Eksperci nie przewidują otwartego ataku ze strony Rosji na kolejne kraje Europy.
Eksperci nie przewidują otwartego ataku ze strony Rosji na kolejne kraje Europy. Fot. "Newsweek"

– Jeśli Polska miałaby się stać przedmiotem ataku, to raczej byłyby to akcje dywersyjne, aby wywołać chaos, a nie po to, żeby podbić kraj – mówi w najnowszym wydaniu tygodnika "Newsweek" gen. dyw. Bolesław Balcerowicz , były rektor Akademii Obrony Narodowej. Doświadczony strateg zapewnia jednak, że na metody nowoczesnej wojny hybrydowej, które stosuje Rosja, Polska jest odporna.

REKLAMA
Jeśli wojna w Polsce to... "wirtualna"
Rozmówca "Newsweeka" ostrzega jednak, że rosyjska dywersja na terenie Polski również mogłaby być dotkliwa w skutkach. Mimo tego, że najbardziej prawdopodobne zagrożenie może nadejść ze świata teoretycznie wirtualnego. Rosyjską armię na pierwszy rzut oka trudno uznać za najnowocześniejszą na świecie. Tymczasem informatykom na rozkazach Kremla do prowadzenia niezwykle nowoczesnej wojny wystarczy zwykły komputer.
"Newsweek" sugeruje więc, że dla Polski rosyjska armia stwarza zagrożenie przede wszystkim w cyberprzestrzeni. I mowa nie tylko o atakach na serwery najważniejszych instytucji w państwie. Rosjanie mogą podjąć w cyberprzestrzeni takie działania, które wywołają przerwy w dostępie do energii lub mediów. Równie prawdopodobne, że zaatakują systemy informatyczne sterujące ruchem i sparaliżują polskie miasta lub autostrady.
Zdaniem gen. Bolesława Balcerowicza wszystko to nie dałoby jednak Rosjanom szans na stworzenie podstaw do otwartego konfliktu, ani przejęcia wpływów na władze w Polsce. Co najwyżej Kreml mógłby nas w ten sposób drażnić i prężyć muskuły przed światem. W ocenie "Newsweeka" o wiele bardziej narażone na konflikt z Rosją są jednak kraje bałtyckie. Szczególnie Estonia i Łotwa, w przypadku których widać już podobno symptomy podjęcia wobec nich wojny hybrydowej.
Walka o podział na Zachodzie
– Celem Putina nie jest podbój Europy, ale podzielenie i rozbicie Paktu Północnoatlantyckiego – tłumaczy tygodnikowi Andrew Michta, ekspert ds. bezpieczeństwa z Rhodes College. W ocenie Amerykanina, to całkiem realne wizja, że kraje bałtyckie nie zostaną obronione przez jego kraj w ramach NATO-wskich zobowiązań. – Jeśli z jakiegoś powodu nie byłoby zgody na pomoc krajom bałtyckim, NATO straciłoby wiarygodność – stwierdza. – Rosyjscy generałowie nie są ani głupcami, ani szaleńcami i rozumieją, że wojna z NATO jest nie do wygrania. Ale Putin i jego generałowie liczą na zwycięstwo polityczne, a nie wojskowe – dodaje inny rozmówca "Newsweeka", prof. Tom Nichols z Naval War College w Newport.
Być może wkrótce Władimir Putin nie będzie musiał mierzyć się jednak tylko z NATO, którego ostateczna solidarność zawsze ważyć będzie się w amerykańskim Kongresie decydującym o użyciu siły amerykańskiej armii poza granicami kraju.
Tego Putin nie przewidział...
Dość oglądania się w przypadku zagrożenia na Starym Kontynencie na partnerów zza oceanu ma już szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. W niedzielę na łamach niemieckich mediów unijny przywódca zaapelował o przypieczętowanie wreszcie decyzji o utworzeniu wspólnej unijnej armii. - Posiadając własną armię Unia Europejska mogłaby wiarygodnie reagować na przypadki zagrożenia pokoju w krajach należących do UE lub w sąsiadujących z UE - oznajmił w rozmowie z "Welt am Sonntag".
Pomysł ten popierają już rozgrywający na unijnej arenie Niemcy. - Wspólna unijna armia to pomysł bardzo na czasie - ocenił Norbert Röttgen, szef komisji spraw zagranicznych Bundestag. - Nasze zdolności obronne pozostają nieadekwatne w stosunku do Rosji, tak długo jak utrzymujemy małe, krajowe armie - podkreślił.