zostaną, skoro tyle lat siedzieli”....
Zgoda. Pewnie doszedłby do głosu populizm. Ale zapotrzebowanie na polskim rynku pracy jest tak duże, że migracje powrotne mogą nam tylko pomóc. Jeżeli nie pomogą – to już żadne działania związane z polityką imigracyjną czy polityką rodzinną nie będą wystarczające, aby odwrócić negatywne konsekwencje demograficzne. Te zaś przełożą się na naszą konkurencyjność.
Przez 25 lat zbudowaliśmy już pewną konkurencyjność Polski... Pytanie czy można było zrobić więcej jest zasadne, ale na nie nie odpowiemy. I teraz możemy ją bardzo szybko stracić, ze względu na procesy demograficzne. A wtedy nie będziemy już dyskutować, o ile gospodarka wzrośnie. Będziemy tylko starać się powstrzymywać regres.
Wielu Polaków na emigracji, z którymi miałam okazję ostatnio rozmawiać, chce wrócić do Polski na stare lata, przed emeryturą. To dobra czy zła wiadomość?
Niestety zła, ponieważ oni będą pogłębiać nasz problem demograficzny. Wszystko jest fajnie, kiedy dana osoba funkcjonuje w innym państwie, pracuje i płaci tam podatki. Później przechodzi na emeryturę i – w ramach solidarności społecznej – lepiej lub gorzej tam funkcjonuje. Jeśli jest dużo ludzi młodych, to funkcjonuje lepiej. Jeśli mało – to gorzej. Albo gorzej niż gorzej.
Można założyć, że te osoby będą transferować swoje emerytury z państw, w których pracowały i zarabiały. Wtedy Polska będzie odnosić korzyści z tych transferów. Będą się utrzymywać z emerytur z Wielkiej Brytanii, Irlandii czy Norwegii – które będą pewnie wyższe niż polskie. Natomiast my poniesiemy główny koszt, zapewniając im dostęp do bezpłatnej służby zdrowia. Te osoby będą korzystały z darmowych świadczeń zdrowotnych. Bardzo kosztownych. Przecież oni nadal będą mieć polskie obywatelstwo, a więc będą mieli również dostęp do służby zdrowia na takich samych zasadach jak osoby, którzy nigdy nie wyjeżdżały. Zapłacą więc Ci, którzy w Polsce mieszkali i płacili podatki przez całe życie. Największy koszt, związany z ich reemigracją, poniesie obszar służby zdrowia. Chyba, że do tego czasu wprowadzimy ją odpłatną.
W całej Europie narastają antyimigracyjne nastroje. To zwykły populizm, czy Europa zaczyna płacić za swoją liberalną politykę imigracyjną?
Część polityków tworzy obraz rzeczywistości, w której to imigranci są odpowiedzialni za problemy ekonomiczne i kryzys. Co jest oczywistym absurdem, bo w kryzysie różne państwa miały całkiem odmienne problemy. I paradoksalnie, te które mają duży odsetek imigrantów - radziły sobie nawet lepiej. Przykładowo, weźmy Grecję, gdzie nie ma ich zbyt wielu, są za to największe problemy ekonomiczne. Wielka Brytania czy Niemcy – gdzie imigrantów jest statystycznie najwięcej – wcale nie odczuły kryzysu tak mocno. Podobnie jak Austria, gdzie jest wielu cudzoziemców. To bardzo antyimigracyjne państwo, w którym jednak bezrobocie prawie nie wzrosło. Z całą pewnością migracje nie są w żaden sposób związane z kryzysem. Natomiast migrantów bardzo łatwo jest wykorzystać. Neron wykorzystał chrześcijan, obarczając ich odpowiedzialnością za swoją nieudolną politykę, za swoje błędy i szaleństwa. Dzisiaj niektórzy politycy oskarżają imigrantów, że przyczynili się do kryzysu. A tak naprawdę winne są tylko ich błędy.
Dziś imigrantów jest w Polsce jak na lekarstwo. Jeśli ich przybędzie, powinniśmy się liczyć z takimi problemami etniczno-religijnymi, jakie mają teraz Francja czy Wielka Brytania?
Jaka będzie reakcja społeczna? Pewnie lepiej byłoby zapytać o to psychologa społecznego. Polacy kształtują swój obraz migracji poprzez media. A w mediach opisuje się je raczej negatywnie. Kształtuje nam się obraz człowieka z problemami, albo takiego, który powoduje problemy..
Imigranta, który wyskakuje z tej łódki na Lampedusie tylko w jednej koszuli na grzbiecie...
Ewentualnie rozstrzeliwuje grafików Charlie Hebdo albo pali przedmieścia Paryża. Taki obraz imigrantów nie może wywoływać pozytywnych skojarzeń. Ale z badań socjologicznych, które przychodzą mi do głowy, Polska wychodzi raczej na państwo otwarte na imigrantów...
Bo ich tu nie ma?
Pewnie właśnie dlatego. Pytanie, jakbyśmy się sprawdzili, gdyby byli liczniejsi. Nie umiem powiedzieć, jaka byłaby reakcja społeczna. Obawiam się, że na ten moment – bez dobrych kampanii i budowania dobrych wzorców – stosunek Polaków do większości imigrantów byłby raczej negatywny.
Co czeka Polskę w perspektywie kolejnych lat? Kolejny exodus? Fala powrotów do kraju albo napływ obcokrajowców? W którą stronę rozwinie się sytuacja?
Mam rozróżnić to, czego bym chciał, od tego, co realne? Chciałbym, żeby więcej osób wracało do Polski i mniej wyjeżdżało. Żeby bilans migracyjny był dla nas pozytywny. A także, żebyśmy sukcesywnie zwiększali udział imigrantów z państw trzecich, głównie z Ukrainy, którzy będą na stałe mieszkali w Polsce. Nie oczekuję jakiejś niesamowicie wielkiej skali. Gdyby było to 20-30 tys. osób rocznie, które osiedlają się u nas na stałe, to bez problemu poradzilibyśmy sobie z ich integracją i obecnością na rynku pracy.
Jednak realny scenariusz na najbliższe lata to wciąż emigracja. Ale i migracje powrotne, które - mam nadzieję - będą się bilansowały. Statystycznie, podobna liczba będzie wyjeżdżać i wracać do kraju. Przy tym bardzo ograniczony napływ cudzoziemców, osiedlających się w Polsce. Chyba, że nastąpi jakiś bardzo negatywny rozwój sytuacji na Ukrainie i wtedy będziemy zmuszeni mocno przemyśleć swoją politykę imigracyjną. Ale na razie tego nikt nie zakłada.
A Pan? Skoro mówimy o migracjach, to muszę zapytać. Rozważał Pan kiedykolwiek wyjazd z Polski? Na stałe?
Nie wykluczam emigracji na stałe. Ale nastąpiłaby ona w sytuacji, w której uznałbym, że już absolutnie nie jestem w stanie dłużej funkcjonować w Polsce. To jest kwestia pewnej decyzji. Na ten moment – i w obliczu tego, jak funkcjonuje mój kraj i społeczeństwo – nie rozważam stałej emigracji. Bardzo często podejmuję za to migrację czasową, pracując na innych uczelniach w Europie. Ostatnio przez pół roku mieszkałem i wykładałem na uniwersytecie w Niemczech. Tak więc migracja czasowa: tak. Na stałe: nie.
Prof. Maciej Duszczyk
wicedyrektor Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. Doktor habilitowany nauk humanistycznych i wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, Profesor Uniwersytetów w Jenie oraz Halle-Wittenberg (Aleksander-Brückner-Zentrum für Polenstudien). Kieruje Zespołem Polityk Migracyjnych w Ośrodku Badań nad Migracjami. Autor wielu publikacji w tematyce europejskiej polityki społecznej, migracji i rynku pracy. Współpracownik Komisji Europejskiej, Programu Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju oraz Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji. W latach 1999-2003 doradca w zespole, który negocjował warunki członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Do 2011 członek zespołu doradców strategicznych premiera. Ekspert założonego przez Jana Kulczyka Central & Eastern Europe Development Institute.
Wywiad powstał w ramach współpracy z CEED Institute, autorem raportu „Bilet w jedną stronę? Migracje w Europie z perspektywy krajów Europy Środkowo-Wschodniej".