Na świecie Mariusz Kamiński to jeden z niewielu szefów służb specjalnych, którym za nadużycia grozi pobyt w zakładzie karnym.
Na świecie Mariusz Kamiński to jeden z niewielu szefów służb specjalnych, którym za nadużycia grozi pobyt w zakładzie karnym. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

W większości państw świata szefowie służb nie muszą obawiać się procesów nawet, gdy zdarzy im się zaliczyć potężne wpadki – przekonywała tuż po wyroku ws. Kamińskiego Beata Kempa. I miała w tym wiele racji, bo Mariusz Kamiński to na świecie nie jedyny dowódca służb, któremu zarzucano ostatnimi czasy nadużycia, ale jednocześnie jedyny, któremu grozi za to pobyt za kratami.

REKLAMA
– W wolnym i demokratycznym kraju wymiar sprawiedliwości powinien rozumieć zawiłość działań służb specjalnych – oburzała się w poniedziałkowym programie "Tomasz Lis na żywo". W ten sposób była wiceminister sprawiedliwości komentowała surowy wyrok dla byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego za nadużycia, których pod jego rządami mieli dopuszczać się agenci walczący z korupcją.
Nie ma miejsca dla ludzi ponad prawem?
Ewentualne uprawomocnienie się wyroku, który w poniedziałek Mariusz Kamiński usłyszał przed Sądem Rejonowym Warszawa-Śródmieście oznaczać będzie, iż były szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego trafi do zakładu karnego na trzy lata. Sąd uznał bowiem, że nadużycia, na które Kamiński przyzwalał w trakcie postępowania w sprawie tzw. afery gruntowej zasługują na wymiar kary znacznie przewyższający wniosek prokuratury. Ten zakładał karę roku pozbawienia wolności w zawieszaniu na trzy lata, sąd orzekł tymczasem o trzyletniej konieczności izolacji byłego szefa CBA i nie dopatrzył się okoliczności dopuszczających zawieszenie wykonania kary.
Surowy wyrok dla wpływowego polityka i byłego szefa jednej z najważniejszych służb w naszym kraju ma dwa wymiary. Po pierwsze, pokazuje Polakom, że nikt nie jest ponad prawem i za złamanie przepisów surowość Temidy może odczuć nawet ktoś taki, jak Mariusz Kamiński. Drugi wymiar to jednak pytanie, czy Polska na pewno powinna dołączyć do grona tych państw, w których szefowie służb specjalnych bardziej niż o sukcesy na powierzonym im obszarze działania powinni martwić się o absolutne przestrzeganie prawa.
W USA nie do pomyślenia...
To bynajmniej nie stawia nas bowiem w jednej linii z najpotężniejszymi państwami świata. Pomińmy już rządzone autorytarnie Rosję, Chiny, czy inne dalekie wciąż od demokracji państwa azjatyckie. Tam z pełnym przyzwoleniem różnego rodzaju służby specjalne przekraczają przecież nie tylko granice obowiązującego teoretycznie prawa, ale często i granice człowieczeństwa. Sporą taryfę ulgową daje się służbom jednak także w zachodnich demokracjach.
logo
Afera NSA ujawniła skalę wątpliwej legalnie masowej inwigilacji nie, ale nie zaprowadziła szefów amerykańskich służb za kraty. Fot. Rena Schild / Shutterstock.com
Czego najlepszy przykład mieliśmy mniej więcej w tym samym czasie, gdy w Polsce zaczęły się problemy Mariusza Kamińskiego. Gdy nim prokuratura zaczęła interesować się ze względu na naginanie prawa przy badaniu podejrzeń o nieprawidłowościach przy odralnianiu gruntów, w USA rozkręcać zaczęła się afera, w porównaniu do której działania Kamińskiego i jego ludzi to przedszkolna zabawa. Mowa oczywiście o skali inwigilacji prowadzonej przez amerykańską Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA).
Ujawniono, że agenci NSA podsłuchiwali i wykradali dane w zasadzie każdej osoby, która była w zasięgu ich możliwości. Choćby w sprawie bezzasadnej inwigilacji tylko milionów obywateli Stanów Zjednoczonych tamtejszy wymiar sprawiedliwości miałby z pewnością wiele do zarzucenia ówczesnemu szefowi NSA gen. Keithowi B. Alexandrowi. Sądowi nie dano jednak takiej okazji.
By zrobić dobre wrażenie na podsłuchiwanych partnerach na świecie i zbulwersowanych poczynaniami swoich służb Amerykanów, gen. Alexandrowi bez wzbudzania większych emocji podziękowano za dotychczasową pracę, ale jedyne konsekwencje które go czekały to kilka negatywnych ocen zawartych w senackim raporcie krytykującym poczynania NSA wokół osławionego program PRISM. Proces? Więzienie? Na taki pomysł nie wpadli za oceanem nawet ci, którzy najgłośniej atakowali NSA.
Europa też przymyka oko
A z nią chętnie współpracowała brytyjska Centrala Łączności Rządowej (GCHQ), dopuszczając się przy tym również licznych naruszeń obowiązującego w Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej prawa. Na działania, które często były nawet sprzeczne z brytyjskim interesem narodowym i w zastanawiający sposób służyły głównie amerykańskiemu, oburzali się w Londynie zarówno labourzyści, konserwatyści, jak i próbujące zyskać na tym nieco popularności nowe siły na brytyjskiej scenie politycznej. I tam skończyło się jednak tylko na złożeniu dymisji przez szefa GCHQ sir Iaina Lobbana i jego zastępców. Zamiast przed sąd, trafili na emerytury.
Liczne oskarżenia o nadużycia lub zaniedbania, za które teoretycznie mogłaby wpływowym agentom specjalnym grozić odpowiedzialność karna wysuwano w ostatnich latach także u innych z naszych sojuszników. Najbardziej podobne do zarzutów wysuwanych wobec CBA z czasów Mariusza Kamińskiego były te, które przedstawiano we Francji Centralnej Dyrekcji Wywiadu Wewnętrznego (DCRI). Tylko w przypadku kontrowersji wokół skandalu szpiegowskiego w koncernie Renault zarzucano francuskim agentom, że preparowali dokumenty mające obciążać jednego z podejrzanych, na winę których później w sądzie trudno było znaleźć twarde dowody.
logo
Choć francuskie służby specjalne miały nielegalnie inwigilować dziennikarzy i przeciwników politycznych na zlecenie Nicolasa Sarkozy'ego, po zmianie władzy w Pałacu Elizejskim nikt szefów DCRI nie ścigał. Fot. Frederic Legrand - COMEO / Shutterstock.com
Wcześniej francuskim mediom i opozycji udało się udowodnić, że agenci DCRI śledzili francuskich dziennikarzy śledczych i politycznych, którzy zajmowali się niewygodnymi dla szefa MSW, a później prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego tematami. Szefostwo DCRI miało się też wydatnie przyczynić do wybuchu skandalu obyczajowego wokół Dominique'a Strauss-Kahna, który skutecznie odebrał mu szanse na sukces w wyborach prezydenckich, w których zamierzał kandydować. DCRI miało o jego seksualnych ekscesach więcej informacji niż paparazzi, bo przed wyborami... inwigilowało osoby mające prezydencki ambicje i szanse na wygraną.
Ani oskarżenia fałszerstwa, ani motywowane politycznie nielegalna inwigilacja nie skończyły się jednak dla szefów DCRI wyrokami. Nie postawiono im nawet zarzutów. Bernard Squarcini, który kierował organizacją w czasach, gdy jej działania były najbardziej zastanawiające dziś jest niezależnym konsultantem i robi karierę w sektorze prywatnym. Jego następca Patrick Calvar również ma się dobrze. Szefem Centralnej Dyrekcji Wywiadu Wewnętrznego nie jest tylko dlatego, że w maju ubiegłego roku kontrowersje wokół niej postanowiono uciszyć przekształceniem w Dyrekcję Generalną Bezpieczeństwa Wewnętrznego (DGSI). Na czele której postawiono Calvara.
Ścigają tylko zbrodniarzy
Nie jest jednak tak, że nigdzie indziej w Europie wymiar sprawiedliwości nie odważył się zainteresować szefami specsłużb. Były to jednak przypadki dotyczące sytuacji tak skrajnych, jak na przykład oskarżenia o zbrodnie przeciwko ludzkości wysuwane pod adresem byłego szefa jugosławiańskich służb specjalnych Jovicy Stanišiaca. I w tym przypadku postępowanie prowadzone przed Międzynarodowym Trybunałem Karny dla byłej Jugosławii w Hadze zakończyło się jednak uniewinnieniem od tych poważnych zarzutów.
Swoją bezkompromisowością wobec specsłużb polska prokuratura i wymiar sprawiedliwości wyraźnie wyróżniają się na świecie. I trudno dziś oceniać z absolutną pewnością, czy przynosi to interesom Rzeczpospolitej więcej pożytku, czy kłopotów. O tym przekonam się co najmniej za kilka lat, gdy przeanalizować można będzie wpływ surowego wyroku dla byłego szefa CBA na efektywność działania tej i (wielu...) innych polskich służb specjalnych.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl