Facebook monitoruje wpisy potencjalnych samobójców, by zapobiegać tragedii. Norwegia śledzi płatności swoich obywateli, by kontrolować częstotliwość i wielkość zakupów w sklepach monopolowych. Naruszenie prywatności? Być może. Ale sami jesteśmy sobie winni – my na problemy innych reagujemy zbyt rzadko.
Gdy kilka dni temu okazało się, że za katastrofę niemieckiego samolotu, w której zginęło 150 osób, odpowiedzialny jest pilot, świat zdawał się mówić tylko „jak on mógł to zrobić”. Gdy potem okazało się, że mężczyzna cierpiał m.in. z powodu depresji i zataił to przed pracodawcami, świat po raz kolejny zakrzyknął „dlaczego on to zrobił”. Niewielu zapytało „jak to możliwe, że nikt tego nie zauważył?”.
Znam osobiście kilka osób, które mają za sobą epizod depresyjny lub właśnie leczą się z depresji. Na pierwszy rzut oka – faktycznie – mało uważny obserwator może tego nie zauważyć. Czujny wyłapie pewne symptomy. Jeszcze bardziej uważny zauważy nie tylko symptomy, ale i potrzebę pomocy. Takich jednak wśród nas nadal jest niewielu.
Empatia po polsku
– Wszystkie próby zdefiniowania empatii mają jedną wspólną, szczególnie ważną cechę, a mianowicie aktywne zainteresowanie cudzymi potrzebami, motywami czy problemami – piszą Maria Kaźmierczak, Mieczysław Plopa oraz Sylwiusz Retowski w „Przeglądzie psychologicznym”. I zaznaczają – „aktywne zainteresowanie” to takie, które prowadzi do określonych działań służących pomocy i poprawie dobrostanu konkretnych osób.
Z tym natomiast mamy konkretny problem i w zestawieniu chociażby ze społeczeństwami zachodnimi, z którymi tak bardzo lubimy się przecież porównywać, wypadamy naprawdę słabo.
– W diagnozach społecznych wyróżnia się dwa rodzaje kapitału społecznego – wiążący i pomostowy (bonding/bridging). Badania wskazują, że w Polsce dominuje ten pierwszy rodzaj kapitału społecznego, oparty przede wszystkim na więziach rodzinnych – wyjaśnia dr Jacek Kucharczyk, socjolog i szef Instytutu Spraw Publicznych. – Według tych diagnoz, konsekwencją dominacji kapitału wiążącego jest rodzaj rodzinnego egoizmu. Dla Polaków liczy się więc głównie dobro ich i ich rodziny. Na empatię wobec tych, którzy pozostają poza tym wąskim kręgiem rodzinnym, nie pozostaje wiele miejsca. Taką sytuację utrwala nauczanie Kościoła katolickiego, z jego gloryfikacją "tradycyjnej rodziny" i moralności opartej na posłuszeństwie wobec kościelnych przykazań, a nie na empatii.
To nastawienie społeczne to, jak wyjaśnia badacz, odzwierciedlenie pewnego etapu rozwoju społecznego. Czy pójdziemy dalej? Tu wiele zależy od działania – ludzi, instytucji, Kościoła wreszcie. Ale także mediów, przede wszystkim tych społecznościowych.
Wrażliwy Facebook
A mowa m.in. o polityce, jaką kilka tygodni temu zaczął stosować Facebook. Serwis mianowicie wprowadził albo raczej znacznie usprawnił, możliwość raportowania potencjalnych samobójców. Mechanizm jest bardzo prosty – jeśli ktoś zauważy, że użytkownik będący w gronie jego znajomych nader często zamieszcza smutne, mogące świadczyć o depresji czy myślach samobójczych wpisy, może kliknąć we flagę koło jednego z postów. Tę samą, która do tej pory umożliwiała zgłoszenie niestosownych, w ten czy inny sposób, treści. Tym samym wyśle sygnał administratorom, że coś jest nie tak.
