
Profesor Henryk Skarżyński wraca do gry. Na początku marca dokonał kolejnej operacji, o której jest już głośno na świecie. Wszczepił pacjentowi implant ślimakowy, który nie tylko poprawia słuch. Jest także wtyczką, która niczym w telefonie podłączonym do komputera pozwoli monitorować stan całej głowy.
REKLAMA
„Ślimak-wtyczka” pozwoli wykryć zmiany nowotworowe, ślady po urazach albo wylewach w mózgu, dzięki niemu lekarze szybciej postawią diagnozę, a potem będą mogli monitorować postępy leczenia.
Jeszcze przed konferencją prasową Skarżyński zwierzył się naTemat, że ledwo pozbierał się po medialnej aferze, w której m.in. dzienniki "Puls Biznesu" i "Rzeczpospolita" opisały go jako chciwego prywaciarza, który żywi się na krzywdzie pacjentów i pieniądzach Narodowego Funduszu Zdrowia. Sprawa ma kuriozalne zakończenie. Prof. Skarżyński został oczyszczony z zarzutów przez prokuraturę i tylko niesmak pozostał.
– Nie chciałbym tego wspominać. Przez pół roku poddano mnie strasznej presji. Przeżyłem tylko dzięki temu, że poświeciłem się pracy i przeprowadzaniu kolejnych operacji - mówi w rozmowie naTemat prof. Henryk Skarżyński, szef instytutu Fizjologii i Patologii Słuchy w Kajetanach. Opowiada, że nie miał pojęcia, iż przez dwa lata w kierowanym przez niego ośrodku, a także światowym centrum słuchu, ABW prowadziła operację specjalną mającą na celu zebranie dowodów korupcji i prywaty.
Znani na celowniku
Placówka słynie na świecie z operacji wszczepiania osobom głuchym i słabosłyszącym implantów ślimakowych. Implant to niewielkie urządzenie elektroniczne, które jest w stanie przywrócić słuch nawet ludziom z wrodzoną głuchotą. Często osoby te odzyskują pełną sprawność lub mogą zacząć normalnie funkcjonować. Prof. Skarżyński, jeden ze światowych pionierów tej dziedziny medycyny, pierwszy implant wszczepił w 1992 roku. Dziś w instytucie przeprowadza się 18 tys. procedur operacyjnych rocznie.
Placówka słynie na świecie z operacji wszczepiania osobom głuchym i słabosłyszącym implantów ślimakowych. Implant to niewielkie urządzenie elektroniczne, które jest w stanie przywrócić słuch nawet ludziom z wrodzoną głuchotą. Często osoby te odzyskują pełną sprawność lub mogą zacząć normalnie funkcjonować. Prof. Skarżyński, jeden ze światowych pionierów tej dziedziny medycyny, pierwszy implant wszczepił w 1992 roku. Dziś w instytucie przeprowadza się 18 tys. procedur operacyjnych rocznie.
Koszt implantów produkowanych przez kilka zagranicznych firm refunduje pacjentom Narodowy Fundusz Zdrowia, a liczba przedkłada się na 400 mln zł rocznie. ABW, zasadzając się na profesora, miało informacje, że przetargi na dostawy urządzeń są ustawione, tak by wygrali je konkretni producenci implantów. A wygrywały zawsze te same cztery spółki, z tego rzekomo dwie biznesowo powiązane z synem prof. Skarżyńskiego, Piotrem. Na przestrzeni 4 lat miało się odbyć siedem ustawionych przetargów o czym ABW poinformowało prokuraturę pod koniec 2013 roku. Jednak już kilka miesięcy później okazało się, że sprawa się nie klei.
W toku śledztwa prześwietlono finanse profesora jak i jego rodziny nie znajdując śladów po wypłacie ewentualnych prowizji czy łapówek. W przetargach wygrywały cztery podmioty, ponieważ światowy rynek producentów tych implantów ogranicza się do sześciu firm. W opinii Urzędu Zamówień Publicznych oferty wybrane przez instytut oferty zapewniały najlepszą cenę czy warunki gwarancji urządzeń. Nie znaleziono także naruszających publiczny interes powiązań pomiędzy dostawcami usług do instytutu, a członkami rodziny Skarżyńskiego.
Znający sprawę informator...
W połowie 2014 roku afera wybuchła. Nagle niczym króliki z kapelusza w różnych redakcjach zaczęli pojawiać się „znający sprawę” informatorzy gotowi ujawnić szczegóły. Nie ukrywamy, że o sprawie pisaliśmy także w naTemat. Wojciech Czuchnowski z "Gazety Wyborczej" pisał, że publikacje robiły wrażenie opartych na doniesieniu ABW.
W połowie 2014 roku afera wybuchła. Nagle niczym króliki z kapelusza w różnych redakcjach zaczęli pojawiać się „znający sprawę” informatorzy gotowi ujawnić szczegóły. Nie ukrywamy, że o sprawie pisaliśmy także w naTemat. Wojciech Czuchnowski z "Gazety Wyborczej" pisał, że publikacje robiły wrażenie opartych na doniesieniu ABW.
Kilka artykułów z grudnia 2014 opublikowano dwa tygodnie przez decyzją Prokuratury Okręgowej w Warszawie o umorzeniu śledztwa. Mogłoby to świadczyć, że służby dążyły do nadania rozgłosu sprawie, aby wywrzeć nacisk na prokuraturę i kontynuowanie śledztwa.
Zarzutem „ciężkiego kalibru” podnoszonym w publikacjach było to, że wokół Instytutu urządzono park, a w nim postawiono ławki z motywem ślimaka. Liczba ławek ze ślimakiem w publicznym parku nie zgadzała się z liczbą ławek zamówionych w przetargu. Za to część brakujących ławek odkryto przed położoną obok prywatną przychodnią, w której członkiem zarządu w spółce właścicielskiej właściciela jest syn profesora.
Zdaniem krytyków, zbyt dużo kosztowała impreza z okazji 20-lecia wszczepiania pierwszego implantu, zorganizowana w 2012 roku. Jej budżet wynosił prawie 500 tys. zł, a "Puls Biznesu" donosił, że na wyżerkę zaproszono 3,5 tys. osób. Tymczasem 557 gości to pacjenci, z których niektórzy mieli wszczepiony implant jako kilkumiesięczne niemowlęta. Z takich zabiegów u najmłodszych pacjentów Skarżyński znany jest na całym świecie.
– Instytut i Światowe Centrum Słuchu w Kajetanach faktycznie robią wrażenie. Być może niektórzy komentatorzy uważają, że w publicznych szpitalach zawsze powinny obdrapane ściany i pacjenci leżący na korytarzu – komentuje współpracownik profesora.
W ostatnich publikacjach sugerowano, że Skarżyński może stracić stanowisko szefa Instytutu, gdyż wyniki kontroli Ministerstwa Zdrowia są miażdżące. Stało się dokładnie odwrotnie. Miażdżące okazało uzasadnienie prokuratury o umorzeniu śledztwa. Wkrótce po tym opublikowano kilka sprostowań.
Prof. Henryk Skarżyński mówi, że miał poczucie przeniesienia się w inną rzeczywistość, gdzie każdą okoliczność tłumaczono na jego niekorzyść: – Zbyt duża impreza? Ja właśnie chciałem podkreślić, że jesteśmy liderami na świecie. Należała nam się taka promocja, dlaczego Polacy mają nie podkreślać swoich osiągnięć – mówi dalej. Dodaje, że ma świadomość, iż od lat ministerstwo zdrowia otrzymuje donosy pisane na niego prawdopodobnie przez firmy rozczarowane przegraną w przetargach, oraz przez konkurentów ze świata medycyny. – Jest wiele osób i instytucji, które ucieszyłyby się gdybym nie funkcjonował w medycynie – mówi.
napisz do autora tomasz.molga@natemat.pl
