
Prawica w Polsce ma nowego bohatera. To niemiecki dziennikarz Juergen Roth, który w swoim kraju może uchodzić raczej za antybohatera. Choć jego książki są głośne i popularne, to nie zawsze autorowi udaje się obronić ich treść. Ma na swoim koncie kilka przegranych wyroków i opinię dziennikarza kontrowersyjnego. Mimo to, jego polskim apologetom wystarczy, że opisywane przez niego rewelacje pasują do ich tezy i są napisane "za granicą".
– Roth jest w Niemczech bardzo kontrowersyjną postacią – relacjonuje w rozmowie z naTemat Monika, która przez wiele lat mieszkała w Niemczech i obserwowała kontrowersje wokół dziennikarza. – Jego spiskowe teorie często nie znajdują potwierdzenia w faktach. Często jest też pozywany za swoje publikacje – dodaje nasza rozmówczyni. Sam "Frankfurter Allgemeine Zeitung" wymienia 6 pozwów. Podobną opinię mają o nim niemieccy dziennikarze.
Wielu, anonimowo, zarzuca mu publikowanie niesprawdzony informacji, byle tylko doprowadzić do sensacji. - Bazuje na strachu ludzi i ich chęci wyjaśnienia wszystkiego istnieniem jakiegoś "wrogiego systemu" - mówi jeden z berlińskich autorów prasowych. Czytaj więcej
Tę powszechną wśród Niemców opinię potwierdzają fakty: Roth ma na swoim koncie kilka przegranych procesów. W 1999 roki musiał zapłacić 20 tys. marek niemieckich po przegranym procesie. Udowodniono mu brak dziennikarskiej rzetelności.
Bo Roth to łowca sensacji. A do tego rzemieślnik, który produkuje kolejne książki obliczone na sensację. Jego bibliografia liczy 43 pozycje, wydaje średnio jedną książkę rocznie. Większość zdobywa wysokie miejsca w rankingach sprzedaży Amazona. Ale to jeszcze nie dowodzi ich jakości, co najwyżej dobrego doboru tematu i zgrabnego sprzedania go czytelnikom. A za tym idzie spory potencjał marketingowy.
Dziurawa argumentacja
Wiele o wiedzy i doświadczeniu Rotha mówi wywiad, jakiego udzielił kilka dni temu RMF FM. Pokazuje, że jego wiedza o Polsce jest dość powierzchowna, a autor łączy kawałki informacji w – jak sam to nazywa – "pasującą mozaikę". A to wymaga uproszczeń. Na przykład zrównania czułych detektorów użytych do badania wraku na obecność materiałów wybuchowych z bramkami na lotnisku w jego rodzinnym Frankfurcie.
Lech Kaczyński był we wschodniej Europie największym przeciwnikiem Putina, z powodu swojej narodowej polityki, ale też ze względu na ostrą ocenę czasów obozu sowieckiego. Jego partia też była dla Rosji niewygodna. Kaczyński w latach 2008-2010 mocno krytykował dobre wtedy relacje na linii Rosja-Zachód. To mogło być motywem.
Druga możliwość to kontrakt z Gazpromem. Lech Kaczyński bronił się przed jego podpisaniem. Właśnie w okolicach katastrofy smoleńskiej kontrakt został podpisany przez Tuska. To też jest możliwy motyw, ale tu można tylko spekulować. Czytaj więcej
Te dziury w argumentacji Rotha są jeszcze bardziej widoczne przy dementi Niemców. Rzecznik wywiadu mówi "Faktowi", że w archiwach BND nie znaleziono notatki, o której mówi Roth. W rozmowie z "Faktem" ocenia, że mogło dojść do fałszerstwa dokumentów. Dla prawicy to tylko dowód na to, że Roth mówi prawdę. Taką pokrętną logikę prezentuje m.in. Cezary Gmyz, który sam przedstawia się jako"fanatyczny wyznawca teorii spiskowych".
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