Administratorzy, którzy na co dzień przeglądają wpisy oceniając czy nie łamią one regulaminu, przeanalizują wpis. Jeśli uznają, że dana osoba faktycznie ma jakiś problem, poproszą człowieka, który wysłał do nich raport, by zawiadomił lokalny oddział pogotowia. Z kolei autor depresyjnych wpisów przy nowym logowaniu otrzyma specjalne powiadomienie opatrzone m.in. pytaniem o potrzebę/chęć rozmowy z specjalistą dyżurującym na psychologicznej infolinii. Facebook usługę przygotował we współpracy z wieloma instytucjami zajmującymi się zdrowiem psychicznym i już zapowiada, że będzie ją rozwijał. Dziś dostępna jest tylko na terenie USA, docelowo ma być w zasięgu użytkowników z całego świata.
Pytanie, czy taki mechanizm nie ingeruje za mocno w naszą prywatność. Zakłada przecież, że inni przekażą administratorom informację na nasz temat. Podobnie ma się sytuacja ze znienawidzonymi przez wielu plikami cookie – ciasteczkami.
Cookies to niewielkie informacje, jakie wysyła odwiedzany przez nas serwis internetowy. Są one zapisywane na urządzeniu z którego korzystamy - komputerze, laptopie, smartfonie.
Ciasteczka nie tylko umożliwiają więc serwisom internetowym prawidłowe działanie, ale też umożliwiają im m.in. zapamiętanie naszych preferencji. Dzięki temu strony, które odwiedamy, wyświetlają treści bardziej dopasowane do naszych zainteresowań (np. w zakresie języka, układu) i potrzeb. Podobne zasady dotyczą internetowych reklam. Przy czym cookies mogą być zbierane wyłącznie w celu wykonywania określonych funkcji na rzecz użytkownika.
Tyle tylko, że i one podsuwając nam konkretne treści mogą w pewnych sytuacjach okazać się pomocne – sugerując nam, że ból głowy, który nas nieustannie dręczy i o którym przeczytaliśmy już w sieci chyba wszystko, może mieć np. związek z zaburzeniami na tle hormonalnym, a dręczące kobietę notorycznie poczucie senności to nie efekt wiosennego przesilenia tylko jedna z oznak ciąży.
I znów pojawia się pytanie. Czy to nie wyraźne naruszenie prywatności? I tak można to określić. Ale tu eksperci są zgodni – cel jest słuszny a internet i media społecznościowe bywają coraz częściej jeśli nie jedynym to głównym forum społecznych interakcji. Jeśli można je zatem wykorzystać do tego by pomóc czy wręcz uratować komuś życie, warto przynajmniej spróbować.
– Warto tym bardziej, że media społecznościowe mają też pewien potencjał kształtowania wrażliwości. Właśnie dzięki temu, że za ich pośrednictwem ludzie docierają do najrozmaitszych osób i historii, o których inaczej by nawet nie usłyszeli. W ten sposób kształtuje się społeczna wrażliwość i empatia wobec jednostek oraz całych grup społecznych, czy wobec zwierząt – dodaje Kucharczyk.
Norweski „Big Brother”
O ile jednak w przypadku Facebooka proces monitorowania użytkowników jest niejako decyzją ich świadomego działania – przynajmniej w przypadku opisanym powyżej – o tyle polityka, jaką miała niedawno wdrożyć Norwegia, jakiejkolwiek decyzji obywatelom odmawia.
Kraj, w którym dostęp do alkoholu jest dużo trudniejszy niż w przypadku reszty świata, paradoksalnie od dawna boryka się z problemem masowego alkoholizmu. W połowie zeszłego roku serwis mojanorwegia.pl alarmował, że tylko w ciągu ostatnich 20 lat, spożycie alkoholu w Norwegii wzrosło aż o 40 proc. Coraz młodsi piją coraz więcej.
Wszystko to mimo dramatycznie drogich trunków, niewielkiej liczby sklepów monopolowych i prohibicji obowiązującej od godz. 18.00.
Rząd, który od lat boryka się z tym problemem, zdecydować się więc miał na działanie radykalne. Jak informują nas Polacy mieszkający w Norwegii, tamtejsze gminy zyskały możliwość monitorowania płatności dokonywanych przez jej mieszkańców. – Jeśli dany obywatel zbyt często składa wizyty w sklepie alkoholowym, gmina wysyła mu broszury dotyczące alkoholizmu i jego opłakanych skutków – mówi Maja, mieszkająca od kilku lat w Oslo. I dodaje: – Jeśli to nie pomaga – obywatel wzywany jest na rozmowę do urzędu.
Sam rząd jak na razie sprawy nie komentuje. Milczą też norweskie media. – Trudno to w tej chwili oficjalnie potwierdzić, ale znając tendencje norweskiego rządu do ingerowania w życie obywateli, nie zdziwiłbym się szczególnie, gdyby faktycznie tak było – stwierdza Borys Borowski z serwisu mojanorwegia.pl.
"To dla waszego dobra"
Czy w tej sytuacji również możemy użyć argumentu "to dla waszego dobra"? Trudno powiedzieć. O tym, które naruszenia prywatności służą dobru ogółu, które można tolerować a na które w żadnym razie godzić się nie wolno powinien decydować sąd. A przy rozstrzyganiu tym brać pod uwagę – poza uwarunkowaniami prawnymi – szereg czynników takich jak choćby kultura czy wartości cenione w danym kraju.
– Gdyby spytała mnie pani o opinię osobistą, powiedziałabym, że taka ingerencja idzie za daleko – mówi Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon. – Dlatego, że ja nie widzę interesu społecznego, który by uzasadniał analizowanie indywidualnych zakupów w sklepie monopolowym. Jednak odpowiedz, której szukamy, zależy nie od indywidualnych punktów widzenia a od wartości, które dane społeczeństwo wypracowuje sobie przez lata a nawet wieki i które potem interpretują odpowiednie organy. W Polsce propozycja, by taki monitoring prowadzić, mogłyby się obywatelom nie spodobać, ale być może w Norwegii, gdzie państwo jest bardzo socjalne, wiele inwestuje w ochronę zdrowia i szeroko rozumiany dobrobyt, taka ingerencja jest w oczach obywateli uzasadniona.
I to uzasadniona całkiem solidnie. Bo, jak zaznacza Szymielewicz, tamtejsze społeczeństwo mogło zdecydować, że nie chce utrzymywać osób uzależnionych i by osiągnąć ten konkretny cel zdecyduje się na daleko idące ograniczenie swojej prywatności. W końcu dlaczego nie zdać się na państwo, skoro społeczność z problemem nadmiernego spożycia alkoholu nie potrafi albo nie chce uporać się sama?
Może warto?
Może nie zawsze chcielibyśmy, żeby dokładnie kontrolowano nasz stan psychiczny, najskrytsze marzenia czy potrzeby, w końcu diagnozowano niebezpieczeństwa, które na nas czyhają. Może często irytuje nas śledzenie naszej internetowej aktywności i fakt, że bluzka, w której reklamę kliknęliśmy raz, będzie wyświetlała się nam na monitorze przez kolejny tydzień. Może też po wielokroć mamy poczucie, że technologia obserwuje nas tylko po to, by wielkie firmy mogły więcej zarobić.
Ale w tym wszystkim warto czasem pomyśleć, że to właśnie czujność maszyn i niektórych instytucji może skutecznie ustrzec nas przed samobójstwem, nałogiem bądź chorobą. Pytanie tylko czy znalazłszy się w sytuacji, która by tego wymagała, bylibyśmy w stanie poświęcić część naszej prywatności dla wyższych celów. Nawet wówczas, gdy myśli samobójcze nigdy nas nie nawiedziły, a alkohol pijemy tylko okazjonalnie
Obecnie część społeczeństwa, która ma powyżej 15 lat, pije średnio 8 litrów czystego alkoholu na rok. W 2012 roku, na obywatela, który przekroczył 15 lat, przypadało statystycznie 6,21 litrów czystego alkoholu. Z czego 1,6 litra było kupione za granicą, pochodziło z przemytu lub zostało wyprodukowane na własną rękę.