Kto jest winien słabej jakości paliw na polskich stacjach? Okazuje się, że nie zawsze są to chytrzy właściciele
Kto jest winien słabej jakości paliw na polskich stacjach? Okazuje się, że nie zawsze są to chytrzy właściciele fot. Sebastian Rzepiel / Agencja Gazeta

To chyba pierwszy przypadek, gdy prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów przeprasza za działania swoich urzędników. Komunikat o przeprosinach Jacka Langera, właściciela stacji benzynowej z Szydłowca, niedawno pojawił się na stronie UOKIK.

REKLAMA
Przedsiębiorca wygrał sprawę o naruszenie dobrego imienia. Trafił na publikowaną przez UOKiK czarną listę fałszerzy paliwa. Po dziewięciu latach (!!!) walki w sądzie okazało się, że niesłusznie.
– To, co urząd nazywa badaniami jakości paliwa, jest kompletną amatorką. Mój przypadek dowodzi,jak inspektorzy bez ładu i składu karzą bogu ducha winnych ludzi – w rozmowie z naTemat Lech Lagner ledwo powstrzymuje emocje. Twierdzi, że działania dwóch inspektorów nastawione były na wyciągnięcie od niego łapówki. Dawano mu do zrozumienia, że albo coś zapłaci, albo zostanie wpisany na czarną listę fałszerzy. Kiedy się postawił, pracownicy Inspekcji Handlowej dążyli do tego, aby go ukarać.
O dwóch takich z miarką
Sama kontrola miała miejsce 9 lat temu. Dwójka pracowników inspekcji handlowej zjawiła się na stacji. Pobrali próbki paliw, zaś później w badaniu laboratoryjnym, zakwestionowano tzw. liczbę oktanową w benzyny 98. Była niższa o 0,2 wartości. Następne badanie w innym laboratorium wykazało wartość liczby oktanowej 2,6 jednostek poniżej normy. Na tej podstawie stacja benzynowa należąca do Lagnera znalazła się na czarnej liście fałszerzy paliwa (może sprzedawać paliwo, ale musi zapłacić karę finansową oraz traci potencjalnych klientów).
– Benzyna to nie pół litra wódki, że w jednym laboratoriom wyjdzie 40 procent, a w drugim 38. Dlaczego wyniki znacznie się różnią? – grzmi właściciel. Przedstawiał świadectwo jakości dostarczanego paliwa z Orlenu, pokazywał, że zbiorniki są monitorowane i zabezpieczone przed dostępem niepowołanych osób.
Sprawa zmieniła kierunek dopiero gdy powołał biegłego eksperta paliwowego. Ten ośmieszył metodologię prowadzonych kontroli. Chodzi o to, że paliwo dostarczone na stację spełnia szereg skomplikowanych kryteriów jakościowych, utrzymanie ich zależy od temperatury przechowywania, możliwości odparowania itd. Ekspert wykazał, że przelanie próbek do pojemników i transport do laboratorium powinien się odbywać w ściśle określonych warunkach, inaczej wyniki będą zafałszowane. Na tej podstawie sąd stwierdził grubą pomyłkę UOKiK.
Lech Lagner prowadzi własny biznes od 1980 roku. Przy ruchliwej drodze nr 7 ma restaurację, hotel, a od ponad 10 lat także stację paliw. Raport UOKiK zrujnował mu reputację: – To tak jakby nazwano mnie złodziejem. Przez wiele miesięcy ludzie kupowali u mnie tylko papierosy, za benzynę dziękowali. Poniosłem dotkliwe straty – mówi Lagner. Przeprosiny na stronie UOKiK to za mało, podobne ukażą się w jeszcze w prasie i telewizji. Domagam się też 120 tys. zł zadośćuczynienia – dodaje.
Sześć afer na 1500 próbek
Można byłoby powiedzieć, że gdzie dwa rąbią, tam wióry lecą, jeśli pomiędzy setkami fałszerzy trafił się jeden niewinny, nie jest jeszcze tak źle. Tymczasem w ostatnim raporcie o jakości paliw można znaleźć więcej śladów pomyłek. Za każdym razem, gdy UOKIK wykryje paliwo niezgodne z normami, traktuje sprawę jako oszustwo i powiadamia prokuraturę. Po przebadaniu 1500 próbek skierowano do prokuratur 88 doniesień o przestępstwie, wszczęto 65 dochodzeń, z tego ponad połowa zakończyła się umorzeniem np. z powodu braku znamion przestępstwa. Aktów oskarżenia, czyli prawdziwych afer, było tylko 6. Co nie przeszkadza urzędnikom UOKiK szafować oskarżeniami i walczyć z fałszerstwem na ogromną skalę.
Marek Pietrzak ze Stowarzyszenia Niezależnych Operatorów Stacji Paliw zarzuca urzędnikom populizm, bo tropienie afer paliwowych to poczytny materiał wśród kierowców. – To świadczy o niezrozumieniu naszej branży. Ile można dolać do paliwa, by zarazem zamaskować proceder i jeszcze zarobić? – pyta. I sam odpowiada, że niewiele, bo przy sfałszowaniu 1000 litrów potencjalny zysk oszusta to może 500 zł. ("dodatki" to przecież nie woda, nie są darmo). Tymczasem możliwa kara to nawet 250 tys. zł. Dowody, jak się okazuje, są łatwe do zebrania.
Wylicza przykłady amatorskiego podejścia kontrolerów: – Inspektorzy chyba nie wiedzą, że raz na trzy lata Agencja Rezerw Materiałowych opróżnia swoje zbiorniki. Na rynek trafia wówczas zleżałe paliwo, które na pewno nie spełnia norm. Nikt tego nie kontroluje – mówi. Twierdzi też, że z uporem maniaka sprawdza się tzw. „prężność par”. Tymczasem ten parametr zmienia się w zależności od sezonu, bo Orlen i Lotos dostarczają paliwo zimowe i letnie . Kiedy w maju inspektorzy wchodzą z kontrolą na stację, w zbiornikach na pewno znajduje się jeszcze „zimowe paliwo” o nieprawidłowej prężności. I afera gotowa.

Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl